Fanowska Fineasz i Ferb Wiki
Fanowska Fineasz i Ferb Wiki
Nie podano opisu zmian
(→‎Część 4: poprawa małego błędu)
Linia 468: Linia 468:
 
- Co tu się kurwa dzieje... - skomentowała cicho Summer, patrząc to na zwłoki, to na napis. Odezwała się głośniej - Idę zawołać kogoś z ochrony.<br />
 
- Co tu się kurwa dzieje... - skomentowała cicho Summer, patrząc to na zwłoki, to na napis. Odezwała się głośniej - Idę zawołać kogoś z ochrony.<br />
 
Prezydentka wyskoczyła na korytarz i zawołała przechodzącego po drugiej stronie korytarza mężczyznę.<br />
 
Prezydentka wyskoczyła na korytarz i zawołała przechodzącego po drugiej stronie korytarza mężczyznę.<br />
- Panie Ochroniarski, proszę za mną.<br />
+
- Panie Ochroński, proszę za mną.<br />
 
Dwójka bohaterów wkroczyła do gabinetu. Przypatrujący się zwłokom Baljeet odkręcił na chwilę głowę i powitał ochroniarza jej lekkim skinięciem.<br />
 
Dwójka bohaterów wkroczyła do gabinetu. Przypatrujący się zwłokom Baljeet odkręcił na chwilę głowę i powitał ochroniarza jej lekkim skinięciem.<br />
 
- Trzeba dokonać sekcji zwłok. Niech pan zadzwoni po służby. I należy przyspieszyć sekcję dwóch poprzednich. Chcę mieć wyniki najpóźniej jutro.<br />
 
- Trzeba dokonać sekcji zwłok. Niech pan zadzwoni po służby. I należy przyspieszyć sekcję dwóch poprzednich. Chcę mieć wyniki najpóźniej jutro.<br />

Wersja z 11:08, 20 maj 2020

Piętnasty odcinek serii Szkoła z internatem: Drugie pokolenie.

Opis i bohaterowie

Ten element strony może zawierać spoilery.

Opis

Niespodziewanie okazuje się, że Wasyl jest bioniczny. Brandon postanawia dowiedzieć się, skąd chłopak ma moce. Tiffany za namową Ivy postanawia urządzić konkurs, którego zwycięzca spędzi weekend w z De LafFashion w jego własnym domu. Tymczasem w Białym Domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

Bohaterowie

Fabuła

90?cb=20200802195915&path-prefix=pl

UWAGA!
Poniższy tekst może zawierać wątki i/lub słownictwo niestosowne do twojego wieku.
Czytasz na własną odpowiedzialność.

Część 1

Moranica wyszła z sypialni w kolorowym szlafroku i indiańskim pióropuszu. Przeciągnęła się i ziewnęła tak głośno, że w przeciwnej ścianie powstało aż wgniecenie. Wyciągnęła z kieszeni żywego jeża i podrapała się nim po pośladku, a następnie rzuciła go w kąt. Głośno mlaskając, udała się w kierunku kuchni, by jak każdego ranka opróżnić lodówkę. Ponieważ wstawała najwcześniej ze wszystkich, nie zostawiała nic do jedzenia, więc pracownicy Białego Domu łącznie z parą prezydencką zamawiali jedzenie z pobliskich fast food'ów.
Kiedy stanęła przed prowadzącymi w dół schodami, zatrzymała się, by znów się przeciągnąć, tym razem przechylając ciało na boki. Gdy miała już zacząć schodzić, poczuła, jak ktoś ją mocno popchnął. Poleciała prosto przed siebie, obijając się o schody i ostatecznie lądując na podłodze. Podczas lotu próbowała dojrzeć, kim była osoba, która ją popchnęła, ale w połowie drogi zaryła głową o schodek i straciła przytomność.

Uczniowie G-Tech'u bardzo często gromadzili się przed lekcjami w świetlicy, by wspólnie spędzić czas na przyjemnych pogawędkach. Inaczej było tym razem. Kiedy drzwi windy otworzyły się przed Brandonem i Tyler'em, chłopcy ujrzeli zaintrygowanych uczniów oglądających coś na telefonach i tabletach. Tylko niektórzy rzucili przerażone spojrzenia w kierunku starszego Flynn'a.
- Cześć - rzucił Tyler, ale wszyscy go zignorowali, co nie było żadną nowością.
Brandon podszedł do stojącej po jego lewej Tiffany, która przebywała sama. Ułożył dłoń na jej ramieniu.
- Hej, dlaczego wszyscy tak patrzą się na telefony?
- Pamiętasz bionikę naszych ojców? - dziewczyna podała mu swój telefon - Okazało się, że jest jeszcze jeden bioniczny chłopak.
Brandon momentalnie zamarł. Jaki bioniczny chłopak? Przecież nie było żadnego innego! A może to o nim była mowa? W końcu niektórzy spojrzeli się na niego tak dziwnie.
Chłopak natychmiast odtworzył film na telefonie. Oglądał go razem z Tyler'em, dla którego urządzenie położone było na tyle wysoko, że chłopak musiał stać na palcach, by cokolwiek zobaczyć.
Flynnowie ujrzeli stację kolejową i dwoje ludzi wyczekujących na pociąg - młodego chłopaka w kapturze i starszą kobietę. Peron rozjaśniały światła nadjeżdżającego pojazdu. Niespodziewanie emerytka straciła przytomność i spadła na tory. Nastolatek niczym z prędkością światła wbiegł na tory i zabrał stamtąd kobietę. Kiedy kładł ją na ławce peronu, Brandon i Tyler doskonale rozpoznali tę osobę.
- Czy to... - zaczął starszy.
- ... Wasyl? - dokończył Tyler.
- Co ja? O co chodzi?

Summer nerwowo stukała palcami o biurko, a Baljeet chodził po gabinecie i rozmawiał z kimś przez telefon. Kiedy skończył, prezydentka od razu zaczęła rozmowę:
- I co?
- Mam dwie fatalne wieści. Pierwsza jest taka, że podczas upadku Moranica uderzyła brzuchem o schody. Poroniła.
- O Boże - ta informacja wstrząsnęła nią - A ta druga zła wiadomość?
- Moranica odzyskała przytomność - Summer wywróciła oczami. Pomimo ogromnej niechęci do rudowłosej, nigdy nie życzyła jej źle - Do wieczora nie wróci, bo dorwała się do lodówki z narządami dawców. A co do tego, co się wydarzyło, to powiedziała, że nie spadła sama z siebie. Ktoś ją popchnął.
- Kto mógł to zrobić? - zdumiała się - Chodź, pójdziemy to sprawdzić - wstała z fotela.

Wszyscy w osłupieniu patrzyli na Wasyla, który dopiero co wyszedł z windy. Uczniowie wymieniali się od czasu do czasu zszokowanymi spojrzeniami lub powtarzali między sobą imię chłopca.
- Co jest? - w końcu przemówił, a raczej krzyknął pretensjonalnie.
- Masz bioniczne moce? - Brandon wystąpił przed wszystkich i stanął dwa metry od Ukraińca.
- Co? To... to nieprawda! - zawołał - Nie mam żadnych mocy.
Nagle rozbiło się okno, a przez nie wleciała średniej wielkości metalowa kulka. Uderzyła Tyler'a w głowę, a po chwili otworzyła się i wydzieliła z siebie żółty dym, który już po kilku sekundach wypełnił cały pokój. Uczniowie, którzy chcieli uciekać, stracili przytomność i padli na podłogę. Tyler przewrócił się na stolik z wazą, o którą zarył głową i rozbił ją. Na Wasyla i Brandona dym nie zadziałał, ale Flynn, żeby nie wzbudzić podejrzeń przed Ukraińcem, udał nieprzytomnego - padł prosto na kanapę za nim.
Przez to samo okno wskoczyli ludzie, którzy migiem pochwycili Wasyla, skuwając go w kajdanki. Brandonowi udało się dostrzec przez dym, że byli to umundurowani ludzie, z odznakami USSS na piersi.
Gdy już wyskoczyli przez okno, Brandon wstał i wyjrzał przez nie. Dostrzegł lecący na południowy zachód helikopter agencji Stanów Zjednoczonych.
Niespodziewanie winda otworzyła się. Brandon odwrócił się na pięcie. Odetchnął głęboko, gdy zobaczył Zack'a wchodzącego do pokoju.
- Dlaczego tu tak żółto, aż nic nie widać? - dyrektor spytał sam siebie - Mama puściła bąka?
Po chwili Zack zemdlał i upadł na Tyler'a.

Summer i Baljeet przyglądali się jak pan woźny Woźniak szukał nagrania z monitoringu. Mężczyzna był zestresowany faktem, że obok niego stała prezydentka - jeszcze nigdy głowa państwa nie weszła do jego pokoju. Odnalazł nagranie i włączył je.
- No to już wiem, co się stało z naszym jeżem - obrzydziła się Summer.
Cała trójka uważnie przyglądała się nagraniu. Kiedy rudowłosa już miała zacząć schodzić, obraz rozmazał się, a po chwili zamienił się w migające czarne i białe prostokąty.
- Co się stało? Gdzie jest obraz?! - zawołała Summer.
- Nie mam pojęcia - odpowiadał Woźniak, jąkając się nerwowo - Nic tu nie grzebałem.
- Był pan tu od świtu?
- No ta. Robiłem wtedy to, co każdy woźny!
- Widział pan to nagranie, w momencie, jak to się wydarzyło?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo spałem.
Summer wzięła głęboki wdech.
- Chyba będę musiała pomyśleć o wymianie kadr.

Gdy wszyscy odzyskali przytomność, Brandon postanowił porozmawiać z Zack'iem na osobności. Jednak przeszkodził mu Tyler, który dołączył do rozmawiających.
- Gdzie jest Wasyl? Co się z nim stało?
- Wasyl jest bioniczny - Brandon zaczął mówić do Zack'a, zupełnie nie zważając na wciąż przeszkadzającego brata.
Po chwili Flynn zwątpił w sens opowiadania o tym wszystkim dyrektorowi. Zoltan, z którym zawsze omawiał sprawy bioniki, faktycznie znał się na rzeczy, z kolei jego syn drapał się po głowie, zastanawiając się, kim był Wasyl, i co oznacza słowo "bioniczny".
- Porwali go?! - płakał Tyler - Nie, nie, nie! Musimy go ratować!
- Musimy dowiedzieć się, gdzie on jest i skąd ma te moce.
- A po co? - spytał Zack.
Brandon czuł, że ta rozmowa nie miała sensu. Zack, następca Zoltana, nie miał żadnej wiedzy i umiejętności, które mogłyby pomóc.
- Wykonam jeden telefon, poczekajcie chwilę.

Tiffany i Ivy siedziały w pokoju. Akurat miały przerwę pomiędzy lekcjami, a Hyo-Sang była na zajęciach, więc dziewczyny wspólnie omawiały nowe pomysły na podbicie oglądalności vlogów Fletcher.
- Ostatnio strasznie spadła mi popularność.
- Niby jak? - Ivy zmarszczyła brwi.
- No bo zazwyczaj miesięcznie przybywa mi nieco ponad 500 tysięcy fanów, a w lutym przybyło 492 tysiące.
Tjinder pokręciła głową z irytacją.
- Pamiętasz, że luty ma 28 dni?
- Musimy wymyślić coś - Tiffany zignorowała trafną diagnozę przyjaciółki - żeby podnieść oglądalność bloga.
- Może nagraj piosenkę. Nigdy jeszcze nie śpiewałaś.
- Nie, nie... Była taka jedna na YouTube, co nagrywała vlogi, a potem nagrała piosenkę. Spadła na nią ogromna fala hejtu. To dość ryzykowne.
- To możesz jakiś konkurs z fajną nagrodą?
- Przecież co tydzień robię konkursy o kosmetyki.
- Ale zawsze możesz dać inną nagrodę. Na przykład weekend z De LafFashion.
- Hej, to super pomysł! Dzięki, Ivy, jesteś najlepsza.

Summer siedziała na fotelu prezydenckim i rozmawiała przez telefon.
- Nie, Brandon, o niczym takim nie wiem.
- Agenci USSS wpadli tutaj i porwali Wasyla.
- To nie mogli być oni. Gdyby to byli oni, pierwsza bym przecież o tym wiedziała.
- Jeżeli to nie USSS, to kto?
- Nie mam bladego pojęcia, gdzie jest wasz kolega. Wyślę tam zaraz moich agentów, oni to sprawdzą. Mam dużo roboty, papa.
- Hej.
Gdy kobieta rozłączyła się, do gabinetu wszedł Baljeet.
- I co? - spytała.
- To bardzo dziwne. Przejrzeliśmy nagrania z monitoringu wokół Białego Domu i nie było widać nikogo niepożądanego, kto by się tu kręcił.
- Czyli to musiał być ktoś stąd...
- Przejrzeliśmy nagrania z korytarzy z momentu upadku Moranici i kilku minut przed i po, absolutnie nikt tam nie chodził.
- To bardzo dziwne, bardzo...
- Zupełnie jakby ta osoba się tam teleportowała.
Summer wędrowała wzrokiem po pomieszczeniu, intensywnie myśląc. Kiedy już znalazła pomysł, wstała i oparła się rękoma o biurko:
- Na każdego pracownika Białego Domu będzie przypadał jeden ochroniarz, dopóki sprawa się nie wyjaśni. A pana Woźniaka trzeba uważnie kontrolować, w końcu to on odpowiada za monitoring.

