Fanowska Fineasz i Ferb Wiki
Fanowska Fineasz i Ferb Wiki
Nie podano opisu zmian
Linia 39: Linia 39:
 
|-|Opis i bohaterowie=
 
|-|Opis i bohaterowie=
 
===Opis===
 
===Opis===
Niespodziewanie okazuje się, że Wasyl jest bioniczny. Brandon postanawia dowiedzieć się, skąd chłopak ma moce. Tiffany za namową Ivy postanawia urządzić konkurs, którego zwycięzca spędzi weekend w z De LafFashion w jego własnym domu. Tymczasem w Białym Domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy.
+
Niespodziewanie okazuje się, że Wasyl jest bioniczny. Brandon postanawia dowiedzieć się, skąd chłopak ma moce. Tiffany za namową Ivy postanawia urządzić konkurs, którego zwycięzca spędzi weekend z De LafFashion w jego własnym domu. Tymczasem w Białym Domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy.
   
 
===Bohaterowie===
 
===Bohaterowie===

Wersja z 18:41, 23 cze 2020

Ikona_ciekawy_artyku%C5%82.png Ten artykuł zajmuje trzecie miejsce wśród najdłuższych stron serii, historii pełnometrażowych i odcinków na Wiki.


Piętnasty odcinek serii Szkoła z internatem: Drugie pokolenie.

Opis i bohaterowie

Ten element strony może zawierać spoilery.

Opis

Niespodziewanie okazuje się, że Wasyl jest bioniczny. Brandon postanawia dowiedzieć się, skąd chłopak ma moce. Tiffany za namową Ivy postanawia urządzić konkurs, którego zwycięzca spędzi weekend z De LafFashion w jego własnym domu. Tymczasem w Białym Domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

Bohaterowie

Fabuła

90?cb=20200802195915&path-prefix=pl

UWAGA!
Poniższy tekst może zawierać wątki i/lub słownictwo niestosowne do twojego wieku.
Czytasz na własną odpowiedzialność.

Część 1

Moranica wyszła z sypialni w kolorowym szlafroku i indiańskim pióropuszu. Przeciągnęła się i ziewnęła tak głośno, że w przeciwnej ścianie powstało aż wgniecenie. Wyciągnęła z kieszeni żywego jeża i podrapała się nim po pośladku, a następnie rzuciła go w kąt. Głośno mlaskając, udała się w kierunku kuchni, by jak każdego ranka opróżnić lodówkę. Ponieważ wstawała najwcześniej ze wszystkich, nie zostawiała nic do jedzenia, więc pracownicy Białego Domu łącznie z parą prezydencką zamawiali jedzenie z pobliskich fast food'ów.
Kiedy stanęła przed prowadzącymi w dół schodami, zatrzymała się, by znów się przeciągnąć, tym razem przechylając ciało na boki. Gdy miała już zacząć schodzić, poczuła, jak ktoś ją mocno popchnął. Poleciała prosto przed siebie, obijając się o schody i ostatecznie lądując na podłodze. Podczas lotu próbowała dojrzeć, kim była osoba, która ją popchnęła, ale w połowie drogi zaryła głową o schodek i straciła przytomność.

Uczniowie G-Tech'u bardzo często gromadzili się przed lekcjami w świetlicy, by wspólnie spędzić czas na przyjemnych pogawędkach. Inaczej było tym razem. Kiedy drzwi windy otworzyły się przed Brandonem i Tyler'em, chłopcy ujrzeli zaintrygowanych uczniów oglądających coś na telefonach i tabletach. Tylko niektórzy rzucili przerażone spojrzenia w kierunku starszego Flynn'a.
- Cześć - rzucił Tyler, ale wszyscy go zignorowali, co nie było żadną nowością.
Brandon podszedł do stojącej po jego lewej Tiffany, która przebywała sama. Ułożył dłoń na jej ramieniu.
- Hej, dlaczego wszyscy tak patrzą się na telefony?
- Pamiętasz bionikę naszych ojców? - dziewczyna podała mu swój telefon - Okazało się, że jest jeszcze jeden bioniczny chłopak.
Brandon momentalnie zamarł. Jaki bioniczny chłopak? Przecież nie było żadnego innego! A może to o nim była mowa? W końcu niektórzy spojrzeli się na niego tak dziwnie.
Chłopak natychmiast odtworzył film na telefonie. Oglądał go razem z Tyler'em, dla którego urządzenie położone było na tyle wysoko, że chłopak musiał stać na palcach, by cokolwiek zobaczyć.
Flynnowie ujrzeli stację kolejową i dwoje ludzi wyczekujących na pociąg - młodego chłopaka w kapturze i starszą kobietę. Peron rozjaśniały światła nadjeżdżającego pojazdu. Niespodziewanie emerytka straciła przytomność i spadła na tory. Nastolatek niczym z prędkością światła wbiegł na tory i zabrał stamtąd kobietę. Kiedy kładł ją na ławce peronu, Brandon i Tyler doskonale rozpoznali tę osobę.
- Czy to... - zaczął starszy.
- ... Wasyl? - dokończył Tyler.
- Co ja? O co chodzi?

Summer nerwowo stukała palcami o biurko, a Baljeet chodził po gabinecie i rozmawiał z kimś przez telefon. Kiedy skończył, prezydentka od razu zaczęła rozmowę:
- I co?
- Mam dwie fatalne wieści. Pierwsza jest taka, że podczas upadku Moranica uderzyła brzuchem o schody. Poroniła.
- O Boże - ta informacja wstrząsnęła nią - A ta druga zła wiadomość?
- Moranica odzyskała przytomność - Summer wywróciła oczami. Pomimo ogromnej niechęci do rudowłosej, nigdy nie życzyła jej źle - Do wieczora nie wróci, bo dorwała się do lodówki z narządami dawców. A co do tego, co się wydarzyło, to powiedziała, że nie spadła sama z siebie. Ktoś ją popchnął.
- Kto mógł to zrobić? - zdumiała się - Chodź, pójdziemy to sprawdzić - wstała z fotela.