Brandon, po odbytej rozmowie z Summer, wrócił z kąta pomieszczenia do Zack'a i Tyler'a.
- Rozmawiałem z Summer, ona nic nie wie. Twierdzi, że ona nikogo nigdzie nie wysyłała.
- Masz numer do pani prezydent? - zdziwił się jego brat.
- Mam numery do wszystkich światowych liderów. Czasem do mnie dzwonią, gdy mają jakieś wątpliwości.
- Zazdroszczę. Ja mam tylko numer do Wasyla. Nawet mama mi nie chce podać swojego.
- Dzisiaj mają tutaj przylecieć agenci z USSS, wysłani przez nią samą, żeby zbadać sprawę.

Przebrana za De LafFashion Tiffany siedziała po turecku na łóżku i opowiadała o tym, jak beznadziejnym trendem były majtki zrobione z boczku.
- Kochani - to powiedziawszy, rzuciła majtki w kąt, a nagrywająca to Ivy spojrzała się na nie i oblizała usta - A teraz pora na wyniki naszego konkursu!
Nastolatka sięgnęła po leżący przed nią telefon i wystawiła go tak, że widzowie widzieli ekran. Włączona była sekcja z osobami, które zareagowały na jej transmisję. Tiffany przewijała palcem w dół i w górę, aż w pewnym momencie zatrzymała się palcem na jednej osobie. Odwróciła telefon do siebie, by zobaczyć nazwisko.
- Weekend ze mną wygrał Steven Moore. Gratulacje! Jeszcze dzisiaj się z tobą skontaktuję, a już jutro widzimy się na żywo. Nie mogę się doczekać! - podekscytowała się.
Ivy do końca w głębi ducha liczyła, że trafi się jakaś dziewczyna. Niestety, to był chłopak, więc Tiffany znów była narażona na nieszczęśliwą miłość.

Po powrocie do domu, Flynnowie i Jasmine zasiedli do obiadu. Brandon, Izabela i MacMandy jedli przy stole, a Tyler siedział pod i czekał z nadzieją, aż komuś spadnie coś na podłogę. Siedząca przy stole trójka oglądała lecące w telewizji wiadomości, a Tyler nie widział nic przez zasłaniające nogi mamy oraz nie słyszał nic przez wygaszające się w tym miejscu fale akustyczne z głośników. Brandona szczególnie intrygował fakt, że ani razu nie wspomniano o bionicznym Wasylu i krążącym w Internecie nagraniu.
Nagle uwagę najstarszego Flynn'a przykuła wiadomość z ostatniej chwili. Prezenterka, którą był nie kto inny jak Mikrofala Blender, mówiła o tajemniczym helikopterze należącym do USSS, który rozbił się za meksykańską granicą.
- Meksykańskie służby są w drodze, by zbadać rozbity helikopter. Meksyk domaga się od Waszyngtonu wyjaśnień, dlaczego agencja Stanów Zjednoczonych nielegalnie przekroczyła granicę, ale Waszyngton rozkłada ręce, mówiąc, że helikopter nie należy do nich.
- Wasyl! Muszę się tam jak najszybciej teleportować - Brandon wstał od stołu i rozpłynął się w powietrzu.
- Jasmine, wiesz, o co mu chodzi? - zapytała Izabela, a rozmówczyni rozłożyła ręce. Gdyby ktoś miał policzyć, ile razy Flynn odezwała się bez żadnej agresji do MacMandy, to byłby pierwszy raz.
- Wasyl okazał się być bioniczny - zawołał Tyler spod stołu - Wszyscy w szkole oglądali to nagranie, jak ratuje staruszkę. Nie widziałyście tego?
- Nie - odpowiedziały zgodnie.
- Chwila, poszukam tego - chłopak wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął przeglądać Internet. Jego zdziwienie wywołał fakt, że żadne z wpisywanych przez niego zapytań, nie przekierowywało go do szukanego filmu.

Po męczącej rozmowie z prezydentem Meksyku Summer udała się do swojej sypialni, by choć na chwilę odpocząć przed zaplanowaną konferencją z gubernatorem Oklahomy. Wspięła się po schodach i już złapała za klamkę, gdy nagle coś jej zaświtało do głowy i kobieta zatrzymała się w bezruchu. Schody, które właśnie przebyła, były tymi samymi, po których spadała Moranica. Przestrzeń od ostatnich schodków do drzwi obejmowała tylko jedna kamera, dokładnie ta, która straciła swój obraz na kilkanaście sekund.
Summer tak gwałtownie wpadła do sypialni, że wystraszyła siedzącego w fotelu i czytającego książkę Baljeet'a.
- Nie ma innego logicznego wyjaśnienia! - zawołała pretensjonalnie.
- Jakiego wyjaśnienia? - mężczyzna odłożył książkę na stolik i wstał.
- To ty nie chciałeś mieć dziecka z Moranicą, więc to ty musiałeś ją popchnąć!
- Co ty wygadujesz? Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił!
- Nikt inny nie miał powodu, by jej to zrobić!
- A może - zdenerwował się i podszedł bliżej niej - to ty nie chciałaś, żeby twój mąż miał dziecko z inną, więc chciałaś się pozbyć tego dziecka?!
- Pani prezydent! - ktoś nagle przerwał tę kłótnię. Para obróciła się w kierunku drzwi, w których stał zdyszany ochroniarz - Woźny nie żyje.

Brandon znalazł się na równinie porośniętej trawą. Daleko za nim znajdowały się skaliste wzniesienia, a przed nim leżał wrak helikoptera. Płonący i cały osmolony, był okrążany przez chłopaka poszukującego możliwego ciała Wasyla. Ale nie widział żadnych zwłok - ani agentów, ani Ukraińca.
W pewnym momencie natknął się na kajdanki, w które zakuty był Wasyl. Rozejrzał się w poszukiwaniu ciała chłopaka, ale nie było jego żadnego śladu. Brandon uważnie przyjrzał się kajdankom i dostrzegł coś, co go mocno zaniepokoiło - jasny blond włos. Szybko przeskanował ów włos, co tylko potwierdziło jego obawy.
- To znowu on - szepnął pod nosem.

Część 2

Brandon przyglądał się włosowi w osłupieniu. Marcus znowu powrócił i dał o sobie znać, porywając Wasyla z rąk niby amerykańskich agentów. Intrygowała go myśl, że MacMandy porwał porwanego od innych porywaczy. Po co miałby to robić? Czyżby Marcus chciał wykorzystać bionicznego chłopaka do swoich celów?
Do głowy Flynn'a wpadła nowa myśl, na tyle zaskakująca, że zmusiła ona chłopaka do przycupnięcia na dużym kamieniu, który leżał metr za nim. Co jeśli to pierwsze porwanie Wasyla było tylko upozorowane? W końcu Kirosznyczenko był postacią zupełnie nową w jego otoczeniu i nigdy z nim niezwiązaną. Fineasz, ojciec Brandona, wszczepił bioniczny chip tylko jemu. Ferb chciał dać moce Tiffany, ale gdy Fineasz zginął, pracując nad chipem dla Tyler'a, zielonowłosy zrezygnował. Jasmine przebyła ćwierć wieku w najpilniej strzeżonym więzieniu na świecie, a Brenda zmarła w nim. Pharrell też już nie żył. Jedyną logiczną opcją wydawał się Marcus, który wszczepił bioniczny chip w człowieka. Jasmine była przez cały czas zmuszana do posłuszeństwa przez program komputerowy - co jeżeli MacMandy zrobił to samo Wasylowi?
Możliwe też, że Brandon nie miał na jakiś temat pełnych informacji. Może przez tyle lat Zoltan sam opracował tę technologię i wszczepił ją temu chłopakowi, o czym nikomu nie powiedział? Może rząd opracował coś w tajemnicy przed całym światem?
Każda możliwa wersja wydarzeń zawierała element wspólny - eksperyment wyszedł spod kontroli i stracił tytuł tajemnicy. Brandon musiał dowiedzieć się, kim byli ci porywacze oraz co wspólnego z tym wszystkim miał Marcus, aby rozwiązać tę zagadkę.
Z rozmyślań wyrwała Brandona gromada meksykańskich helikopterów, która wyłoniła się zza skalistych gór. Chłopak natychmiast przeteleportował się do domu.

Summer i Baljeet stali po przeciwnej stronie korytarza, a zaciekawieni pracownicy Białego Domu wyglądali zza drzwi swoich gabinetów. Wszyscy obserwowali z niedowierzaniem, jak amerykańskie służby specjalne wynoszą ciało pana Woźniaka z kantorka.
Do Summer podeszła jedna z kobiet, która wynosiła ciało. W rękach trzymała mała książeczkę.
- Pani prezydent, woźny trzymał to w ręku - kobieta podała Summer książeczkę. Miała może maksymalnie pięć kartek, a oprawiona była w cienką skórę. Była tak mała, że bez problemu można by ją ukryć między dwoma dłońmi.
- Dlaczego to dostałam?
- Proszę spojrzeć na pierwszą stronę.
Tjinder otworzyła książkę. Wyglądała ona, jakby miała kilkaset lat. Kartki były szorstkie i emitowały przyjemny zapach, który kojarzył się ze starymi dziełami. W prawym dolnym rogu znajdował się wyryty piórem zapisany ozdobnym stylem napis "Do Summer Tjinder". Kobieta przejechała opuszką palca po literach, zbierając trochę atramentu. Pismo musiało być dość świeże. Prezydentka szybko przewertowała kolejne kartki, ale wszystkie były puste.
- Co z monitoringiem? - spytał Baljeet, podczas gdy jego żona w dalszym ciągu dokładnie analizowała książeczkę.
- Sprawdziliśmy, ale jest urwany. Na komputerze nie ma zapisu od 18:31 do 18:35.
- A pozostałe kamery? - odezwała się Summer, wsuwając książkę do kieszeni.
- Nikt tutaj nie wchodził, ani nie wychodził.
Kobieta namyśliła się chwilę. Chciała już pójść poszukać szefowej ochrony, ale po chwili przypomniała sobie, że Moranica jest w szpitalu. Za to jej zastępca stał trzy metry od pani prezydent. Kobieta podeszła do niego i oświadczyła:
- Mam dzisiaj bardzo ważną uroczystość, na której musimy się pojawić, więc ja i Baljeet musimy opuścić Dom na noc. Dopilnuj, żeby przez całą noc nikt stąd nie wychodził ani nie wchodził, a informacje o tym, co się tu dzieje, nie wydostały się na zewnątrz. Morderca musi być wśród nas.

Brandon przeteleportował się do salonu, gdzie domownicy siedzieli na kanapie i oglądali na telefonie nagranie z Wasylem. Zanim chłopak je zdobył, napisał do prawie pięćdziesięciu osób ze szkoły z pytaniem, czy zapisali to wideo. Większość osób odpisała mu, że nie zna chłopaka lub po prostu zignorowała jego wiadomość. Dopiero ostatnia osoba, jaką była Tiffany, wysłała mu nagranie, uprzednio pytając chłopaka, kim on jest.
- Co oglądacie? - spytał Brandon.
- Nagranie z Wasylem. Wiesz, że go nie widziały? I nie ma go nigdzie na Internecie.
Jak to możliwe, że nie było go w Internecie? Przecież w Internecie nic nigdy nie ginie. Brandon natychmiast wyciągnął telefon i przeszukał Internet. Faktycznie, nic na ten temat nie było.
- W Internecie cisza, w telewizji też. Coś tutaj nie gra...

Tiffany była zupełnie nieprzystosowana do wstawania o piątej rano. Toteż Ivy zmuszona była wręcz zanieść przyjaciółkę i jej osiem walizek na stację kolejową. W trakcie tej drogi Tiffany zdążyła się nieco rozbudzić, a w pełni przytomna była dopiero w pociągu. Nie miała na szczęście długiej drogi przed sobą. W czasach tak zaawansowanej techniki pociąg z Danville do Dallas jechał około 3 godziny.

Według zegarków Summer i Baljeet'a było wpół do siódmej, kiedy wysiedli z limuzyny i skierowali się w stronę wejścia do Białego Domu. Czterech ochroniarzy odprowadziło ich do drzwi budynku. Para wkroczyła do środka. Tam czekał na nich kolejny ochroniarz pilnujący wyjścia z Białego Domu. Mężczyzna skinął w kierunku Summer i Baljeet'a, którzy powitali ochroniarza i ruszyli przed siebie, w kierunku sypialni.
Kiedy dotarli do schodów, usłyszeli za sobą uderzenie o ścianę. Odwrócili się naprędce i zobaczyli, jak ochroniarz, uprzednio trafiając plecami i głową o ścianę, lądował na podłodze. Dostrzegli też uciekający w głąb korytarza cień. Oboje natychmiast ruszyli w pościg za mordercą. Korytarz miał maksymalnie 5 metrów długości i kończył się rozgałęzieniem drogi na dwie.
- Ty w lewo, ja w prawo! - zarządziła Summer, i tak ruszyli.
Kobieta skręciła i biegła przed siebie w nadziei, że dopadnie mordercę. Działała pod wpływem gwałtownych emocji i zmęczenia po całym dniu i nocy, więc nawet nie pomyślała o włączeniu jakiegokolwiek alarmu czy zawołaniem ochrony.
Korytarz skręcił w lewo, potem w lewo, potem w prawo i znowu w lewo. Zatrzymała się przed kolejnym zakrętem w lewo, gdyż usłyszała nadciągającą sprintem osobę. Zdjęła torebkę i przytuliła się plecami do ściany, czekając na odpowiedni moment, by wyskoczyć i uderzyć mordercę w głowę.
Ów człowiek był już na tyle blisko, że Summer zrobiła głęboki krok, równocześnie odwracając się i z całej siły machając torebką. Powaliła mordercę na podłogę, co uczciła głośnym okrzykiem radości. Szeroki uśmiech z jej twarzy ustąpił miejsca wyrazowi zażenowania natychmiast, gdy spojrzała na ów osobę. Prezydentka nie powaliła mordercy, a własnego męża.

Brandon nie spał pół nocy, próbując zrozumieć, co się dzieje. Podsumowując, nagranie, które wśród uczniów G-Tech'u było wiralem, poza szkołą nie było nawet znane. To musiało oznaczać, że porwanie Wasyla było upozorowane - skąd by ktoś wiedział o jego bionicznych mocach, skoro słyszała o nich zaledwie garstka nastolatków? Sprawca tego porwania wydawał się dosyć oczywisty - Marcus. To on musiał wysłać tu swoich ludzi, żeby porwali Wasyla, a następnie wydostał ich wszystkich z helikoptera, pozwalając mu się rozbić za granicą z Meksykiem. Natomiast bionika Kirosznyczenki pochodziła od Marcusa. To by oznaczało, że MacMandy mógł mieć nie tylko bionicznego Wasyla, ale całą armię bionicznych ludzi. Brandon musiał jak najszybciej zatrzymać mężczyznę i jego plany, jakiekolwiek one były.
O równej ósmej rano Flynn sięgnął po telefon, żeby spytać Tiffany, skąd miała to nagranie.
Brandon: Hejka Tiff :D
Tiffany: Hejo, co tam? :* Za chwilkę wysiadam z pociągu, więc jakbym nagle przestała pisać, to sorki xD
Brandon: Skąd miałaś to nagranie, które mi wczoraj pokazywałaś?
Tiffany: Ivy mi je wysłała
Brandon: Możesz podesłać link? :P
Flynn czekał tak chwilę, aż w końcu stwierdził, że Fletcher musiała wysiąść z pociągu. Postanowił więc napisać do Ivy.
Brandon: Hejka Ivy :D
Ivy: Cześć, co tam?
Brandon: Masz link do tego nagrania, które wczoraj wysłałaś Ivy?
Ivy: Jakiego kurwa nagrania?
Brandon: Tego z Wasylem
Ivy: Jakim kurwa Wasylem?
Brandon: No tym bionicznym przecież :v
Ivy: Jakim kurwa bionicznym? Co ty kurwa ćpałeś?
- To dziwne... - pomyślał chłopak, marszcząc brwi.

Tiffany, słysząc nazwę swojej stacji, wyłączyła konwersację i zabrała się za wyciąganie swoich walizek z pociągu. Kilka minut jej zajęło, zanim wyciągnęła wszystkie osiem, ale na szczęście pociąg zaczekał. Była jedyną wysiadającą tutaj, nie było tu nawet nikogo, kto by miał zaraz wsiadać do innego pociągu. Pobiegła do toalety, żeby szybko przebrać się za De LafFashion.

Jak to było możliwe, że Tiffany pamiętała o nagraniu, a Ivy o niczym nie wiedziała? Czyżby ktoś Tjinderowej wyprał w międzyczasie mózg? Myśli Brandona skierowały się ku dymowi, który wczoraj uśpił uczniów i Zack'a. Być może powodował on pewną dziurę w pamięci, ale pod jego wpływem znalazła się zarówno Tiffany, jak i Ivy. Jak więc było to możliwe, że Tyler i Tiffany nie stracili żadnych wspomnień, ale Ivy już tak? Nastolatek zdecydował się więc sprawdzić, czy ktoś jeszcze pamiętał, co się wydarzyło.

Kiedy służby specjalne zabrały ochroniarza, Summer postanowiła przespać się, podczas gdy jej mąż pilnował wszystkiego w Białym Domu. Po trzech godzinach zrobili zmianę.
Niewyspana Tjinder siedziała na swoim fotelu w Gabinecie Owalnym, przyglądając się książeczce, a zwłaszcza zawartemu w niej napisowi. Co kilka minut wertowała kartki, jakby chciała się upewnić, czy aby na pewno są one puste.
- Pani Sekretarska - powiedziała Summer, łącząc się z sekretarką - Proszę mi przynieść umowę o pracę pana Woźniaka.

Tiffany w przebraniu siedziała w taksówce, która wiozła ją na adres, pod którym mieszkał Steve. Dallas było przepięknym miastem i Fletcher zazdrościła Moore'owi mieszkania w tak pięknej okolicy, gdy przejeżdżała przez centrum. Jednak taksówka, w której nastolatka siedziała już dość długi czas, wyjeżdżała z nowoczesnego centrum miasta. Przedmieścia Dallas również miały swój niepowtarzalny urok, jednak Tiffany czuła się jak ryba w wodzie jedynie w olbrzymich metropoliach.
Twarz nastolatki pobledła, gdy zobaczyła znak drogowy z przekreśloną nazwą miasta. Niedługo potem jedyne widoki, z jakimi miała do czynienia, to były pola i gospodarstwa domowe. Wkrótce taksówkarz skręcił z głównej drogi i wjechał w wąską, boczną ulicę z setkami dziur. Pokonując tę drogę, Tiffany dostrzegła, że gospodarstwa stały coraz dalej od siebie, a na pastwiskach było coraz więcej krów. Zaczęła płakać na myśl, że w takich okolicznościach będzie musiała spędzić weekend.
Nagle Tiffany dostrzegła coś, co natychmiastowo odwróciło jej uwagę od wszelkich żali. To stojący przy balocie siana przystojny chłopak. Nastolatek stał może z pięć metrów od drogi. Fletcher robiła maślane oczy, patrząc na wysokiego bruneta. Miał na sobie brązowe przylegające do nóg spodnie, które pokazywały jego umięśnione kończyny, i czerwono-czarną flanelową koszulę, tak rozpiętą, że nastolatka mogła doskonale zobaczyć wyrzeźbiony brzuch chłopaka. Miał średniej długości włosy, które eleganckim ruchem głowy odgarnął. Nawiązał kontakt wzrokowy, a po chwili posłał dziewczynie całusa. Tiffany odesłała go i zapiszczała z radości.
Taksówka zatrzymała się.
- Jesteśmy na miejscu - odezwał się kierowca, a Fletcher gotowa była wręcz wyskoczyć i pobiec przedstawić się nieznajomemu chłopakowi - Adres jest po lewej.
Tiffany migiem odwróciła głowę o 180 stopni, we wskazany przez taksówkarza kierunek. Przy drodze stała trzyosobowa rodzina - otyły mężczyzna, jego otyła żona i ich syn z lekką nadwagą. Ojciec ubrany był w poplamiony biały podkoszulek i workowate podziurawione dżinsy. Kobieta miała na sobie czerwony fartuch w białe kropki. W lewej dłoni trzymała zakrwawioną siekierę, a w prawej chwytała za nogi nieżywą kurę z obciętą głową. Syn natomiast ubrany był podobnie do ojca. Cała trójka miała na sobie stare zniszczone adidasy.
Nastolatka na ten widok straciła przytomność i upadła głową na siedzenie obok.

Okazało się, że oprócz Brandona, którego bionika blokowała przed działaniem nieznanej technologii, tylko Tyler i Tiffany nie stracili pamięci. Wszyscy inni nie mieli pojęcia o żadnym bionicznym Wasylu ani nagraniu, które wczoraj rano z zaintrygowaniem oglądali.
Brandon wszedł do pokoju swojego brata, gdzie chłopak grał na komputerze. Starszy bez pytania chwycił leżący na biurku telefon.
- Hej, to moje! - zawołał, nie odwracając wzroku od monitora.
- Kto ci wczoraj wysłał to nagranie?
- Tiffany, dostałem je na G-Messengerze.
Brandon otworzył konwersację chłopaka z Fletcher. Ku jego zdziwieniu, była całkowicie pusta.

Baljeet stał przed biurkiem swojej żony, która porównywała pismo na umowie o pracy z tym, które było w książeczce. Mężczyzna masował się po boku swojej głowy, gdzie oberwał jakimś bardzo twardym przedmiotem z torebki.
- Tak też myślałam - powiedziała, odkładając umowę na biurko.
- Co? - zapytał dociekliwie Baljeet.
- Sprawdziły się moje podejrzenia. To nie jest jego pismo - wskazała na pierwszą stronę książki.
- Skąd wiesz? Może pisał podrobionym pismem coś do ciebie, ale morderca mu przerwał.
- Dlaczego miałby do mnie pisać w tak starej książeczce i innym pismem? Jestem pewna, że napisał to ktoś inny. To musiał być morderca.
- Po co morderca miałby wsuwać mu pustą książkę w rękę?
- A kto wie, co w głowach mają mordercy? - Summer przyłożyła słuchawkę stacjonarnego telefonu do ucha - Pani Sekretarska, proszę mi przynieść listę wszystkich pracowników Białego Domu i ich umowy o pracę - Tjinder odłożyła słuchawkę - Znam to pismo. Widziałam je już kilka razy w życiu. Jestem pewna, że należy do kogoś z Białego Domu.

Część 3

Tiffany po raz ostatni skierowała swoje spojrzenie w kierunku przystojnego chłopaka zanim weszła za ogrodzenie panelowe z drutem kolczastym. Podążała za rodziną, która po krótkim przedstawieniu się, zaprosiła Tiffany na teren swojej działki. Głowa rodziny, Bob, szybko zabrał z taksówki walizki nastolatki i odstawił je do domu.
Fletcher otoczona była całą masą przeróżnych zwierząt. Po jej lewej znajdowała się zagroda ze świniami, a obok wolno chodziły kury. Po prawej natomiast stała drewniana obora. Koło niej była buda i uwiązany na łańcuchu do niskiego drzewa obok wielki doberman, który na widok Tiffany zaczął agresywnie szczekać.
- To są nosze zwirzenta - oznajmiła Mary, gospodyni domowa. Wskazała palcem na krowy i zaczęła wymieniać ich imiona - Mućka Pirwsza, Mućka Druga, Mućka Trzecia... a nie, przepraszam, pomyliłom. Mućka Druga to Mućka Trzecia, a Mućka Trzecia to Mućka Druga. Dalej Mućka Czwarta...
- Chyba jij to nie interesuje - szepnął Bob.
- No, krowy to akurat te zwierzęta, które mnie nigdy nie interesowały - powiedziała Tiffany z udawaną grzecznością - O, a do czego służy tamta wanna? - wskazała na przedmiot stojący niedaleko budy w takiej odległości, że pies nie był w stanie jej dosięgnąć. Nastolatka chciała odwrócić uwagę kobiety od imion swoich zwierząt.
- Tam rżniemy świnie na obiad.
Momentalnie Tiffany straciła świadomość, lecąc do tyłu. W ostatniej chwili udało jej się ostać na nogach.
- Coś nie tak?
- Jestem wege.
- A mówiłoś, że De LafFashion.
- Mówiłom... - zaczęła. Przez słuchanie wiejskiej mowy na chwilę zapomniała języka oficjalnego, więc gdy zorientowała się, co powiedziała, szybko poprawiła się - Mówiłam, że jestem wegetarianką, co oznacza, że nie jem mięsa.
Rodzina wymieniła między sobą zdziwione spojrzenia, nawet syn Boba i Mary, Steven, który przez cały czas się nie odzywał.
- Ale masz ty jakąś chorobę, a? - spytała Mary.
- Nie.
- Masz łodruchy wymiotne? - bombardowała pytaniami.
- Nie! Jak można tak zabijać bezbronne i niewinne zwierzątka?! To nieludzkie!
Bob poczerwieniał ze złości, co starał się zamaskować. Mary, widząc to, postanowiła zadziałać:
- Może zawołam resztę naszych dzieciuków? - spytała, po czym nie czekając na odpowiedź, krzyknęła: - Dzieciuki, chodźta tu!
Z budynku, którym była stodoła, wybiegła gromada nieletnich. Fletcher szybko naliczyła siedmioro dzieci, trzy dziewczynki i czterech chłopców. Każde z nich ubrane było w tanią używaną odzież.
- To są - Mary zaczęła przedstawiać dzieci od najstarszego do najmłodszego - Austin, Bailey, Tucker, Sherman, Cheyenne, Piper i Jackson. A to jest De LafFashion.
Młodzi powiedzieli "Cześć" nastolatce, na co ta tylko posępnie odmachnęła ręką.
Tiffany dostrzegła, że każde dziecko razem z wiekiem było coraz grubsze. Dwunastoletni Sherman wyglądał tak, jakby był cięższy od szczuplutkiej siedemnastoletniej Fletcher.
- Mają państwo aż ośmioro dzieci? - spytała.
W tej samej chwili Bob odpowiedział "Tak", a Mary - "Nie". Wymienili się zakłopotanymi spojrzeniami, po czym kobieta wyjaśniła:
- Miełyśmy jeszcze jednego syna, najstarszego. Ale kiedy pewnego dnia przyszedł i oznajmił nom, że chce zmienić płeć, kazałom mu spakować swoje rzeczy.
- Wyrzucili państwo własnego syna z domu?! - uniosła wysoko brwi.
- Nie - Mary pokręciła głową, po czym oznajmiła, jak gdyby nigdy nic poważnego się nie stało - Zanim się spakował, Bob go zarżnął siekierą.
- Chłopak i dziewczyna, normalna rodzina! - Moore'owie krzyknęli jednogłośnie, a Tiffany zrobiła ostentacyjny krok do tyłu.
- Nigdy nie słyszeli państwo o antykoncepcji? - spytała, przejeżdżając wzrokiem po każdej z twarzy przed nią.
- Nie - odparł w miarę opanowany Bob - O koncepcji tak, ale antykoncepcji nie.
- Zabiję Ivy - pomyślała Tiffany.
Bob i Mary ruszyli w kierunku domu, a reszta podążyła za nimi. Dom zbudowany był na kształcie prostokąta i miał parter i piętro. Ściany były zbudowane z białych drewnianych desek, a dach pokryty był starą blachą. Przed wejściem znajdował się ganek, na którym stały tylko dwa zielone plastikowe krzesła.
- O, a na tym pniaku po lewej - wskazała Mary - łurodziłam Bailey i Shermana.
Tiffany omal nie wybuchnęła płaczem, ale w ostatniej chwili powstrzymała tę chęć i jedynie głośno wydusiła powietrze i uroniła łzę.