Wszyscy w osłupieniu patrzyli na Wasyla, który dopiero co wyszedł z windy. Uczniowie wymieniali się od czasu do czasu zszokowanymi spojrzeniami lub powtarzali między sobą imię chłopca.
- Co jest? - w końcu przemówił, a raczej krzyknął pretensjonalnie.
- Masz bioniczne moce? - Brandon wystąpił przed wszystkich i stanął dwa metry od Ukraińca.
- Co? To... to nieprawda! - zawołał - Nie mam żadnych mocy.
Nagle rozbiło się okno, a przez nie wleciała średniej wielkości metalowa kulka. Uderzyła Tyler'a w głowę, a po chwili otworzyła się i wydzieliła z siebie żółty dym, który już po kilku sekundach wypełnił cały pokój. Uczniowie, którzy chcieli uciekać, stracili przytomność i padli na podłogę. Tyler przewrócił się na stolik z wazą, o którą zarył głową i rozbił ją. Na Wasyla i Brandona dym nie zadziałał, ale Flynn, żeby nie wzbudzić podejrzeń przed Ukraińcem, udał nieprzytomnego - padł prosto na kanapę za nim.
Przez to samo okno wskoczyli ludzie, którzy migiem pochwycili Wasyla, skuwając go w kajdanki. Brandonowi udało się dostrzec przez dym, że byli to umundurowani ludzie, z odznakami USSS na piersi.
Gdy już wyskoczyli przez okno, Brandon wstał i wyjrzał przez nie. Dostrzegł lecący na południowy zachód helikopter agencji Stanów Zjednoczonych.
Niespodziewanie winda otworzyła się. Brandon odwrócił się na pięcie. Odetchnął głęboko, gdy zobaczył Zack'a wchodzącego do pokoju.
- Dlaczego tu tak żółto, aż nic nie widać? - dyrektor spytał sam siebie - Mama puściła bąka?
Po chwili Zack zemdlał i upadł na Tyler'a.

Summer i Baljeet przyglądali się jak pan woźny Woźniak szukał nagrania z monitoringu. Mężczyzna był zestresowany faktem, że obok niego stała prezydentka - jeszcze nigdy głowa państwa nie weszła do jego pokoju. Odnalazł nagranie i włączył je.
- No to już wiem, co się stało z naszym jeżem - obrzydziła się Summer.
Cała trójka uważnie przyglądała się nagraniu. Kiedy rudowłosa już miała zacząć schodzić, obraz rozmazał się, a po chwili zamienił się w migające czarne i białe prostokąty.
- Co się stało? Gdzie jest obraz?! - zawołała Summer.
- Nie mam pojęcia - odpowiadał Woźniak, jąkając się nerwowo - Nic tu nie grzebałem.
- Był pan tu od świtu?
- No ta. Robiłem wtedy to, co każdy woźny!
- Widział pan to nagranie, w momencie, jak to się wydarzyło?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo spałem.
Summer wzięła głęboki wdech.
- Chyba będę musiała pomyśleć o wymianie kadr.

Gdy wszyscy odzyskali przytomność, Brandon postanowił porozmawiać z Zack'iem na osobności. Jednak przeszkodził mu Tyler, który dołączył do rozmawiających.
- Gdzie jest Wasyl? Co się z nim stało?
- Wasyl jest bioniczny - Brandon zaczął mówić do Zack'a, zupełnie nie zważając na wciąż przeszkadzającego brata.
Po chwili Flynn zwątpił w sens opowiadania o tym wszystkim dyrektorowi. Zoltan, z którym zawsze omawiał sprawy bioniki, faktycznie znał się na rzeczy, z kolei jego syn drapał się po głowie, zastanawiając się, kim był Wasyl, i co oznacza słowo "bioniczny".
- Porwali go?! - płakał Tyler - Nie, nie, nie! Musimy go ratować!
- Musimy dowiedzieć się, gdzie on jest i skąd ma te moce.
- A po co? - spytał Zack.
Brandon czuł, że ta rozmowa nie miała sensu. Zack, następca Zoltana, nie miał żadnej wiedzy i umiejętności, które mogłyby pomóc.
- Wykonam jeden telefon, poczekajcie chwilę.

Tiffany i Ivy siedziały w pokoju. Akurat miały przerwę pomiędzy lekcjami, a Hyo-Sang była na zajęciach, więc dziewczyny wspólnie omawiały nowe pomysły na podbicie oglądalności vlogów Fletcher.
- Ostatnio strasznie spadła mi popularność.
- Niby jak? - Ivy zmarszczyła brwi.
- No bo zazwyczaj miesięcznie przybywa mi nieco ponad 500 tysięcy fanów, a w lutym przybyło 492 tysiące.
Tjinder pokręciła głową z irytacją.
- Pamiętasz, że luty ma 28 dni?
- Musimy wymyślić coś - Tiffany zignorowała trafną diagnozę przyjaciółki - żeby podnieść oglądalność bloga.
- Może nagraj piosenkę. Nigdy jeszcze nie śpiewałaś.
- Nie, nie... Była taka jedna na YouTube, co nagrywała vlogi, a potem nagrała piosenkę. Spadła na nią ogromna fala hejtu. To dość ryzykowne.
- To możesz jakiś konkurs z fajną nagrodą?
- Przecież co tydzień robię konkursy o kosmetyki.
- Ale zawsze możesz dać inną nagrodę. Na przykład weekend z De LafFashion.
- Hej, to super pomysł! Dzięki, Ivy, jesteś najlepsza.

Summer siedziała na fotelu prezydenckim i rozmawiała przez telefon.
- Nie, Brandon, o niczym takim nie wiem.
- Agenci USSS wpadli tutaj i porwali Wasyla.
- To nie mogli być oni. Gdyby to byli oni, pierwsza bym przecież o tym wiedziała.
- Jeżeli to nie USSS, to kto?
- Nie mam bladego pojęcia, gdzie jest wasz kolega. Wyślę tam zaraz moich agentów, oni to sprawdzą. Mam dużo roboty, papa.
- Hej.
Gdy kobieta rozłączyła się, do gabinetu wszedł Baljeet.
- I co? - spytała.
- To bardzo dziwne. Przejrzeliśmy nagrania z monitoringu wokół Białego Domu i nie było widać nikogo niepożądanego, kto by się tu kręcił.
- Czyli to musiał być ktoś stąd...
- Przejrzeliśmy nagrania z korytarzy z momentu upadku Moranici i kilku minut przed i po, absolutnie nikt tam nie chodził.
- To bardzo dziwne, bardzo...
- Zupełnie jakby ta osoba się tam teleportowała.
Summer wędrowała wzrokiem po pomieszczeniu, intensywnie myśląc. Kiedy już znalazła pomysł, wstała i oparła się rękoma o biurko:
- Na każdego pracownika Białego Domu będzie przypadał jeden ochroniarz, dopóki sprawa się nie wyjaśni. A pana Woźniaka trzeba uważnie kontrolować, w końcu to on odpowiada za monitoring.