Brandon wpisywał coś na telefonie swojego brata, podczas gdy ten w dalszym ciągu grał na komputerze. W pewnym momencie starszy Flynn podniósł swój wzrok znad ekranu i zogniskował go na Tylerze.
- Twój chłopak został porwany, a ty sobie grasz na komputerze?
Nastolatek po raz pierwszy od kilku godzin oderwał spojrzenie od monitora. Wstał i zwrócił się w kierunku brata.
- Wiesz co?! Ja nie mam takiego super życia jak ty! Nie mam przyjaciół, nie chodzę na żadne imprezy. Całe moje życie spędziłem w tym pokoju, grając w gry, i to było jedyne, co sprawiało mi w życiu przyjemność. Przez krótką chwilę mojego życia miałem chłopaka i byłem naprawdę szczęśliwy, więc nie dziw się, że staram się zapomnieć o tym cierpieniu, które mnie spotkało. Ale ty nigdy się mną nie interesowałeś, wy wszyscy zawsze mieliście mnie gdzieś!
Rozwścieczony Tyler rzucił się w kierunku wyjścia z pokoju. Miał już przejść przez framugę, gdy zatrzymał go Brandon:
- Czyli nie interesuje cię to, że właśnie się dowiedziałem, gdzie jest Wasyl?
Tyler szybko wrócił do pokoju. Chciał spojrzeć, co wyświetla się na jego telefonie, ale Brandon szybko zablokował go palcem.
- Ktoś, a mianowicie Marcus miał dostęp do wszystkich telefonów uczniów G-Tech'u. W ten sposób rozesłał wszystkim nieistniejące artykuły i nagranie, a potem upozorował porwanie Wasyla.
- Dlaczego tak zrobił? Nie mógł po prostu go złapać w lesie w ciemną noc?
- Wyraźnie musiał mieć powód, dla którego tak zrobił. Może chciał zyskać trochę czasu? Pewnie się tego niebawem dowiemy. Udało mi się odkryć lokalizację Marcusa - nastolatek oddał bratu telefon - Tam, gdzie on teraz jest, będzie zapewne Wasyl.
- Gdzie oni są?
- Na położonej na Atlantyku wyspie Bum Bum Riki Tiki Bam Bam.
- Dobra, to ja pakuję rzeczy i lecę z wami!
- Nie ma mowy! To niebezpieczne. Tylko Jasmine ze mną się teleportuje.
- Ale to mój chłopak. Ja muszę go odzyskać! Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę...
- Dobra - podirytował się Brandon, a podekscytowany Tyler podniósł plecak z podłogi i pobiegł spakować kilka kanapek, butelkę wody i papier toaletowy - Jak zginiesz, to i tak nikt nie będzie za tobą płakał...

Summer położyła ostatnią z umów na stole, po czym spojrzała na męża i powiedziała:
- Żadne pismo nie pasuje.
Baljeet też właśnie skończył analizować dokumenty. Zapakował je w koszulkę i rzucił na biurko, oznajmiając:
- Tak samo u mnie.
Prezydentka oparła się wygodnie o fotel i westchnęła głośno.
- Jestem pewna, że gdzieś już widziałam to pismo, ale kompletnie nie pamiętam, gdzie. To były jakieś dokumenty. Ktoś się podpisywał takim pismem, ale totalnie nie pamiętam kto. Może to był jakiś były pracownik?
- Może ktoś używał dwóch podpisów? Trzeba by chyba sprawdzić wszystkie dokumenty, jakie są w Białym Domu.
- Nie, nie. Każdy dokument przechodził przez program, który analizuje podpisy i porównuje je z tymi, które są w bazie... - Summer zatrzymała się na chwilę, by pomyśleć nad sensem właśnie wypowiedzianych słów - Musimy sprawdzić bazę podpisów!

Tiffany ustawiała swój telefon w różne pozycje, po czym rzuciła pytanie w kierunku Boba i Mary:
- Macie tu jakiś zasięg?
- Mamy zasieki - odparł Bob - porozstawiałem na polu, aby żadne dzikie zwirzenta mi tam nie włoziły.
Fletcher tylko pokręciła oczami i weszła za resztą rodziny do domu.
Wnętrze było biedne. Ze ścian schodziła farba, a z sufitu opadał tynk przy każdym postawionym kroku. Do ściany po lewej powbijane były gwoździe, na które członkowie rodziny wieszali swoje ubrania. Przed nimi stał długi stół, a na nim kilka talerzy. Na każdym znajdowało się jakieś mięso - od upieczonej kaczki po stos kotletów w panierce. Wszystko było tak świeże, że w pokoju było o prawie dziesięć stopni cieplej niż na dworze. Na stole stał również talerz śledzi, talerz ogórków, dwa soki w dzbankach i dwa wiaderka lodu, w których leżało po kilkanaście kostek lodu i jedna flaszka wódki. Miejsca przy stole były ponakrywane starymi serwetkami i zmatowiałymi sztućcami, a kilka talerzy było lekko wyszczerbionych, ale wszystko zostało ułożone symetrycznie i z dbałością o szczegóły. Nakryć było o jedno więcej niż krzeseł. Po rogach rozstawione były różne sprzęty domowe - odkurzacz, mop, deska do prasowania... W jadalni znajdowały się, kolejno od lewej do prawej, drzwi do kuchni, sypialni rodziców, pokoju dwóch dzieciaków i łazienki. Po przeciwległej stronie wejścia stały wbudowane między ściany dwóch pokojów sypialnych schody na piętro, gdzie zapewne mieściły się pokoje reszty rodziny.
- Witomy na uczcie! - zawołał entuzjastycznie, a cała rodzina z ogromną radością usiadła przy stole. Oprócz Mary, która szybko sięgnęła po stojące na ganku plastikowe krzesło i upchnęła je między Cheyenne i Jacksona. Usiadła na nim i wskazała Tiffany wolne miejsce u końcu stołu, naprzeciwko Boba.
Pocieszona faktem, że tak jak mężczyzna nie będzie musiała siedzieć ciasno między grubymi członkami rodziny Moore'ów, choć dalej rozczarowana nadchodzącą wizją weekendu, dosiadła się. W momencie, gdy zajęła miejsce, Moore'owie rzucili się na jedzenie. Wszyscy oderwali skądś po kawałku mięsa i zaczęli go z pasją wcinać. Tiffany uważnie przyjrzała się daniom na stole. Oprócz mięsa, stały tam tylko ogórki. Sięgnęła po nie ręką, ale powstrzymał ją Bob, który głośno zawołał z dużym kawałem mięsa w ustach:
- E, ale to na zagrychę!
Speszona Fletcher cofnęła rękę.
- A macie jakieś owoce lub inne warzywa? - spytała - Na przykład frytki?
- Austin, idź no pozrywaj jakie jabłka czy cuś i ukop kilka kartofli.
Blond włosy chłopak wstał i udał się do sadu. Tymczasem Bob uśmiechnął się od ucha do ucha i wstał, aby wyciągnąć flaszkę z wiaderka, na co Mary z irytacją pokręciła głową. Mężczyzna wypełnił swoją szklankę alkoholem, następnie polał swojej żonie i Stevenowi. Na koniec chciał nalać wódki do szklanki Tiffany, ale ta zaprotestowała:
- A nie macie jakiegoś wina?
- Wina? Znajdzie się.
Mężczyzna zakręcił flaszkę i odstawił ją do wiaderka. Następnie udał się do kuchni, by już po chwili wrócić z butelką czerwonego wina i kuflem. Postawił to drugie na stole przed Tiffany, zaskoczoną wielkością naczynia. Bob nalał jej wina niemal do pełna i zajął swoje miejsce.
- No to zdrowie panienki! - zawołał, unosząc do góry swoją szklankę jako toast. Wszyscy wypili zawartość swoich naczyń, łącznie z nieletnimi, którzy w międzyczasie nalali sobie soków. Jedynie Tiffany wypiła nieco ponad centymetr kufla.
- Aaach... - westchnął głośno Bob - Zimna! - podsumował, po czym sięgnął po flaszkę, by uzupełnić szklanki swoją, żony i najstarszego syna.
Wszyscy wrócili do konsumowania. Po chwili Sherman wydał z siebie potężne beknięcie, czym wywołał śmiech u reszty rodziny i obrzydzenie u Tiffany. Kawałek mięsa Jacksona wyleciał z jego ręki i upadł na podłogę. Chłopak chciał schylić się po niego, ale Mary go zatrzymała:
- Zostaw, nie jedz z podłogi. Psu się rzuci.
Jackson posłusznie odpuścił sobie i oderwał kolejny kawałek kaczki.
- Bardzo dobre wino - przyznała szczerze Tiffany. To była do tej pory jedyna pozytywna rzecz, jaką mogła powiedzieć o swoim pobycie u rodziny Moore'ów.
- A dziękuję! - uśmiechnął się Bob - Som wyciskołem stopami!
Tiffany wytrzeszczyła szeroko oczy, a Mary oburzyła się na męża:
- Czy ty nie potrafisz trzymoć języka za zymbomi?! Musisz wszystko wygadoć?
- Powidziołem tylko, że wyciskołem stopami. Nie wspomniołem o tym, że mom grzybicę!
Fletcher wypluła wino do kufla.

Brandon, Jasmine i Tyler przeteleportowali się na wyspę Bum Bum Riki Tiki Bam Bam. Była to wyspa o powierzchni maksymalnie trzech kilometrów kwadratowych, porośnięta głównie mahoniowcami, bananowcami, palmami i gęstymi krzewami.
- Okej, po drugiej stronie wyspy znajduje się plaża, tam powinien być Marcus. Wespniemy się na tamten pagórek - chłopak wskazał na wznoszące się kilkaset metrów od nich na wysokość dwupiętrowego domu wzniesienie, z którego szczytu wypływała drobna rzeczka - Musimy być bardzo cicho.
Przodem szli Brandon i Jasmine, a za nimi podążał najmłodszy Flynn. Po chwili musieli zatrzymać się, gdy Tyler'a zaczęło wiercić w nosie od dryfujących w powietrzu pyłków kolorowych kwiatów porastających ziemię. Chłopak kichnął, ale na szczęście jego drobne ciało nie było w stanie wydać głośnego odgłosu. Wznowili wędrówkę.
- Uwaga, linka - szepnął Brandon i razem z Jasmine zrobili krok, wysoko podnosząc nogi do góry.
Tyler omal nie zauważył przeszkody, ale w ostatnim momencie cofnął nogę i przeszedł nad linką. Jednak tuż za nią pośliznął się na mokrym kamieniu, upadając na grunt. Głową naciągnął linkę. Po chwili z otaczających ich drzew z dużą prędkością wysunęły się równolegle do ziemi tytanowe pręty, które wbiły się w inne pnie. Między każdymi połączonymi drzewami znajdowało się pięć prętów, każdy kolejny był na wysokości o pół metra wyższej. Metal otoczył ich w pułapce.
- Kuźwa, wiedziałem, żeby cię nie brać...
- Dzień dobry! - zawołał Marcus, który siedział na jednym z najwyższych metalowych prętów.
Trójka bohaterów odwróciła się, by zobaczyć wroga.
- Gdzie jest mój chłopak?! - krzyknął Tyler, a MacMandy uśmiechnął się szeroko i przekrzywił głowę.
- Powiedzmy, że poddaję go testom. Chcę się dowiedzieć, skąd ma moce.
- Czyli... chcesz powiedzieć, że nie masz pojęcia, skąd on je ma? - zdziwił się Brandon.

Po skończonej uczcie dzieci udały się na dwór w celu zabawy w berka, Tiffany i Steven zostali zagonieni do pokoju nastolatka, a Mary zaprowadziła Boba do kuchni.
- Co to w ogóle za jakaś dziwna dziewucha, a? - spytał mężczyzna, patrząc jak jego żona zamyka drzwi - Ani minsa nie ji, ani wódki nie pije. Skund łuna jest? Musi z jakiej wiochy totalnej. Tak się zachowywać... - pokręcił głową z irytacją.
- Cicho, bo jeszcze nas usłyszą.
- Miastowa - mówił pół tonu ciszej - pluję na takie. Weźmie go do miasta, zakocha się w tyj nowoczesności i tyleśmy syna w domu widzieli.
- I tutej jest nasza wspólna rola. Siadaj, to ci wytłumaczę.
- Nie byndziesz mi roz...
- Siadaj mówię! - powiedziała głośniej, a Bob usadził tyłek na stołku - No. W każdym bądź razie, to nie Steven napisoł komentarz pod jej konkursem - spojrzała na stojący na stoliku obok męża stary stacjonarny komputer.
- A kto?
- To byłom jo - odpowiedziała, krzyżując ręce.
- I po co żeś taką babę rozpuszczoną tu sprowadziła?
- Zastanów się. Ma siedemdziesiunt milyjonów subskrynentów. Ty wisz, jak ona musi zarabioć? Na weekend przyjichała tu z łośmioma walizkami! Pomyśl, jak ona to wszystko wprowadzi w posag, jacy my byndziemy bogaci... Za te piniendze będziemy mogli postawić drugą łoborę!
Oczy Boba zaświeciły się jak diamenty. Faktycznie, nawet o tym nie pomyślał. Moore już sobie wyobraził, jak buduje drugą oborę, a potem wprowadza do niej krowy. Miałby ich dwa razy więcej, a co za tym idzie - produkowałby dwa razy więcej mleka. Ale poradziłby sobie z tym, kupiłby porządniejszą dojarkę do krów lub...
- Halo! Ziemia do Boba!
Mężczyzna wstrząsnął głową i wrócił do rzeczywistości.
- Na jutro łorganizuję wielkie zaręczyny i zapraszam całą rodzinę. Dopilnuj, aby łuna stund nie uciekła.
Bob spojrzał dumnie na wiszącą na ścianie siekierę i oświadczył:
- Dopilnuję.