Brandon, po odbytej rozmowie z Summer, wrócił z kąta pomieszczenia do Zack'a i Tyler'a.
- Rozmawiałem z Summer, ona nic nie wie. Twierdzi, że ona nikogo nigdzie nie wysyłała.
- Masz numer do pani prezydent? - zdziwił się jego brat.
- Mam numery do wszystkich światowych liderów. Czasem do mnie dzwonią, gdy mają jakieś wątpliwości.
- Zazdroszczę. Ja mam tylko numer do Wasyla. Nawet mama mi nie chce podać swojego.
- Dzisiaj mają tutaj przylecieć agenci z USSS, wysłani przez nią samą, żeby zbadać sprawę.

Przebrana za De LafFashion Tiffany siedziała po turecku na łóżku i opowiadała o tym, jak beznadziejnym trendem były majtki zrobione z boczku.
- Kochani - to powiedziawszy, rzuciła majtki w kąt, a nagrywająca to Ivy spojrzała się na nie i oblizała usta - A teraz pora na wyniki naszego konkursu!
Nastolatka sięgnęła po leżący przed nią telefon i wystawiła go tak, że widzowie widzieli ekran. Włączona była sekcja z osobami, które zareagowały na jej transmisję. Tiffany przewijała palcem w dół i w górę, aż w pewnym momencie zatrzymała się palcem na jednej osobie. Odwróciła telefon do siebie, by zobaczyć nazwisko.
- Weekend ze mną wygrał Steven Moore. Gratulacje! Jeszcze dzisiaj się z tobą skontaktuję, a już jutro widzimy się na żywo. Nie mogę się doczekać! - podekscytowała się.
Ivy do końca w głębi ducha liczyła, że trafi się jakaś dziewczyna. Niestety, to był chłopak, więc Tiffany znów była narażona na nieszczęśliwą miłość.

Po powrocie do domu, Flynnowie i Jasmine zasiedli do obiadu. Brandon, Izabela i MacMandy jedli przy stole, a Tyler siedział pod i czekał z nadzieją, aż komuś spadnie coś na podłogę. Siedząca przy stole trójka oglądała lecące w telewizji wiadomości, a Tyler nie widział nic przez zasłaniające nogi mamy oraz nie słyszał nic przez wygaszające się w tym miejscu fale akustyczne z głośników. Brandona szczególnie intrygował fakt, że ani razu nie wspomniano o bionicznym Wasylu i krążącym w Internecie nagraniu.
Nagle uwagę najstarszego Flynn'a przykuła wiadomość z ostatniej chwili. Prezenterka, którą był nie kto inny jak Mikrofala Blender, mówiła o tajemniczym helikopterze należącym do USSS, który rozbił się za meksykańską granicą.
- Meksykańskie służby są w drodze, by zbadać rozbity helikopter. Meksyk domaga się od Waszyngtonu wyjaśnień, dlaczego agencja Stanów Zjednoczonych nielegalnie przekroczyła granicę, ale Waszyngton rozkłada ręce, mówiąc, że helikopter nie należy do nich.
- Wasyl! Muszę się tam jak najszybciej teleportować - Brandon wstał od stołu i rozpłynął się w powietrzu.
- Jasmine, wiesz, o co mu chodzi? - zapytała Izabela, a rozmówczyni rozłożyła ręce. Gdyby ktoś miał policzyć, ile razy Flynn odezwała się bez żadnej agresji do MacMandy, to byłby pierwszy raz.
- Wasyl okazał się być bioniczny - zawołał Tyler spod stołu - Wszyscy w szkole oglądali to nagranie, jak ratuje staruszkę. Nie widziałyście tego?
- Nie - odpowiedziały zgodnie.
- Chwila, poszukam tego - chłopak wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął przeglądać Internet. Jego zdziwienie wywołał fakt, że żadne z wpisywanych przez niego zapytań, nie przekierowywało go do szukanego filmu.

Po męczącej rozmowie z prezydentem Meksyku Summer udała się do swojej sypialni, by choć na chwilę odpocząć przed zaplanowaną konferencją z gubernatorem Oklahomy. Wspięła się po schodach i już złapała za klamkę, gdy nagle coś jej zaświtało do głowy i kobieta zatrzymała się w bezruchu. Schody, które właśnie przebyła, były tymi samymi, po których spadała Moranica. Przestrzeń od ostatnich schodków do drzwi obejmowała tylko jedna kamera, dokładnie ta, która straciła swój obraz na kilkanaście sekund.
Summer tak gwałtownie wpadła do sypialni, że wystraszyła siedzącego w fotelu i czytającego książkę Baljeet'a.
- Nie ma innego logicznego wyjaśnienia! - zawołała pretensjonalnie.
- Jakiego wyjaśnienia? - mężczyzna odłożył książkę na stolik i wstał.
- To ty nie chciałeś mieć dziecka z Moranicą, więc to ty musiałeś ją popchnąć!
- Co ty wygadujesz? Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił!
- Nikt inny nie miał powodu, by jej to zrobić!
- A może - zdenerwował się i podszedł bliżej niej - to ty nie chciałaś, żeby twój mąż miał dziecko z inną, więc chciałaś się pozbyć tego dziecka?!
- Pani prezydent! - ktoś nagle przerwał tę kłótnię. Para obróciła się w kierunku drzwi, w których stał zdyszany ochroniarz - Woźny nie żyje.

Brandon znalazł się na równinie porośniętej trawą. Daleko za nim znajdowały się skaliste wzniesienia, a przed nim leżał wrak helikoptera. Płonący i cały osmolony, był okrążany przez chłopaka poszukującego możliwego ciała Wasyla. Ale nie widział żadnych zwłok - ani agentów, ani Ukraińca.
W pewnym momencie natknął się na kajdanki, w które zakuty był Wasyl. Rozejrzał się w poszukiwaniu ciała chłopaka, ale nie było jego żadnego śladu. Brandon uważnie przyjrzał się kajdankom i dostrzegł coś, co go mocno zaniepokoiło - jasny blond włos. Szybko przeskanował ów włos, co tylko potwierdziło jego obawy.
- To znowu on - szepnął pod nosem.

Część 2

Brandon przyglądał się włosowi w osłupieniu. Marcus znowu powrócił i dał o sobie znać, porywając Wasyla z rąk niby amerykańskich agentów. Intrygowała go myśl, że MacMandy porwał porwanego od innych porywaczy. Po co miałby to robić? Czyżby Marcus chciał wykorzystać bionicznego chłopaka do swoich celów?
Do głowy Flynn'a wpadła nowa myśl, na tyle zaskakująca, że zmusiła ona chłopaka do przycupnięcia na dużym kamieniu, który leżał metr za nim. Co jeśli to pierwsze porwanie Wasyla było tylko upozorowane? W końcu Kirosznyczenko był postacią zupełnie nową w jego otoczeniu i nigdy z nim niezwiązaną. Fineasz, ojciec Brandona, wszczepił bioniczny chip tylko jemu. Ferb chciał dać moce Tiffany, ale gdy Fineasz zginął, pracując nad chipem dla Tyler'a, zielonowłosy zrezygnował. Jasmine przebyła ćwierć wieku w najpilniej strzeżonym więzieniu na świecie, a Brenda zmarła w nim. Pharrell też już nie żył. Jedyną logiczną opcją wydawał się Marcus, który wszczepił bioniczny chip w człowieka. Jasmine była przez cały czas zmuszana do posłuszeństwa przez program komputerowy - co jeżeli MacMandy zrobił to samo Wasylowi?
Możliwe też, że Brandon nie miał na jakiś temat pełnych informacji. Może przez tyle lat Zoltan sam opracował tę technologię i wszczepił ją temu chłopakowi, o czym nikomu nie powiedział? Może rząd opracował coś w tajemnicy przed całym światem?
Każda możliwa wersja wydarzeń zawierała element wspólny - eksperyment wyszedł spod kontroli i stracił tytuł tajemnicy. Brandon musiał dowiedzieć się, kim byli ci porywacze oraz co wspólnego z tym wszystkim miał Marcus, aby rozwiązać tę zagadkę.
Z rozmyślań wyrwała Brandona gromada meksykańskich helikopterów, która wyłoniła się zza skalistych gór. Chłopak natychmiast przeteleportował się do domu.

Summer i Baljeet stali po przeciwnej stronie korytarza, a zaciekawieni pracownicy Białego Domu wyglądali zza drzwi swoich gabinetów. Wszyscy obserwowali z niedowierzaniem, jak amerykańskie służby specjalne wynoszą ciało pana Woźniaka z kantorka.
Do Summer podeszła jedna z kobiet, która wynosiła ciało. W rękach trzymała mała książeczkę.
- Pani prezydent, woźny trzymał to w ręku - kobieta podała Summer książeczkę. Miała może maksymalnie pięć kartek, a oprawiona była w cienką skórę. Była tak mała, że bez problemu można by ją ukryć między dwoma dłońmi.
- Dlaczego to dostałam?
- Proszę spojrzeć na pierwszą stronę.
Tjinder otworzyła książkę. Wyglądała ona, jakby miała kilkaset lat. Kartki były szorstkie i emitowały przyjemny zapach, który kojarzył się ze starymi dziełami. W prawym dolnym rogu znajdował się wyryty piórem zapisany ozdobnym stylem napis "Do Summer Tjinder". Kobieta przejechała opuszką palca po literach, zbierając trochę atramentu. Pismo musiało być dość świeże. Prezydentka szybko przewertowała kolejne kartki, ale wszystkie były puste.
- Co z monitoringiem? - spytał Baljeet, podczas gdy jego żona w dalszym ciągu dokładnie analizowała książeczkę.
- Sprawdziliśmy, ale jest urwany. Na komputerze nie ma zapisu od 18:31 do 18:35.
- A pozostałe kamery? - odezwała się Summer, wsuwając książkę do kieszeni.
- Nikt tutaj nie wchodził, ani nie wychodził.
Kobieta namyśliła się chwilę. Chciała już pójść poszukać szefowej ochrony, ale po chwili przypomniała sobie, że Moranica jest w szpitalu. Za to jej zastępca stał trzy metry od pani prezydent. Kobieta podeszła do niego i oświadczyła:
- Mam dzisiaj bardzo ważną uroczystość, na której musimy się pojawić, więc ja i Baljeet musimy opuścić Dom na noc. Dopilnuj, żeby przez całą noc nikt stąd nie wychodził ani nie wchodził, a informacje o tym, co się tu dzieje, nie wydostały się na zewnątrz. Morderca musi być wśród nas.

Brandon przeteleportował się do salonu, gdzie domownicy siedzieli na kanapie i oglądali na telefonie nagranie z Wasylem. Zanim chłopak je zdobył, napisał do prawie pięćdziesięciu osób ze szkoły z pytaniem, czy zapisali to wideo. Większość osób odpisała mu, że nie zna chłopaka lub po prostu zignorowała jego wiadomość. Dopiero ostatnia osoba, jaką była Tiffany, wysłała mu nagranie, uprzednio pytając chłopaka, kim on jest.
- Co oglądacie? - spytał Brandon.
- Nagranie z Wasylem. Wiesz, że go nie widziały? I nie ma go nigdzie na Internecie.
Jak to możliwe, że nie było go w Internecie? Przecież w Internecie nic nigdy nie ginie. Brandon natychmiast wyciągnął telefon i przeszukał Internet. Faktycznie, nic na ten temat nie było.
- W Internecie cisza, w telewizji też. Coś tutaj nie gra...

Tiffany była zupełnie nieprzystosowana do wstawania o piątej rano. Toteż Ivy zmuszona była wręcz zanieść przyjaciółkę i jej osiem walizek na stację kolejową. W trakcie tej drogi Tiffany zdążyła się nieco rozbudzić, a w pełni przytomna była dopiero w pociągu. Nie miała na szczęście długiej drogi przed sobą. W czasach tak zaawansowanej techniki pociąg z Danville do Dallas jechał około 3 godziny.

Według zegarków Summer i Baljeet'a było wpół do siódmej, kiedy wysiedli z limuzyny i skierowali się w stronę wejścia do Białego Domu. Czterech ochroniarzy odprowadziło ich do drzwi budynku. Para wkroczyła do środka. Tam czekał na nich kolejny ochroniarz pilnujący wyjścia z Białego Domu. Mężczyzna skinął w kierunku Summer i Baljeet'a, którzy powitali ochroniarza i ruszyli przed siebie, w kierunku sypialni.
Kiedy dotarli do schodów, usłyszeli za sobą uderzenie o ścianę. Odwrócili się naprędce i zobaczyli, jak ochroniarz, uprzednio trafiając plecami i głową o ścianę, lądował na podłodze. Dostrzegli też uciekający w głąb korytarza cień. Oboje natychmiast ruszyli w pościg za mordercą. Korytarz miał maksymalnie 5 metrów długości i kończył się rozgałęzieniem drogi na dwie.
- Ty w lewo, ja w prawo! - zarządziła Summer, i tak ruszyli.
Kobieta skręciła i biegła przed siebie w nadziei, że dopadnie mordercę. Działała pod wpływem gwałtownych emocji i zmęczenia po całym dniu i nocy, więc nawet nie pomyślała o włączeniu jakiegokolwiek alarmu czy zawołaniem ochrony.
Korytarz skręcił w lewo, potem w lewo, potem w prawo i znowu w lewo. Zatrzymała się przed kolejnym zakrętem w lewo, gdyż usłyszała nadciągającą sprintem osobę. Zdjęła torebkę i przytuliła się plecami do ściany, czekając na odpowiedni moment, by wyskoczyć i uderzyć mordercę w głowę.
Ów człowiek był już na tyle blisko, że Summer zrobiła głęboki krok, równocześnie odwracając się i z całej siły machając torebką. Powaliła mordercę na podłogę, co uczciła głośnym okrzykiem radości. Szeroki uśmiech z jej twarzy ustąpił miejsca wyrazowi zażenowania natychmiast, gdy spojrzała na ów osobę. Prezydentka nie powaliła mordercy, a własnego męża.