- Szlag! - krzyknęła Summer, uderzając pięścią w biurko. Stojący za jej fotelem Baljeet był zaskoczony jej wybuchem złości - Tu też nie ma tego pisma.
- Pamiętasz może, co to były za dokumenty, gdzie to pismo widziałaś?
- Właśnie nie, cholera...
- Czyli musimy przejrzeć wszystkie dokumenty w Białym Domu.
- No coś ty. Tego tu są miliony, to się zejdzie nam kilka tygodni! Co jeśli w tym czasie jeszcze ktoś umrze? Musimy znaleźć mordercę w inny, szybszy sposób...
Kobieta obróciła się na swoim fotelu i zerknęła na pomarańczowe od zachodzącego słońca niebo. Dopiero po kilku chwilach bezcelowego wpatrywania się w chmury, wyciągnęła rękę za siebie i pochwyciła książeczkę, otwierając ją na pierwszej stronie i uważnie przyglądając się napisowi. Do kogo ona mogła należeć?
Niespodziewanie róg kartki zaczął się uginać, jakby wiatr chciał przewertować całą książkę. Zdziwiona tym faktem Summer przewróciła kartkę i zmarszczyła brwi.
Po chwili pisnęła głośno i wyrzuciła książeczkę przed siebie, a Baljeet odskoczył do tyłu.
Na kartce zaczęły pojawiać się litery.

Marcus oparł stopy o pręt pod nim.
- Niestety, nie mam pojęcia. I chciałbym, abyś pomógł mi rozgryźć tę zagadkę.
- Dlaczego miałbym ci pomagać? - Brandon skrzyżował ręce.
- Szukanie odpowiedzi leży w naszym wspólnym interesie. Jeśli odkryjemy, skąd Wasyl ma moce, dowiemy się naprawdę wiele o tym, kim naprawdę jesteśmy.
- Dość tego - krzyknęła Jasmine - Brandon, teraz!
MacMandy wystawiła przed siebie rękę, a z jej dłoni wystrzeliły w kierunku Marcusa fioletowe elektryczne promienie. Mężczyzna natychmiast obronił się czerwonymi. Po chwili Brandon również wystawił swoją dłoń, generując zielone pioruny. Przed nimi przeciwnik także się obronił. Tyler, widząc tę sytuację, zebrał z ziemi kilka kamyków i patyków, rzucając wszystkim pojedynczo w Marcusa. Ten strzelił laserem z oczu na kwiat rosnący przed butami Flynn'a, podpalając go. Wystraszony Tyler wyrzucił swoje przedmioty na ziemię i wycofał się, podnosząc ręce wysoko do góry.
MacMandy pchnął rękami do przodu, a wszystkie pioruny trafiły w Brandona i Jasmine, powalając ich.
- Oddaj nam Wasyla! - krzyknął Tyler, podczas gdy jego towarzysze podnosili się z ziemi.
- Chciałbym - Marcus uśmiechnął się uroczo, zdjął stopy z pręta i zaczął nimi machać - Jeśli twój brat mnie wysłucha nim zacznie mnie atakować, to może choć raz wszystko pójdzie szybciej. Chcę mu wytłumaczyć, że nie bez przyczyny upozorowałem porwanie i rozesłałem zmontowane przeze mnie wideo.
- Po co to więc było? - spytał Brandon, strzepując ziemię ze spodni.
- Chciałem zobaczyć, jak radzisz sobie z szukaniem odpowiedzi na trudne pytania. Powiedz, kto okazał się być odporny na usuwanie pamięci przez żółty dym?
- No ja, Tiffany i Tyler. Cała reszta zapomniała.
- Dobrze. Dodam tylko, że ja i Jasmine również jesteśmy odporni.
- Skąd ty niby to wiesz? - spytała, kiwając głową na boki i kładąc dłonie na biodrach.
- Bo szukałem odpowiedzi przez ostatnie 25 lat. Dlaczego tylko my mamy bioniczne moce?! Ja, ty, Jasmine, twój ojciec i Ferb? Tyler też mógł mieć, ale praca nad jego chipem zakończyła się niepowodzeniem, praca nad chipem Tiffany została anulowana, a nad chipem Amy nigdy nie była nawet planowana. Moranica też miała swoje moce, ale to zupełnie inny przypadek.
- Niby dlaczego?
- Bioniczny chip to urządzenie, które pięć minut po zaimplementowaniu spaliłoby normalnemu człowiekowi głowę. My nie jesteśmy normalni.
- Co masz na myśli, że jesteśmy nienormalni? - dopytywał Brandon, wyraźnie zaciekawiony tą dyskusją.
- Różnimy się nieco od zwykłych ludzi. I to takimi szczegółami, że nikt by nigdy nie zauważył. Nie jestem do końca pewien, jak z Moranicą, ale ona musi pochodzić z innej planety i jest zapewne przedstawicielką innej rasy ludzkiej. Ale całą naszą resztę, czyli mnie, ciebie, Tyler'a, Fineasza, Ferba, Tiffany, Amy i Jasmine łączy jeden wspólny przodek. To Pharrell. A Pharrell, szanowni państwo, pochodził z innej galaktyki.

Część 4

Do małego pokoju, gdzie stało łóżko, biurko z szufladą, stołek i stara drewniana szafa, weszli Tiffany i Steven. Chłopak zamknął drzwi i półgłosem zaczął rozmowę:
- Musisz stund jak najszybciej uciekać.
- Jestem tego samego zdania - powiedziała, siadając na łóżko. Było bardzo niewygodne, wręcz czuła wbijające się w jej pośladki sprężyny. Tiffany przesiadła się na drewniany stołek - Ale dlaczego ty tak uważasz? Przecież wczoraj jak rozmawialiśmy przez telefon, to byłeś bardzo podekscytowany na myśl o spotkaniu ze mną!
- Mama kazało mi tak mówić. Stała nade mną z sikierą... - Tiffany przełknęła ślinę, a Steven usiadł na łóżku - Moje rodzice będą chcieli, byś wyszła za mnie za mąż.
Nastolatka wytrzeszczyła szeroko oczy i oparła się plecami o biurko.
- Dlaczego?
- Mam łosiemnaście lat i rodzice uważają, że to najwyższa pora znaleźć mi kobitę. Już jedna kandydatka była, ale ucikła. Dlatego tata łogrodził posesję płotem z drutem kolczastym.
- To jakaś paranoja - pokręciła głową z oburzeniem.
- A że widzą, żeś bogata, to tym bardziej nie łodpuszczą. Wiczorem, gdy zajdzie słuńce, to pomogę ci uciec.
Niespodziewanie rozległ się głośny dźwięk, jakby odgłos strzału z broni palnej.
- Boże! - wzdrygnęła się wystraszona Tiffany - Co to było?!
- To pewnie tata strzela do ptaków z wiatrówki - Steven odparł spokojnie.
- Kurwa - usłyszeli dochodzący z dworu głos Boba - Jak ja nienawidzę Jehowych!

Drżącym ruchem ręki Summer podniosła książeczkę i otworzyła na tej stronie, gdzie zaczął pojawiać się tekst. To wyglądało tak, jakby ktoś pisał po tej kartce niewidzialnym długopisem. Skonsternowani małżonkowie przypatrywali się powstającym literom.
Pani Prezydent!
Z zaciekawieniem przyglądam się pani prezydenturze i
Do gabinetu wpadła jedna z urzędniczek, która wykrzyczała:
- Moja współpracownica, pani Współpracownińska, nie żyje!
Małżeństwo oderwało wzrok od książeczki i spojrzało się na kobietę.
- Jak to?! - zawołał Baljeet.
- Wyszłam do toalety, wróciłam... A ona leżała na podłodze, w kałuży krwi!
Baljeet i Summer wymienili się zszokowanymi spojrzeniami. Prezydentka rzuciła książkę na biurko i razem z mężem zerwała się do biegu w kierunku pokoju zamordowanej urzędniczki.
Pokonali maksymalnie dwadzieścia metrów, kiedy wpadli do gabinetu. Ciało kobiety leżało w kałuży krwi. Rzeczy z jej biurka porozrzucane były po całym pokoju, a fotel leżał tuż obok jej głowy.
Summer uklęknęła obok kobiety i zakryła ranę na jej brzuchu, z której wypływała krew. Tymczasem Baljeet sprawdził oddech pracowniczki, ale niestety - była nieżywa.
- Spójrzcie! - pracowniczka zawołała piskliwym głosem i wskazała ręką ścianę, w której były drzwi, przez które przed chwilą wbiegli.
Para prezydencka odwróciła swój wzrok w kierunku owej ściany. Znajdował się na niej krwawy napis.

- Pochodził z innej galaktyki? - Brandon złapał się za głowę - Ale... jak?
- Tego dokładnie nie wiadomo - Marcus rozłożył ręce w geście niewiedzy - Wiem tyle, że udało mu się przemieścić z innej galaktyki na naszą planetę. Tutaj spotkał Brendę, która wtedy miała jeszcze na imię Lindsay, z którą wziął ślub. Ona była ekscentryczną wynalazczynią pracującą nad technologią wszczepiania ludziom bionicznych zdolności. I to właśnie Pharrell dał jej możliwość spełnienia swoich planów: ich pierwsze dzieci, Fineasz i Ferb, odziedziczyły po tacie cechy organizmu, które pozwalają na wszczepienie bionicznych mocy - Marcus wyciągnął przed siebie rękę, zrywając banana z drzewa i przyciągając go siłą - Ale Pharrell tego nie chciał - mężczyzna zaczął obierać banana - Mimo jego protestów, Lindsay wszczepiła im bionikę. Ale wypadek przy pracy sprawił, że obaj dostali wadliwe chipy - Marcus zaczął jeść banana - Pharrell odszedł od Lindsay, która była w kolejnej ciąży. Fineasz i Ferb trafili do siostry Lindsay, Lindy, która wtedy robiła karierę jako Lindana. A Lindsay urodziła potem mnie i Dasmine. Miała tylko jeden bioniczny chip, który zdążyła mi wszczepić zanim policja ją odszukała i aresztowała. Po dwunastu latach Lindsay uciekła z więzienia i przyjęła nową tożsamość, Brendy Riverhawk - Marcus zaczął patrzeć na Jasmine - Ty trafiłaś do rodziny MacWendy. Pewnego dnia zobaczyła cię w gazecie, zaczaiła się na ciebie i cię zabiła. Potem ożywiła cię, wszczepiając ci nowy bioniczny chip, równocześnie wymazując ci wszystkie dotychczasowe wspomnienia i zmieniając twoje imię i nazwisko na Jasmine MacMandy. Stworzyła też program, którym zniszczyła ci wolną wolę i zmusiła do słuchania jej rozkazów. Z twoją pomocą chciała odnaleźć Fineasza i Ferba, by wyjąć ich uszkodzone chipy i wszczepić w pełni sprawne lub zabić, jeśli by nie chcieli nowych chipów. Chciała waszą trójkę wykorzystać do swoich celów. Brenda chciała władzy nad światem, ale ostatecznie trafiła do więzienia razem z tobą, gdzie zmarła. Natomiast ja trafiłem do rodziny, która mnie poniżała i zrobiła ze mnie ofiarę losu. Swoje zdolności odkrywałem cały czas i stawałem się silniejszy. Pewnego dnia zabiłem swojego ojca i uciekłem. Marzyłem o zemście na każdym, kto się nade mną znęcał w szkole i w innych miejscach. Moja zemsta się nie udała, więc ukryłem się przed światem, aby wytrenować swoje bioniczne umiejętności, by pewnego dnia wrócić jeszcze potężniejszym i nareszcie dokonać zemsty - wystawił dłoń przed siebie i zacisnął pięść.
- Czyli - przerwał historię Brandon - mścisz się za to, że byłeś poniżany w szkole?
- No nie do końca. Przez te wszystkie lata doszedłem do wniosku, że zemsta to za mało. Postanowiłem, że przejmę władzę nad światem i wykorzystam Jasmine do realizacji swoich celów. Kiedy odkryłem, że Jasmine jest w najpilniej strzeżonym więzieniu na świecie, uwolniłem ją stamtąd i to ja przejąłem kontrolę nad nią. Tę kontrolę zdezaktywował Zoltan, niszcząc komputer w mojej bazie w Nepalu. I tę samą kontrolę mogę umieścić w Wasylu. Wtedy powie mi też, kim on jest i skąd ma moce. To pozwoli mi skompletować całą historię, która wciąż ma wiele luk. W końcu nie wiemy nawet, jak Pharrell przybył tu z innej galaktyki.
- Skąd masz pewność, że on jest z innej galaktyki?
- Wiesz, ludzkość już opanowała technologię podróżowania między planetami, a nawet galaktykami.
- Kiedy?
- Trzy tysiące lat temu.

Mary wyszła z domu, żeby rzucić kości do miski psa. Zwierzęcia akurat nie było tam, a to za sprawą Tucker'a, który wyprowadził go na spacer. Kobieta spotkała po drodze odpoczywającą na plastikowym leżaku Tiffany. Twarz nastolatki pokryta była błotem.
- Co ty wyprawiusz?
- Odpoczywam sobie. Nałożyłam sobie maseczkę z błota dla pielęgnacji twarzy.
Zmieszana Moore przyjrzała się uważnie twarzy nastolatki.
- Macie tu jakiś telefon? Chciałabym zadzwonić do przyjaciółki.
- Jedyny telefun u sołtysa je - powiedziała.
- Mogłabym pójść zadzwonić? - spytała z lekką nutką nadziei. Już sobie wyobraziła, jak wydostaje się z tej działki i ucieka.
- Ale sołtys... wyjechał - skłamała, a Tiffany posmutniała. Sołtys był w domu, a Mary odwiedziła go niedawno, żeby obdzwonić całą rodzinę i zaprosić na zaręczyny - A skąd ty wzięła to błoto? - zmieniła temat.
- Stamtąd - Fletcher pokazała ręką kierunek.
Mary rzuciła okiem na wskazane miejsce. Ukrywając śmiech, poważnie oświadczyła:
- To nie błoto. Tam kunie srają.