Brandon nie spał pół nocy, próbując zrozumieć, co się dzieje. Podsumowując, nagranie, które wśród uczniów G-Tech'u było wiralem, poza szkołą nie było nawet znane. To musiało oznaczać, że porwanie Wasyla było upozorowane - skąd by ktoś wiedział o jego bionicznych mocach, skoro słyszała o nich zaledwie garstka nastolatków? Sprawca tego porwania wydawał się dosyć oczywisty - Marcus. To on musiał wysłać tu swoich ludzi, żeby porwali Wasyla, a następnie wydostał ich wszystkich z helikoptera, pozwalając mu się rozbić za granicą z Meksykiem. Natomiast bionika Kirosznyczenki pochodziła od Marcusa. To by oznaczało, że MacMandy mógł mieć nie tylko bionicznego Wasyla, ale całą armię bionicznych ludzi. Brandon musiał jak najszybciej zatrzymać mężczyznę i jego plany, jakiekolwiek one były.
O równej ósmej rano Flynn sięgnął po telefon, żeby spytać Tiffany, skąd miała to nagranie.
Brandon: Hejka Tiff :D
Tiffany: Hejo, co tam? :* Za chwilkę wysiadam z pociągu, więc jakbym nagle przestała pisać, to sorki xD
Brandon: Skąd miałaś to nagranie, które mi wczoraj pokazywałaś?
Tiffany: Ivy mi je wysłała
Brandon: Możesz podesłać link? :P
Flynn czekał tak chwilę, aż w końcu stwierdził, że Fletcher musiała wysiąść z pociągu. Postanowił więc napisać do Ivy.
Brandon: Hejka Ivy :D
Ivy: Cześć, co tam?
Brandon: Masz link do tego nagrania, które wczoraj wysłałaś Ivy?
Ivy: Jakiego kurwa nagrania?
Brandon: Tego z Wasylem
Ivy: Jakim kurwa Wasylem?
Brandon: No tym bionicznym przecież :v
Ivy: Jakim kurwa bionicznym? Co ty kurwa ćpałeś?
- To dziwne... - pomyślał chłopak, marszcząc brwi.

Tiffany, słysząc nazwę swojej stacji, wyłączyła konwersację i zabrała się za wyciąganie swoich walizek z pociągu. Kilka minut jej zajęło, zanim wyciągnęła wszystkie osiem, ale na szczęście pociąg zaczekał. Była jedyną wysiadającą tutaj, nie było tu nawet nikogo, kto by miał zaraz wsiadać do innego pociągu. Pobiegła do toalety, żeby szybko przebrać się za De LafFashion.

Jak to było możliwe, że Tiffany pamiętała o nagraniu, a Ivy o niczym nie wiedziała? Czyżby ktoś Tjinderowej wyprał w międzyczasie mózg? Myśli Brandona skierowały się ku dymowi, który wczoraj uśpił uczniów i Zack'a. Być może powodował on pewną dziurę w pamięci, ale pod jego wpływem znalazła się zarówno Tiffany, jak i Ivy. Jak więc było to możliwe, że Tyler i Tiffany nie stracili żadnych wspomnień, ale Ivy już tak? Nastolatek zdecydował się więc sprawdzić, czy ktoś jeszcze pamiętał, co się wydarzyło.

Kiedy służby specjalne zabrały ochroniarza, Summer postanowiła przespać się, podczas gdy jej mąż pilnował wszystkiego w Białym Domu. Po trzech godzinach zrobili zmianę.
Niewyspana Tjinder siedziała na swoim fotelu w Gabinecie Owalnym, przyglądając się książeczce, a zwłaszcza zawartemu w niej napisowi. Co kilka minut wertowała kartki, jakby chciała się upewnić, czy aby na pewno są one puste.
- Pani Sekretarska - powiedziała Summer, łącząc się z sekretarką - Proszę mi przynieść umowę o pracę pana Woźniaka.

Tiffany w przebraniu siedziała w taksówce, która wiozła ją na adres, pod którym mieszkał Steve. Dallas było przepięknym miastem i Fletcher zazdrościła Moore'owi mieszkania w tak pięknej okolicy, gdy przejeżdżała przez centrum. Jednak taksówka, w której nastolatka siedziała już dość długi czas, wyjeżdżała z nowoczesnego centrum miasta. Przedmieścia Dallas również miały swój niepowtarzalny urok, jednak Tiffany czuła się jak ryba w wodzie jedynie w olbrzymich metropoliach.
Twarz nastolatki pobledła, gdy zobaczyła znak drogowy z przekreśloną nazwą miasta. Niedługo potem jedyne widoki, z jakimi miała do czynienia, to były pola i gospodarstwa domowe. Wkrótce taksówkarz skręcił z głównej drogi i wjechał w wąską, boczną ulicę z setkami dziur. Pokonując tę drogę, Tiffany dostrzegła, że gospodarstwa stały coraz dalej od siebie, a na pastwiskach było coraz więcej krów. Zaczęła płakać na myśl, że w takich okolicznościach będzie musiała spędzić weekend.
Nagle Tiffany dostrzegła coś, co natychmiastowo odwróciło jej uwagę od wszelkich żali. To stojący przy balocie siana przystojny chłopak. Nastolatek stał może z pięć metrów od drogi. Fletcher robiła maślane oczy, patrząc na wysokiego bruneta. Miał na sobie brązowe przylegające do nóg spodnie, które pokazywały jego umięśnione kończyny, i czerwono-czarną flanelową koszulę, tak rozpiętą, że nastolatka mogła doskonale zobaczyć wyrzeźbiony brzuch chłopaka. Miał średniej długości włosy, które eleganckim ruchem głowy odgarnął. Nawiązał kontakt wzrokowy, a po chwili posłał dziewczynie całusa. Tiffany odesłała go i zapiszczała z radości.
Taksówka zatrzymała się.
- Jesteśmy na miejscu - odezwał się kierowca, a Fletcher gotowa była wręcz wyskoczyć i pobiec przedstawić się nieznajomemu chłopakowi - Adres jest po lewej.
Tiffany migiem odwróciła głowę o 180 stopni, we wskazany przez taksówkarza kierunek. Przy drodze stała trzyosobowa rodzina - otyły mężczyzna, jego otyła żona i ich syn z lekką nadwagą. Ojciec ubrany był w poplamiony biały podkoszulek i workowate podziurawione dżinsy. Kobieta miała na sobie czerwony fartuch w białe kropki. W lewej dłoni trzymała zakrwawioną siekierę, a w prawej chwytała za nogi nieżywą kurę z obciętą głową. Syn natomiast ubrany był podobnie do ojca. Cała trójka miała na sobie stare zniszczone adidasy.
Nastolatka na ten widok straciła przytomność i upadła głową na siedzenie obok.

Okazało się, że oprócz Brandona, którego bionika blokowała przed działaniem nieznanej technologii, tylko Tyler i Tiffany nie stracili pamięci. Wszyscy inni nie mieli pojęcia o żadnym bionicznym Wasylu ani nagraniu, które wczoraj rano z zaintrygowaniem oglądali.
Brandon wszedł do pokoju swojego brata, gdzie chłopak grał na komputerze. Starszy bez pytania chwycił leżący na biurku telefon.
- Hej, to moje! - zawołał, nie odwracając wzroku od monitora.
- Kto ci wczoraj wysłał to nagranie?
- Tiffany, dostałem je na G-Messengerze.
Brandon otworzył konwersację chłopaka z Fletcher. Ku jego zdziwieniu, była całkowicie pusta.

Baljeet stał przed biurkiem swojej żony, która porównywała pismo na umowie o pracy z tym, które było w książeczce. Mężczyzna masował się po boku swojej głowy, gdzie oberwał jakimś bardzo twardym przedmiotem z torebki.
- Tak też myślałam - powiedziała, odkładając umowę na biurko.
- Co? - zapytał dociekliwie Baljeet.
- Sprawdziły się moje podejrzenia. To nie jest jego pismo - wskazała na pierwszą stronę książki.
- Skąd wiesz? Może pisał podrobionym pismem coś do ciebie, ale morderca mu przerwał.
- Dlaczego miałby do mnie pisać w tak starej książeczce i innym pismem? Jestem pewna, że napisał to ktoś inny. To musiał być morderca.
- Po co morderca miałby wsuwać mu pustą książkę w rękę?
- A kto wie, co w głowach mają mordercy? - Summer przyłożyła słuchawkę stacjonarnego telefonu do ucha - Pani Sekretarska, proszę mi przynieść listę wszystkich pracowników Białego Domu i ich umowy o pracę - Tjinder odłożyła słuchawkę - Znam to pismo. Widziałam je już kilka razy w życiu. Jestem pewna, że należy do kogoś z Białego Domu.

Część 3

Tiffany po raz ostatni skierowała swoje spojrzenie w kierunku przystojnego chłopaka zanim weszła za ogrodzenie panelowe z drutem kolczastym. Podążała za rodziną, która po krótkim przedstawieniu się, zaprosiła Tiffany na teren swojej działki. Głowa rodziny, Bob, szybko zabrał z taksówki walizki nastolatki i odstawił je do domu.
Fletcher otoczona była całą masą przeróżnych zwierząt. Po jej lewej znajdowała się zagroda ze świniami, a obok wolno chodziły kury. Po prawej natomiast stała drewniana obora. Koło niej była buda i uwiązany na łańcuchu do niskiego drzewa obok wielki doberman, który na widok Tiffany zaczął agresywnie szczekać.
- To są nosze zwirzenta - oznajmiła Mary, gospodyni domowa. Wskazała palcem na krowy i zaczęła wymieniać ich imiona - Mućka Pirwsza, Mućka Druga, Mućka Trzecia... a nie, przepraszam, pomyliłom. Mućka Druga to Mućka Trzecia, a Mućka Trzecia to Mućka Druga. Dalej Mućka Czwarta...
- Chyba jij to nie interesuje - szepnął Bob.
- No, krowy to akurat te zwierzęta, które mnie nigdy nie interesowały - powiedziała Tiffany z udawaną grzecznością - O, a do czego służy tamta wanna? - wskazała na przedmiot stojący niedaleko budy w takiej odległości, że pies nie był w stanie jej dosięgnąć. Nastolatka chciała odwrócić uwagę kobiety od imion swoich zwierząt.
- Tam rżniemy świnie na obiad.
Momentalnie Tiffany straciła świadomość, lecąc do tyłu. W ostatniej chwili udało jej się ostać na nogach.
- Coś nie tak?
- Jestem wege.
- A mówiłoś, że De LafFashion.
- Mówiłom... - zaczęła. Przez słuchanie wiejskiej mowy na chwilę zapomniała języka oficjalnego, więc gdy zorientowała się, co powiedziała, szybko poprawiła się - Mówiłam, że jestem wegetarianką, co oznacza, że nie jem mięsa.
Rodzina wymieniła między sobą zdziwione spojrzenia, nawet syn Boba i Mary, Steven, który przez cały czas się nie odzywał.
- Ale masz ty jakąś chorobę, a? - spytała Mary.
- Nie.
- Masz łodruchy wymiotne? - bombardowała pytaniami.
- Nie! Jak można tak zabijać bezbronne i niewinne zwierzątka?! To nieludzkie!
Bob poczerwieniał ze złości, co starał się zamaskować. Mary, widząc to, postanowiła zadziałać:
- Może zawołam resztę naszych dzieciuków? - spytała, po czym nie czekając na odpowiedź, krzyknęła: - Dzieciuki, chodźta tu!
Z budynku, którym była stodoła, wybiegła gromada nieletnich. Fletcher szybko naliczyła siedmioro dzieci, trzy dziewczynki i czterech chłopców. Każde z nich ubrane było w tanią używaną odzież.
- To są - Mary zaczęła przedstawiać dzieci od najstarszego do najmłodszego - Austin, Bailey, Tucker, Sherman, Cheyenne, Piper i Jackson. A to jest De LafFashion.
Młodzi powiedzieli "Cześć" nastolatce, na co ta tylko posępnie odmachnęła ręką.
Tiffany dostrzegła, że każde dziecko razem z wiekiem było coraz grubsze. Dwunastoletni Sherman wyglądał tak, jakby był cięższy od szczuplutkiej siedemnastoletniej Fletcher.
- Mają państwo aż ośmioro dzieci? - spytała.
W tej samej chwili Bob odpowiedział "Tak", a Mary - "Nie". Wymienili się zakłopotanymi spojrzeniami, po czym kobieta wyjaśniła:
- Miełyśmy jeszcze jednego syna, najstarszego. Ale kiedy pewnego dnia przyszedł i oznajmił nom, że chce zmienić płeć, kazałom mu spakować swoje rzeczy.
- Wyrzucili państwo własnego syna z domu?! - uniosła wysoko brwi.
- Nie - Mary pokręciła głową, po czym oznajmiła, jak gdyby nigdy nic poważnego się nie stało - Zanim się spakował, Bob go zarżnął siekierą.
- Chłopak i dziewczyna, normalna rodzina! - Moore'owie krzyknęli jednogłośnie, a Tiffany zrobiła ostentacyjny krok do tyłu.
- Nigdy nie słyszeli państwo o antykoncepcji? - spytała, przejeżdżając wzrokiem po każdej z twarzy przed nią.
- Nie - odparł w miarę opanowany Bob - O koncepcji tak, ale antykoncepcji nie.
- Zabiję Ivy - pomyślała Tiffany.
Bob i Mary ruszyli w kierunku domu, a reszta podążyła za nimi. Dom zbudowany był na kształcie prostokąta i miał parter i piętro. Ściany były zbudowane z białych drewnianych desek, a dach pokryty był starą blachą. Przed wejściem znajdował się ganek, na którym stały tylko dwa zielone plastikowe krzesła.
- O, a na tym pniaku po lewej - wskazała Mary - łurodziłam Bailey i Shermana.
Tiffany omal nie wybuchnęła płaczem, ale w ostatniej chwili powstrzymała tę chęć i jedynie głośno wydusiła powietrze i uroniła łzę.