Myślcie szybciej, a umrze mniej osób.
Baljeet przejechał palcem nad jedną z liter, jakby chciał sprawdzić, czy napis nie jest zrobiony z sosu pomidorowego lub jakiejś innej czerwonej substancji. Niestety, to była świeżutka krew.
- Trzeba zrobić morfologię krwi i sprawdzić, czy należy ona do niej - powiedział.
- Niech pani przekaże ochronie, by sprowadzili tu pana Morfologińskiego z MedStaru na Irving Street.
Pracowniczka opuściła gabinet i zamknęła drzwi.
- Co tu się kurwa dzieje... - skomentowała cicho Summer, patrząc to na zwłoki, to na napis. Odezwała się głośniej - Idę zawołać kogoś z ochrony.
Prezydentka wyskoczyła na korytarz i zawołała przechodzącego po drugiej stronie korytarza mężczyznę.
- Panie Ochroński, proszę za mną.
Dwójka bohaterów wkroczyła do gabinetu. Przypatrujący się zwłokom Baljeet odkręcił na chwilę głowę i powitał ochroniarza jej lekkim skinięciem.
- Trzeba dokonać sekcji zwłok. Niech pan zadzwoni po służby. I należy przyspieszyć sekcję dwóch poprzednich. Chcę mieć wyniki najpóźniej jutro.
- Dobrze.
- I należy zbadać...
Summer chciała pokazać ochroniarzowi napis na ścianie, ale gdy tylko spojrzała w jego kierunku, oniemiała.
Tego napisu już tam nie było.

- Jak to? - zdumiał się Brandon.
- To dość zabawne - uśmiechnął się Marcus, wyrzucając skórkę od banana za siebie - Kojarzycie te wszystkie teorie, że piramidy były budowane przez latające spodki?
- No.
- Okazuje się, że te latające spodki nie należały do kosmitów, a do samych Egipcjan. Typy miały dużo bardziej zaawansowaną technologię niż my. Ludzkość dzisiaj najdalej umie polecieć na Marsa, a Egipcjanie potrafili podróżować po całej galaktyce, a nawet za nią. Pozakładali kolonie na kilku tysiącach planet, potworzyli własne państwa. A jak to z ludźmi bywa, wkrótce zaczęli się wzajemnie tłuc, handlować... Te państwa gdzieś tam są - jedną ręką zatoczył łuk po całym niebie - ale po upadku Egiptu nikomu na Ziemi nigdy nie udało się z nimi skontaktować, albo chociażby ich namierzyć.
- A co się stało po upadku Egiptu, mądralo? - odezwała się Jasmine.
- Egipt nie chciał sprzedać swojej technologii Rzymowi. Rzymianie nie potrafili jej używać, a Egipcjanie nie chcieli ich tego nauczyć. To wszystko po prostu z czasem przepadło i zostało zapomniane. W porównaniu z tym, co w kosmosie, Ziemia jest mało atrakcyjna w bogactwa naturalne. Kiedy tam dowiedzieli się, że na Ziemi Rzym atakuje Egipt, po prostu to olali. I tak cała galaktyka zapomniała o naszej planecie. Może raz na kilkaset lat jakiś poszukiwacz przygód się tu zakręci. Na przykład taki Pharrell. On tu sobie pewnego dnia po prostu przyleciał. A potem został.
- Ale skoro ci ludzie z innych planet i galaktyk to de facto ludzie z Ziemi - pytał Brandon. Powoli miał wrażenie, że nie był na walce z wrogiem, a na jakichś pogaduszkach - dlaczego więc to my mamy inne organizmy?
- Cóż, życie na każdej planecie jest inne, dlatego organizm z pokolenia na pokolenie lepiej przystosowuje się do panujących warunków. Nie wiem, jakie warunki były tam, skąd Pharrell pochodził, ale pozwoliły one wytworzyć w ludziach takie cechy, które pozwalają na zamontowanie bioniki. Jak mówiłem, normalnemu człowiekowi spaliłoby to głowę. Nam nie.
- Porwałeś Wasyla - wtrącił się zirytowany Tyler - a dlaczego nie porwałeś Moranici, która też kiedyś była bioniczna? Nie interesuje cię, skąd ona miała moce?!
- Znam odpowiedź na to pytanie - wyszczerzył zęby - Brenda wszczepiła je Moranice, bo chciała stłuc Zoltana na kwaśnie jabłko. Obiecała jej niezła sumkę, ale gdy Zoltan zaproponował Moranice więcej, ta przeszła na jego stronę. Teraz nie ma mocy, bo została reanimowana ich kosztem. Ciekawi mnie jej historia, skąd jest i tak dalej. Ale nie porwę jej. Przeraża mnie ta kobieta - przeszły go ciarki, a trójka uwięzionych wymieniła się spojrzeniami i pokiwała głową w geście zgody ze słowami Marcusa - No ale muszę was tu zostawić, tygryski - mężczyzna pstryknął, a pomiędzy prętami pojawiło się pole siłowe przypominające półprzezroczystą błonę - To powinno was powstrzymać. Działanie pola blokuje wasze bioniczne chipy. Powodzenia! Ja mam ważniejsze rzeczy do roboty. Arrivederci!
Marcus zniknął, pozostawiając trzech bohaterów samych sobie.

Fletcher musiała udać się za potrzebą, więc przerwała rozpakowywanie walizek i wyszła z domu.
- Przepraszam, gdzie macie łazienkę? - Tiffany zwróciła się do Mary, która właśnie rzucała kurom ziarno.
- Za chałupą wychodek stoi.
- Co stoi?
- Wychodek. O wychodku nigdy nie słyszała, a?
Tiffany, z myślą, że już nic jej w najbliższym czasie nie zaskoczy, udała się do wspomnianego miejsca. Tam czekała na nią podniszczona drewniana budka z odchodzącymi deskami. Nastolatka ze łzami w oczach otworzyła drzwi, by ujrzeć siedzenie z okrągła dziurą i poczuć obrzydliwy odór odchodów.
- Jak ja bym chciała być teraz z Ivy - myślała.
Tak niesamowicie pragnęła, aby to wszystko okazało się być snem. Tęskniła za przyjaciółką bardzo mocno, a sytuacji nie poprawiał fakt, że nie była w stanie się z Ivy skontaktować. Wczoraj obiecała zadzwonić do niej wieczorem. Tiffany wyobraziła sobie, jak bardzo Tjinder musi odchodzić teraz od zmysłów.

Ivy leżała na łóżku i jedną ręką podnosiła olbrzymi ciężar, drugą przeglądała social media, a w ustach miała słomkę, przez którą piła białko.
- Ale zajebiście - myślała - pierwszy weekend od lat, którego nie spędzam na dźwiganiu zakupów Tiff.

Fletcher wykluczyła możliwość wejścia do wychodka, więc ukryła się za nim tak, by widzieć mogły ją tylko osoby stojące na polu za ogrodzeniem. Na szczęście, nikogo tam nie było. Nastolatka załatwiła się więc do leżącej na ziemi dużej białej miski z olbrzymią nadzieją, że żadne z dzieci państwa Moore'ów tu nagle nie przybiegnie. Kiedy skończyła, upewniła się ponownie, że nikt jej nie obserwuje, wstrzymała oddech i połową ciała znalazła się w wychodku, aby wylać to wszystko do dziury. Nastolatka odłożyła miskę na miejsce i wróciła do pokoju dalej rozpakowywać swoje walizki.

Ciało zostało zabrane przez odpowiednie służby. Kilkunastu pracowników zaczęło już się paranoicznie bać, że mogą stać się kolejnymi ofiarami morderstwa. Nim Summer wróciła do Gabinetu Owalnego, kilka osób zaczepiło ją z błaganiem o możliwość powrotu do domu. Jednak Tjinder nie pozwoliła nikomu opuścić Białego Domu. Obiecała za to, że zorganizuje kogoś, kto zaopatrzy wszystkich w śpiwory i regularne dostawy żywności.
- Szlag! - krzyknęła, uderzając pięścią w biurko i bezsilnie opadając na swój fotel. Zakryła twarz dłońmi, by chwilę pomyśleć nad wszystkim - Znowu kogoś zamordowano, a my nie mamy żadnych wskazówek, jak dojść do tego, kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Musimy szybko się dowiedzieć.
- Może powiemy im, że już znaleźliśmy mordercę? I aresztujemy kogoś dla przykładu?
Summer spojrzała na męża groźnym spojrzeniem, a po chwili wybuchnęła śmiechem.
- Co ty, komunista jesteś? Jak dowiedzą się, że ich okłamaliśmy, to obetną nam głowy.
- Wiem, wiem. Ale zastępczy plan musimy mieć.
- Musimy znaleźć mordercę.
Prezydentka pobłądziła przez chwilę wzrokiem po swoim biurku.
- Książka! Totalnie o niej zapomniałam! - chwyciła ją, a Baljeet szybko pobiegł za fotel i nachylił się, ustawiając swoją głowę nad ramieniem Summer.
Kobieta otworzyła stronę, na której pojawiał się tekst. Była całkowicie pusta.
- Gdzie jest ten tekst?!
Summer ekspresowo przewertowała książkę dwa razy, ale oprócz dedykacji na pierwszej stronie nie było w niej nic.
- Nie wiem kto, nie wiem w co pogrywa, ale to się gorzko zakończy! - uderzyła książeczką o biurko. Z gniewu wyraźnie poczerwieniała na twarzy. Oparła się o fotel i wbiła wzrok w ścianę.
Baljeet spokojnym krokiem doszedł do kanapy. Nim na niej usiadł, powiedział:
- Jeżeli tekst pojawiał się w momencie, gdy ktoś został zamordowany - Summer skierowała na niego spojrzenie - to chyba oznacza, że musimy poczekać do kolejnego morderstwa.
- Chcesz czekać nie wiadomo ile, by zobaczyć, co pojawi się w tej książce? Nie możemy tu tylko siedzieć i gapić się w puste kartki.
Do głowy Baljeet'a uderzyła zaskakująca myśl. Mężczyzna usiadł na kanapie, by spokojnie ułożyć ją w głowie, nim powie coś dalej.
- O której zabito panią Współpracownińską?
Summer rzuciła wzrokiem na zegar.
- No z godzinę temu. Czyli coś koło 18:35.
- Pan Ochroniarski?
Summer zerknęła na jedną z kartek na biurku.
- 6:33 dzisiaj rano.
- Pan Woźniak?
Prezydentka rzuciła wzrokiem na inną kartkę.
- 18:33 wczoraj.
- A Moranica spadła ze schodów wczoraj o 6:33! - podniósł się podekscytowany, jakby właśnie odnalazł zaginiony skarb - Wszystkie te morderstwa mają miejsce co 12 godzin. Czyli kolejna osoba umrze jutro o 6:33.

- Kolacja!
Cała rodzina Moore'ów wyskoczyła jak z procy do kuchni. Dopiero po około minucie przyszła Tiffany, która kończyła wypakowywanie siódmej walizki.
- A co to jest? - uśmiechnęła się. Danie miało niesamowicie przyjemny zapach.
- Postanowiłom zrobić specjalnie dla ciebie danie bezminsne...
- Kolacja bez minsa to nie kolacja - wtrącił nieszczęśliwy Bob.
- ... czyli opikane kartufle w mundurkach w susie grzybowym.
Żołądek Tiffany wręcz przekręcił się. Nastolatka zaczęła zajadać. Była taka głodna, że swoim tempem omal nie dorównywała członkom rodziny Moore. Nastolatka, oprócz ziemniaków i sosu grzybowego wyczuła jeszcze jeden dziwny nieznany jej smak.
- Coś tu jeszcze jest? - spytała z lekką podejrzliwością.
- Nie, nic nie dodawałom.
Wszyscy smacznie jedli. Tiffany zwolniła tempa, próbując zidentyfikować nowy smak.
- Narobić tego na tyle łosób to masa roboty.
- Jak wcale tak dużo nie jem - uśmiechnęła się Tiffany, patrząc na dwa razy większe talerze Moore'ów.
- Wiem, ty to jisz jak ptaszynka. No ale dawno tego nie robiłom. Sus to musiałom robić w takij wielkiej białej misce, co leży za chałupą.
Z ust Tiffany wypadł włożony tam chwilę temu kawałek ziemniaka.