Brandon wpisywał coś na telefonie swojego brata, podczas gdy ten w dalszym ciągu grał na komputerze. W pewnym momencie starszy Flynn podniósł swój wzrok znad ekranu i zogniskował go na Tylerze.
- Twój chłopak został porwany, a ty sobie grasz na komputerze?
Nastolatek po raz pierwszy od kilku godzin oderwał spojrzenie od monitora. Wstał i zwrócił się w kierunku brata.
- Wiesz co?! Ja nie mam takiego super życia jak ty! Nie mam przyjaciół, nie chodzę na żadne imprezy. Całe moje życie spędziłem w tym pokoju, grając w gry, i to było jedyne, co sprawiało mi w życiu przyjemność. Przez krótką chwilę mojego życia miałem chłopaka i byłem naprawdę szczęśliwy, więc nie dziw się, że staram się zapomnieć o tym cierpieniu, które mnie spotkało. Ale ty nigdy się mną nie interesowałeś, wy wszyscy zawsze mieliście mnie gdzieś!
Rozwścieczony Tyler rzucił się w kierunku wyjścia z pokoju. Miał już przejść przez framugę, gdy zatrzymał go Brandon:
- Czyli nie interesuje cię to, że właśnie się dowiedziałem, gdzie jest Wasyl?
Tyler szybko wrócił do pokoju. Chciał spojrzeć, co wyświetla się na jego telefonie, ale Brandon szybko zablokował go palcem.
- Ktoś, a mianowicie Marcus miał dostęp do wszystkich telefonów uczniów G-Tech'u. W ten sposób rozesłał wszystkim nieistniejące artykuły i nagranie, a potem upozorował porwanie Wasyla.
- Dlaczego tak zrobił? Nie mógł po prostu go złapać w lesie w ciemną noc?
- Wyraźnie musiał mieć powód, dla którego tak zrobił. Może chciał zyskać trochę czasu? Pewnie się tego niebawem dowiemy. Udało mi się odkryć lokalizację Marcusa - nastolatek oddał bratu telefon - Tam, gdzie on teraz jest, będzie zapewne Wasyl.
- Gdzie oni są?
- Na położonej na Atlantyku wyspie Bum Bum Riki Tiki Bam Bam.
- Dobra, to ja pakuję rzeczy i lecę z wami!
- Nie ma mowy! To niebezpieczne. Tylko Jasmine ze mną się teleportuje.
- Ale to mój chłopak. Ja muszę go odzyskać! Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę...
- Dobra - podirytował się Brandon, a podekscytowany Tyler podniósł plecak z podłogi i pobiegł spakować kilka kanapek, butelkę wody i papier toaletowy - Jak zginiesz, to i tak nikt nie będzie za tobą płakał...

Summer położyła ostatnią z umów na stole, po czym spojrzała na męża i powiedziała:
- Żadne pismo nie pasuje.
Baljeet też właśnie skończył analizować dokumenty. Zapakował je w koszulkę i rzucił na biurko, oznajmiając:
- Tak samo u mnie.
Prezydentka oparła się wygodnie o fotel i westchnęła głośno.
- Jestem pewna, że gdzieś już widziałam to pismo, ale kompletnie nie pamiętam, gdzie. To były jakieś dokumenty. Ktoś się podpisywał takim pismem, ale totalnie nie pamiętam kto. Może to był jakiś były pracownik?
- Może ktoś używał dwóch podpisów? Trzeba by chyba sprawdzić wszystkie dokumenty, jakie są w Białym Domu.
- Nie, nie. Każdy dokument przechodził przez program, który analizuje podpisy i porównuje je z tymi, które są w bazie... - Summer zatrzymała się na chwilę, by pomyśleć nad sensem właśnie wypowiedzianych słów - Musimy sprawdzić bazę podpisów!