Podczas gdy w Teksasie zachodziło słońce, na wyspie Bum Bum Riki Tiki Bam Bam była już noc. Brandon i Jasmine już od dwóch godzin zastanawiali się, jak mogliby uciec z pułapki. Próbowali rzucania różnymi rzeczami w przestrzeń między prętami, ale wynik był tego taki, że wszystkie przedmioty odbijały się od pola siłowego. Tymczasem Tyler siedział i patykiem rysował kształty na ziemi. Myślał, o tym, co będzie dalej między nim a Wasylem. Skoro chłopak był bioniczny, to ich relacja już na pewno nie będzie taka sama. Przez głowę Tyler'a przechodziły różne myśli, chociażby takie jak prawdziwy rząd amerykański porywający Kirosznyczenkę do testów.
- E, smutasie - Brandon wyrwał brata z głębokich rozważań - Chodź, to nam pomożesz.
- Co? - młodszy Flynn spytał, unosząc się do pozycji stojącej.
- Widzisz tamtą lianę? - wskazał palcem do góry.
Tyler uniósł głowę. Choć była noc, to jednak księżyc świecił na tyle mocno, że był w stanie dojrzeć lianę. Była bardzo długa - jej jeden koniec szedł wysoko do koron drzew, a drugi rozciągał się na kilkunastu gałęziach tak jak światełka na choince.
- Plan jest taki - tłumaczył Brandon - że staniesz na moich barkach i zrzucisz tu ten koniec liany.
- Nie dam rady przecież. Ja nie umiem nawet po drabinie wejść, a co dopiero tobie na barki.
- A chcesz zobaczyć Wasyla? Musisz zrobić to, bo udźwignąć kogokolwiek z nas w ogóle nie dasz rady.
Brandon przykucnął, aby Tyler mógł usiąść na jego ramionach. Starszy Flynn wstał i wszedł na plecy ustawionej na czworakach Jasmine. Tyler sięgnął ręką wysoko do góry, próbując złapać za lianę, ale dzielił ich prawie metr.
- Musisz wstać, inaczej nie dosięgniesz.
Przerażony Tyler kurczowo przytrzymał się rękoma głowy brata. Drżącymi ruchami cofnął najpierw jedną nogę i ustawił stopę na ramieniu, a potem to samo zrobił z drugą. Jego ciało dygotało tak bardzo, że trzymana głowa Brandona również latała we wszystkie strony. Tyler powolnymi ruchami rozprostował nogi. Puścił głowę i zaczął unosić się do góry. Nagle stracił równowagę i poleciał do tyłu. W ostatnim momencie złapał lianę, a po kilku sekundach spadł na ziemię.
- Brawo, ciamajdo - zaśmiał się brat.
Brandon złapał się liany i w przeciągu kilkunastu sekund znalazł się na drzewie, nad poziomem ostatniego pręta. Wyciągnął w kierunku pułapki ręce. Po chwili metal zaczął wyginać się we wszystkie strony, aż w końcu niektóre pręty popękały i pole siłowe wyłączyło się, generując dźwięk przypominający zwarcie.
- Szybko, znajdźmy ich!
Flynn ześliznął się po lianie na ziemię i nadał drużynie kroku. Po dwóch minutach znaleźli się w krzakach, z których widok był na małą urokliwą plażę. Znajdował się tam drewniany domek, w połowie nad wodą, a po drugiej stronie plaży podłużny kamień, do którego przywiązany był Wasyl. Otoczony był pionowo wbitymi w piach metalowymi prętami.
- Musimy cich... - zaczął Brandon.
- Wasyl! - krzyknął uradowany Tyler i ruszył przed siebie. Chciał przytulić swojego chłopaka, ale gdy tylko znalazł się między prętami, na sekundę ujawniło się pole siłowe. Odepchnęło ono Tyler'a na odległość prawie pięciu metrów.
Brandon rozejrzał się uważnie, czy w pobliżu nie ma Marcusa. Ruszył więc w kierunku Wasyla, a Jasmine biegła tuż za nim, rozglądając się. Nastolatek wygiął pręty swoimi mocami i powalił je, dezaktywując pole siłowe. Tyler wstał i dobiegł do Wasyla. Chciał go przytulić, ale został od razu odepchnięty od Brandona. Chłopak wytworzył w dłoni plazmogranat i ustawił go kilka centymetrów przed twarzą Ukraińca.
- Mów, skąd masz bioniczne moce.

Tiffany przeglądała stare zdjęcia na telefonie. Na wszystkich była ona sama w przeróżnych kreacjach. Nastolatka oglądała je i zachwycała się.
Do pokoju cicho wszedł Steven.
- Mama i całe rodzeństwo już śpi - szeptał - A tata pilnuje chałupy, abyś nie ucikła. Innej szansy nie byndzie. Pora stund łuciekać.

Część 5

Summer i Baljeet siedzieli na kanapie i pospiesznie analizowali dostarczone przed chwilą dokumenty. Stojąca nad nimi pracowniczka służb specjalnych streściła to, co tam się znajdowało:
- Z przyspieszonej sekcji zwłok pana Woźniaka wynika, że został uduszony. Nie ma na sobie śladów żadnych narzędzi, najprawdopodobniej morderca udusił go własnymi dłońmi.
- Znaleźliście odciski palców? - spytała Summer, odrywając wzrok od kartki i koncentrując go na rozmówczyni.
- Nic nie znaleźliśmy. Ten ktoś musiał go udusić w rękawiczkach lub przez inny materiał.
- A jak z panią Współpracownińską? - spytała. Pominęła pana Ochroniarskiego, bo doskonale wiedziała, że został on rzucony i jego głowa uderzyła o ścianę.
- Z wstępnych analiz wynika, że została ugodzona ostrym narzędziem.
Małżonkowie wymienili się zaskoczonymi spojrzeniami.
- Każdy pracownik Białego Domu jest na wejściu sprawdzany przez bramkę - powiedział Baljeet - Nie ma możliwości, by ktoś tu coś przemycił. Jedyne ostre narzędzia są w kuchni.
- Więc musimy iść do kuchni! - zawołała Summer, podnosząc się z kanapy - Baljeet, - prezydentka spojrzała na plakietkę kobiety, gdzie napisane było Winter Inside - Winter, nie ma na co czekać!

Wewnętrznie zaniepokojony Wasyl starał się zachowywać na twarzy spokój i odwagę, gdy Brandon wymierzał plazmogranatem w jego kierunku. Tyler próbował powstrzymać swojego brata od zrobienia Ukraińcowi jakiejkolwiek krzywdy, ale Jasmine przytrzymywała jego ręce.
- Mów! - powtórzył.
- Mamy teraz o wiele większy kłopot niż to, kim ja jestem.
- Ciekawe jaki.
- Po przejęciu G-Tech'u przez Zacka firma stała się jeszcze łatwiejszym celem dla Marcusa.
- Nieprawda. Bariera ochronna dalej działa, a jej wyłącznik został przeniesiony w inne miejsce i zabezpieczony drugą barierą ochronną. Tylko Zack jest w stanie wejść do pokoju z wyłącznikiem.
- Dla Marcusa to nie jest problem, żeby skontaktować się z Zack'iem i zmanipulować go do wyłączenia bariery.
- Myślisz, że Zack jest na tyle głupi, by to zrobić? - spytał. Kiedy powtórzył to zdanie w swojej głowie zdał sobie sprawę, że odpowiedź na nie była twierdząca. Nastolatek zgasił plazmogranat i opuścił rękę. Jasmine uwolniła szarpiącego się Tyler'a, który od razu rzucił się Wasylowi w objęcia - Okej, musimy jak najszybciej znaleźć Zacka i nie dopuścić do tego, by się zbliżył do przycisku.
- Musimy się bardzo pospieszyć. Marcus jest jeszcze silniejszy niż wcześniej.
- Dlaczego? - spytał Brandon.
- Chodźcie, pokażę wam.
Flynn przepalił swoimi laserowymi oczami liny, którymi uwiązany był chłopak. Wasyl na moment ucieszył się wolnością, ale Brandon złapał go od tyłu za ręce i mocno przytrzymał nadgarstki.
- Jeden fałszywy ruch i po tobie - ostrzegł - A teraz prowadź.
Wasyl ruszył spokojnie przed siebie. Jego nogi były w końcu wolne po ponad 30 godzinach ściskania ich do kamienia. To było tak przyjemne uczucie, że zdążył zapomnieć, że jego ręce są mocno trzymane przez Brandona.
Czwórka bohaterów wkroczyła do domku. Wszyscy z ogromnym niedowierzaniem wciągnęli haust zimnego powietrza, gdy dostrzegli nieumeblowany pokój, na którego podłodze znajdował się namalowany czarną farbą pentagram.

W pokoju Steven'a, gdzie było zgaszone światło, chłopak i Tiffany stali przed oknem i obserwowali wędrującego po posesji Boba. Mężczyzna trzymał w dłoni strzelbę, a do pasa miał przyczepioną siekierę. W momencie, gdy Moore odwracał się twarzą w kierunku domu, dwójka obserwatorów szybko przykucała.
- Nie nudzi mu się to? - spytała w końcu Tiffany, gdy po raz kolejny ukryli się pod parapetem.
- Chodzi o piniendze. Ni ma szans, by się znudził - odpowiedział Steven.
- Przecież my nigdy stąd nie uciekniemy. Nie uda się przejść koło niego niezauważenie.
- Wezwałem posiłki, zara powinny być.
- Jakie znowu posiłki? - zdziwiła się.
- Mój przyjaciel, Sawyer, wisi mi łod dłuższego czasu przysługę. Niedługo ma swuim traktorem wjichać w łogrodzenie, ło tam - wskazał głową kierunek. Działka państwa Moore'ów była bardzo podłużna i miała prawie 500 metrów długości. 100 metrów, licząc od drogi, przeznaczone było na dom i budynki gospodarcze, a reszta na pole. I właśnie od strony pola wjechać miał traktor - Tata tam pobignie, a my wykurzystamy szansę. Ja pobignę do stodoły po drabinę, ty wyjdziesz na dach łobory i stamtund wyskoczysz przez płot. Przy drodze krajuwej byndzie czekała na ciebie taksówka.
- Jak ty się z tym typem skontaktowałeś na tym zaścianku?
- Hodujemy gołębie pocztowe.
- A co to poczta? - pomyślała Tiffany.
Oboje wstali, żeby wyjrzeć przez okno. Bob właśnie zmierzał w kierunku stodoły.
- Po co mu ta siekiera i strzelba? - zastanawiała się Fletcher - On chyba chce nas żywych, a nie martwych.
- Żywych tak. Cołych nie.
Tiffany popatrzyła z przerażeniem na Steven'a, a on tylko wzruszył ramionami.
- No co? Rodzice chcą tylko twoich piniendzy. Nic nie stoje na przeszkodzie, by łodrąbać ci nogę.
W pewnej chwili usłyszeli, jak głośny pojazd wjeżdża w ogrodzenie, mocno wyginając jego fragment. Bob wydał kilka przekleństw pod nosem i popędził na pole.
- Szybko, łucikamy! - Steven złapał towarzyszkę za dłoń i rzucili się do biegu.

Para prezydencka i Winter wkroczyli do kuchni, gdzie kucharze spali na podłodze w śpiworach. Summer krzyknęła głośno "Hej", a pracownicy obudzili się.
- Co tu się dzieje? - spytał jeden z nich, mrużąc oczy, gdy Tjinder włączyła światło.
- Wszyscy wychodzą ze śpiworów i ręce do góry! - krzyknęła Winter, a kucharze, poruszeni rozkazem, wykonali go.
Summer podeszła do drewnianego stojaka na noże. Na sześć miejsc na ostre przedmioty, tylko jedno było wolne, największe z nich.
- Nie ma jednego noża. Od zawsze tu było pięć noży?
- Nie - odpowiedział jeden z kucharzy - Sześć.
- Przeszukać ich wszystkich - Summer rozkazała mężowi i Winter.
Baljeet rozmarzył się. Nigdy nie widział, żeby jego żona była aż taka władcza. Myślał, że jej prezydentura może być polityką pokojowej dyplomacji, ale teraz widział, że Summer miała predyspozycje do prowadzenia silnej polityki opartej na postaci lidera. W tym momencie jego żona wydała mu się kilka razy bardziej atrakcyjniejsza. Mężczyzna miał ochotę ponownie ją poznać od strony łóżkowej i...
Kiedy wyczuł jej chłodne spojrzenie, wrócił do rzeczywistości i zaczął przeszukiwać kucharza po jego lewej. Nic nie znalazł, więc zaczął grzebać w jego śpiworze.
- Ale tu mokro... - obrzydził się i wyciągnął ręce. Podbiegł do zlewu, by je tam umyć.
- Co ty tutaj masz? - Winter mówiła sama do siebie, przeglądając leżący obok śpiwora biały fartuch. Kiedy zajrzała do kieszeni, wyczuła ostry przedmiot.
Usatysfakcjonowana wyciągnęła długi nóż. Jego ostrze było długie i poplamione krwią.
- Skąd to masz? - spytała, a kucharz momentalnie pobladł.
- Ja... nie mam pojęcia - bąknął.
- Panie Kucharski - zszokowana Summer podeszła do kucharza - Nóż był w pana fartuchu. To nóż, którym zabito panią Współpracownińską!
- Ale ja tam nie wkładałem żadnego noża, przysięgam! Wrobiono mnie!
- A był z pana taki porządny gość - Tjinder uroniła łzę.
- Niech pani prezydent się ulituje, to nie ja! - klęknął i rozpłakał się.
- Coś mi tu śmierdzi - odezwał się Baljeet - I nie mówię o tym dziwnym zapachu zgnilizny. Pan Kucharski pracuje tutaj od 20 lat, a pan Woźniak, pan Ochroniarski i pani Współpracownińska pojawili się tu przed poprzednim prezydentem. Dlaczego miałby ich zabić i zepchnąć Moranicę ze schodów?
- Jak więc nóż znalazł się w jego fartuchu? - spytała Summer, na co jej mąż nie umiał odnaleźć sensownego wytłumaczenia.
- A jeśli... ktoś mu faktycznie ten nóż podrzucił? Poszukajmy odcisków palców.
- Możemy ich poszukać - odezwała się Winter - ale to trochę bez sensu. Tego noża pewnie używają wszyscy, którzy tu pracują.
Summer zastanowiła się chwilę. Faktycznie, pan Kucharski nie miał żadnych powodów do zabicia tylu osób, ale nóż w jego fartuchu naprawdę świadczył przeciwko niemu. Kobieta rzuciła wzrokiem na każdego kucharza po kolei i oświadczyła:
- Kuchnia zostanie odizolowana od całego Białego Domu. Nikt stąd nie wyjdzie ani nie wejdzie. Póki co, moje podejrzenie jest takie, że morderca jest w tym pokoju.
Summer, Baljeet i Winter udali się w kierunku wyjścia. Zanim prezydentka popchnęła drzwi, usłyszała z tyłu głos jednego z ochroniarzy:
- A co, gdy zachce nam się do łazienki?
Kobieta odwróciła się, pomyślała sekundę i odparła:
- Winter was będzie pilnować i w razie potrzeby odprowadzać.
- Co? - zdziwiła się - Ja? Mam ważniejsze rzeczy do roboty.
- Zapewniam panią - uśmiechnęła się i położyła rękę na sercu - że nie ma nic ważniejszego niż polecenie prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Czwórka bohaterów w osłupieniu przyglądała się namalowanym na podłodze liniom. W kilku miejscach stały zgaszone, wypalone w połowie świece.
- Słyszałem wczoraj dziwne rozmowy - mówił Wasyl - Marcus i jego rozmówca mówili nie tylko po angielsku, ale czasami też w jakichś dziwnych językach. Ale nigdy bym nie pomyślał, że rozmawiał z samym czartem.
- Powinniśmy stąd wyjść - powiedziała Jasmine - Tu się robi upiornie.
Wszyscy wyszli z domku i zatrzymali się na ganku.
- O czym dokładnie rozmawiali? - spytał Brandon.
- Ciężko powiedzieć. Ale jestem pewien, że mają jakąś umowę.
- Cholera - przeklął Brandon - Nie spodziewałem się interwencji sił nadprzyrodzonych - nagle chłopak kilka razy pociągnął głośno nosem - Czy to zapach moczu?
Tyler zaczerwienił się i skrzyżował nogi.
- Musimy wrócić do G-Tech'u - oznajmił Brandon - i dopilnować, by Zack nie wcisnął żadnego przycisku.
Niespodziewanie telefon Brandona zadzwonił.
- Wziąłeś ze sobą telefon? - spytał Wasyl z niedowierzaniem.
- Masz tutaj zasięg? - zdziwiła się Jasmine.
Nastolatek, ignorując te pytania, odebrał:
- Halo?
- Cześć Brandon - to był Zack - Wiesz może, do czego służy taki dziwny włącznik przy wejściu do pokoju? Nie umiem ci powiedzieć, jak on wygląda, bo w pokoju jest ciemno.
Flynn zasłonił mikrofon w telefonie.
- Lepiej się pospieszmy.

Tiffany rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku pola, gdzie Bob kłócił się z siedzącym w traktorze Sawyer'em, który wjechał przed chwilą w płot, nieco wyginając go. Po chwili Fletcher i Steven, noszący na czole latarkę, wpadli do stodoły.
- Szybko! Szukaj drabiny! - zawołał zdyszany nastolatek.
Oboje zaczęli rozglądać się w jej poszukiwaniu. Steven przeszukiwał wszystkie zakątki, a Tiffany tylko chodziła po budynku, bojąc dotykać się starych i zakurzonych sprzętów.
- Tu jest! - zawołała Tiffany. Steven natychmiast rzucił się na drabinę i wybiegł z nią na dwór. Fletcher ruszyła za nim.
Awantura pomiędzy Bob'em i Sawyer'em wyglądała na jeszcze ostrzejszą niż przed minutą. Tiffany odwróciła od nich wzrok i pobiegła w kierunku obory, gdzie Steven już rozstawiał drabinę.
- Wskakuj! - zawołał, a nastolatka już po kilku sekundach znalazła się na dachu. Za nią wbiegł Steven - Tera skuczysz tu - chłopak poświecił latarką na kawałek ziemi za ogrodzeniem. Znajdowało się tam błoto.
- O nie! - zaprotestowała - Ja tam nie skoczę. Będę miała brudne buty!
- A chcysz łucic?
Niespodziewanie usłyszeli dźwięk odpalającego traktora. Sawyer odjeżdżał, a Bob zbierał się do powrotu do pilnowania domu. Steven od razu zgasił swoją latarkę.
- Padnij!
Oboje szybko położyli się na tej stronie dachu, od której Bob by ich nie zobaczył.
- To była twuja jidyna szansa!
- Ale te butki kosztowały mnie kilka tysięcy. One są w moim top 100 ulubionych par, jakie mam.
- Mogłaś je ino zdjąć i rzucić dalyj.
- No mogłam - przyznała się do błędu. Nastolatka ponownie przyjrzała się miejscu, z którego miała skoczyć - Nie wydaje ci się, że wymyśliliśmy ten plan za szybko? Chyba nie dam rady zrobić tak dużego skoku - faktycznie, obora była na tyle odsunięta od płotu, że Tiffany musiałaby wykonać skok przynajmniej z rozbiegu - Co jeśli bym skoczyła i bym się pokaleczyła o zasieki lub, co gorsza, zniszczyła swoje ubrania?
Chłopak przeanalizował wszystko w głowie i odparł:
- Faktycznie, nie przemyślelyśmy tego.
Tiffany chwilę się zastanowiła, po czym rzuciła nowy pomysł:
- Gdzie jest klucz do furtki?
- W kieszeni taty.
- Chyba mam pomysł, jak możemy uciec.
- Nie radzę. Przypominom, że tata ma przy sobie sikierę i wiatrówkę.
- W takim razie musimy wrócić do domu i jutro znaleźć inny sposób na ucieczkę.
Steven wychylił się, aby zobaczyć, gdzie jest Bob. Mężczyzna był już mniej więcej w połowie drogi od płotu do domu.
- I jak? - szepnęła Tiffany.
- Byndziemy musieli poczykać na łodpowidnią okazję.

Prezydentka i jej mąż weszli do kantorka woźnego. Oboje odnaleźli zapis z monitoringu z godziny, w której zamordowana została pani Współpracownińska. Odtworzyli nagrania z kuchni i nie dowierzali własnym oczom.
Na kilka minut przed 18:33 pan Kucharski rozejrzał się uważnie, a gdy upewnił się, że wszyscy inni zajęci są swoją pracą, wyciągnął nóż ze stojaka i schował do kieszeni fartucha. Mężczyzna opuścił kuchnię. Para chciała znaleźć inne nagrania, by zbadać, co pan Kucharski zrobił dalej, ale obrazy były już zamazane. Dopiero mogli zobaczyć, jak o 18:37 kucharz wraca do pracy.
- Więc to jednak on... - skomentowała zszokowana Summer, a Baljeet wciąż marszczył brwi. Jego zdaniem coś w dalszym ciągu tu nie grało - Idę zadzwonić do Winter, żeby go aresztowała!
Tjinder opuściła pokój, a jej mąż zajął jej miejsce na krześle. Mężczyzna chciał jak najszybciej odnaleźć zapisy z chwil, gdy zabito pana Woźniaka i pana Ochroniarskiego oraz zepchnięto Moranicę ze schodów. Po chwili odnalazł je i finalnie utwierdził się w przekonaniu, że coś jest nie w porządku.
W chwilach, gdy dokonano poprzednich zbrodni, pan Kucharski za każdym razem był w kuchni.

Zack kręcił się po ciemnym mieszkaniu i rapował pod nosem:
- Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły...
Windą przyjechali do apartamentu Brandon, trzymany przez niego Wasyl, Jasmine i Tyler. Starszy Flynn włączył światło.
- O, ktoś w końcu zapalił słońce! - ucieszył się dyrektor.
- Panie Davenport - mówił Brandon powoli i wyraźnie - mam dla pana bardzo ważne zadanie.
- Tak?
- Może pan wkrótce dostać telefon, maila, cokolwiek... Ktoś będzie chciał, żeby pan wcisnął przycisk wyłączający barierę ochronną w tym budynku. Jeżeli usłyszy pan o jakimkolwiek przycisku, nie wolno panu go wciskać i kontynuować rozmowy! Pod żadnym pozorem!
- Okej, okej... to raczej nie takie trudne. A którego przycisku?
Brandon zastanowił się chwilę i odparł:
- Najlepiej każdego. Niech pan trzyma się z dala od wszystkich guzików, przycisków... Wszystkiego!
- Luzik.
Brandon odetchnął z ulgą. Może to da mu trochę więcej czasu na wyciągnięcie od Wasyla informacji o jego przeszłości. Ale najpierw musiał się przespać.

Steven ponownie wychylił się, by zobaczyć, co robi Bob. Mężczyzna już od dłuższego czasu ściskał nogi, ale dopiero teraz potrzeba wzięła nad nim górę i Moore pobiegł w kierunku wychodka za domem.
- Szybko, tera!
Steven wstał i zeskoczył na ziemię, a za nim Tiffany. Oboje zaczęli powolutku skradać się w kierunku domu.
Po chwili usłyszeli ciche warczenie. Odwrócili się szybko, by dostrzec złoszczącego się na widok Tiffany psa. Nastolatka chciała mu gestem rąk pokazać, aby był cicho, ale zamiast tego zwierzę zaczęło donośnie szczekać. Steven i Tiffany biegiem ruszyli w kierunku drzwi wejściowych. Z wychodka rozległ się głośny okrzyk, a w niebo wystrzeliło kilka pocisków ze strzelby. Bob wybiegł z wychodka tak szybko, że nawet nie schował penisa do majtek. Już po dziesięciu sekundach znalazł się przed domem, gdzie nikogo nie było.
- Czemu szczekosz? Próbowały uciec, a?
Bob rozejrzał się. Na szczęście Tiffany i Steven'a, za płotem przechodził kot.
- Ty to łumisz wystraszyć...

Baljeet zdążył powstrzymać swoją żonę przed wydaniem polecenia aresztowania pana Kucharskiego. Zamiast tego, postanowili go przesłuchać niczym detektywi.
Znajdowali się w jednym z gabinetów, którego pracownika na ten czas wyprosili. Kucharski siedział na fotelu, na jego twarz skierowane było światło lampy biurkowej. Dookoła kucharza chodziło małżeństwo.
- Gdzie byłeś dzisiaj o 18:33? - pytała Summer.
- Ja... ja... - jąkał się - nie mam pojęcia!
- Jak to nie masz pojęcia?! - irytował się Baljeet - Mamy nagrania i wiemy, że zniknąłeś z kuchni na kilka minut razem z tym nożem! - krzyknął, wskazując na leżące na biurku narzędzie zbrodni.
- Baljeet, nie nakręcaj się - uspokoiła go Summer.
- Nie pamiętam, co się wtedy działo. Mam kilkuminutową pustkę w głowie.
Summer zatrzymała się i wbiła swój wzrok w męża. On również stanął w miejscu.
- Wydaje mi się, że nie ma sensu go dłużej o to pytać. Spytajmy o to, kto dokonał reszty zabójstw. A potem go aresztujemy.
Pan Kucharski spanikował.
- Nie, ja nie chcę iść do więzenia!
- Więc mów prawdę! - wrzasnął Baljeet, a Summer rozkazała mu gestem ręki i chłodnym spojrzeniem uspokoić się.
- Nie chciałem tego mówić, bo uznalibyście mnie za wariata - spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę - Ale na kilka minut przed tym zabójstwem zacząłem słyszeć dziwne głosy.

W apartamencie w G-Tech'u światło dawały jedynie świece, które Zack kupił w otworzonym niedawno przez Ocean sklepie ze świecami. Mężczyzna rozstawił je po wszystkich pokojach w mieszkaniu.
Kiedy przed snem udał się do lodówki, by coś podjeść, zadzwonił jego telefon. Zack wyciągnął go z kieszeni i chciał już wcisnąć na ekranie zielone pole ze słuchawką, ale gdy przypomniał sobie o zakazie Brandona, zawołał "Odbierz!". Rozpoczął rozmowę z nieznanym numerem.
- Zack Davenport, słucham? - odpowiedział. Podekscytował się niezmiernie, bo po raz pierwszy poprawnie wypowiedział tę formułę.
- Witam - to był Marcus. Mówił luzackim tonem - Został pan nominowany do finału naszego radiowego konkursu, w którym można wygrać milion dolarów!
- Ale super - ucieszył się, zapominając, że przejął po tacie kilkusetmiliardowy majątek.
- Aby wygrać, potrzebuje pan farby i pięciu świec.
- Proszę chwilę poczekać!
Zack odstawił telefon na blat i pobiegł do jednego z pokoi, skąd wyciągnął puszkę z farbą.
- Akurat zostało trochę czerwonej farby po tym, jak przemalowywałem ścianę z niebieskiej na żółtą.
- Proszę namalować duży okrąg na podłodze.
Davenport posłusznie zamoczył pędzel w puszce i przeciągnął go po podłodze, tworząc koło o średnicy ponad dwóch metrów. Potem Marcus kazał dyrektorowi G-Tech'u namalować w środku tego okręgu gwiazdę, dokładnie instruując, jak i gdzie ma przeciągnąć pędzel.
- Gotowe! Co teraz?
- Teraz proszę położyć po jednej świecy w tych miejscach, gdzie gwiazda styka się z okręgiem.
Zack policzył na palcach, ile świec mu jest potrzebnych. Wziął cztery najbliższe świece i postawił je we wskazanych miejscach, a gdy zorientował się, że źle wykalkulował, pobiegł po jeszcze jedną.
- Już!
- Doskonale! A teraz stań w środku gwiazdy.
Zack ustawił się w wyznaczonym miejscu.
- I co dalej?
Wszystkie świece, oprócz tych pięciu, zgasły. Namalowane na podłodze kształty zaczęły emitować światło, a w pokoju w przeciągu kilku sekund zapanował nieprzyjazny i tajemniczy chłód. Marcus odezwał się poważnie:
- Poczuj, jak piekielne siły przejmują kontrolę nad twoim umysłem.

Część 6

Inne informacje