Tiffany ustawiała swój telefon w różne pozycje, po czym rzuciła pytanie w kierunku Boba i Mary:
- Macie tu jakiś zasięg?
- Mamy zasieki - odparł Bob - porozstawiałem na polu, aby żadne dzikie zwirzenta mi tam nie włoziły.
Fletcher tylko pokręciła oczami i weszła za resztą rodziny do domu.
Wnętrze było biedne. Ze ścian schodziła farba, a z sufitu opadał tynk przy każdym postawionym kroku. Do ściany po lewej powbijane były gwoździe, na które członkowie rodziny wieszali swoje ubrania. Przed nimi stał długi stół, a na nim kilka talerzy. Na każdym znajdowało się jakieś mięso - od upieczonej kaczki po stos kotletów w panierce. Wszystko było tak świeże, że w pokoju było o prawie dziesięć stopni cieplej niż na dworze. Na stole stał również talerz śledzi, talerz ogórków, dwa soki w dzbankach i dwa wiaderka lodu, w których leżało po kilkanaście kostek lodu i jedna flaszka wódki. Miejsca przy stole były ponakrywane starymi serwetkami i zmatowiałymi sztućcami, a kilka talerzy było lekko wyszczerbionych, ale wszystko zostało ułożone symetrycznie i z dbałością o szczegóły. Nakryć było o jedno więcej niż krzeseł. Po rogach rozstawione były różne sprzęty domowe - odkurzacz, mop, deska do prasowania... W jadalni znajdowały się, kolejno od lewej do prawej, drzwi do kuchni, sypialni rodziców, pokoju dwóch dzieciaków i łazienki. Po przeciwległej stronie wejścia stały wbudowane między ściany dwóch pokojów sypialnych schody na piętro, gdzie zapewne mieściły się pokoje reszty rodziny.
- Witomy na uczcie! - zawołał entuzjastycznie, a cała rodzina z ogromną radością usiadła przy stole. Oprócz Mary, która szybko sięgnęła po stojące na ganku plastikowe krzesło i upchnęła je między Cheyenne i Jacksona. Usiadła na nim i wskazała Tiffany wolne miejsce u końcu stołu, naprzeciwko Boba.
Pocieszona faktem, że tak jak mężczyzna nie będzie musiała siedzieć ciasno między grubymi członkami rodziny Moore'ów, choć dalej rozczarowana nadchodzącą wizją weekendu, dosiadła się. W momencie, gdy zajęła miejsce, Moore'owie rzucili się na jedzenie. Wszyscy oderwali skądś po kawałku mięsa i zaczęli go z pasją wcinać. Tiffany uważnie przyjrzała się daniom na stole. Oprócz mięsa, stały tam tylko ogórki. Sięgnęła po nie ręką, ale powstrzymał ją Bob, który głośno zawołał z dużym kawałem mięsa w ustach:
- E, ale to na zagrychę!
Speszona Fletcher cofnęła rękę.
- A macie jakieś owoce lub inne warzywa? - spytała - Na przykład frytki?
- Austin, idź no pozrywaj jakie jabłka czy cuś i ukop kilka kartofli.
Blond włosy chłopak wstał i udał się do sadu. Tymczasem Bob uśmiechnął się od ucha do ucha i wstał, aby wyciągnąć flaszkę z wiaderka, na co Mary z irytacją pokręciła głową. Mężczyzna wypełnił swoją szklankę alkoholem, następnie polał swojej żonie i Stevenowi. Na koniec chciał nalać wódki do szklanki Tiffany, ale ta zaprotestowała:
- A nie macie jakiegoś wina?
- Wina? Znajdzie się.
Mężczyzna zakręcił flaszkę i odstawił ją do wiaderka. Następnie udał się do kuchni, by już po chwili wrócić z butelką czerwonego wina i kuflem. Postawił to drugie na stole przed Tiffany, zaskoczoną wielkością naczynia. Bob nalał jej wina niemal do pełna i zajął swoje miejsce.
- No to zdrowie panienki! - zawołał, unosząc do góry swoją szklankę jako toast. Wszyscy wypili zawartość swoich naczyń, łącznie z nieletnimi, którzy w międzyczasie nalali sobie soków. Jedynie Tiffany wypiła nieco ponad centymetr kufla.
- Aaach... - westchnął głośno Bob - Zimna! - podsumował, po czym sięgnął po flaszkę, by uzupełnić szklanki swoją, żony i najstarszego syna.
Wszyscy wrócili do konsumowania. Po chwili Sherman wydał z siebie potężne beknięcie, czym wywołał śmiech u reszty rodziny i obrzydzenie u Tiffany. Kawałek mięsa Jacksona wyleciał z jego ręki i upadł na podłogę. Chłopak chciał schylić się po niego, ale Mary go zatrzymała:
- Zostaw, nie jedz z podłogi. Psu się rzuci.
Jackson posłusznie odpuścił sobie i oderwał kolejny kawałek kaczki.
- Bardzo dobre wino - przyznała szczerze Tiffany. To była do tej pory jedyna pozytywna rzecz, jaką mogła powiedzieć o swoim pobycie u rodziny Moore'ów.
- A dziękuję! - uśmiechnął się Bob - Som wyciskołem stopami!
Tiffany wytrzeszczyła szeroko oczy, a Mary oburzyła się na męża:
- Czy ty nie potrafisz trzymoć języka za zymbomi?! Musisz wszystko wygadoć?
- Powidziołem tylko, że wyciskołem stopami. Nie wspomniołem o tym, że mom grzybicę!
Fletcher wypluła wino do kufla.

Brandon, Jasmine i Tyler przeteleportowali się na wyspę Bum Bum Riki Tiki Bam Bam. Była to wyspa o powierzchni maksymalnie trzech kilometrów kwadratowych, porośnięta głównie mahoniowcami, bananowcami, palmami i gęstymi krzewami.
- Okej, po drugiej stronie wyspy znajduje się plaża, tam powinien być Marcus. Wespniemy się na tamten pagórek - chłopak wskazał na wznoszące się kilkaset metrów od nich na wysokość dwupiętrowego domu wzniesienie, z którego szczytu wypływała drobna rzeczka - Musimy być bardzo cicho.
Przodem szli Brandon i Jasmine, a za nimi podążał najmłodszy Flynn. Po chwili musieli zatrzymać się, gdy Tyler'a zaczęło wiercić w nosie od dryfujących w powietrzu pyłków kolorowych kwiatów porastających ziemię. Chłopak kichnął, ale na szczęście jego drobne ciało nie było w stanie wydać głośnego odgłosu. Wznowili wędrówkę.
- Uwaga, linka - szepnął Brandon i razem z Jasmine zrobili krok, wysoko podnosząc nogi do góry.
Tyler omal nie zauważył przeszkody, ale w ostatnim momencie cofnął nogę i przeszedł nad linką. Jednak tuż za nią pośliznął się na mokrym kamieniu, upadając na grunt. Głową naciągnął linkę. Po chwili z otaczających ich drzew z dużą prędkością wysunęły się równolegle do ziemi tytanowe pręty, które wbiły się w inne pnie. Między każdymi połączonymi drzewami znajdowało się pięć prętów, każdy kolejny był na wysokości o pół metra wyższej. Metal otoczył ich w pułapce.
- Kuźwa, wiedziałem, żeby cię nie brać...
- Dzień dobry! - zawołał Marcus, który siedział na jednym z najwyższych metalowych prętów.
Trójka bohaterów odwróciła się, by zobaczyć wroga.
- Gdzie jest mój chłopak?! - krzyknął Tyler, a MacMandy uśmiechnął się szeroko i przekrzywił głowę.
- Powiedzmy, że poddaję go testom. Chcę się dowiedzieć, skąd ma moce.
- Czyli... chcesz powiedzieć, że nie masz pojęcia, skąd on je ma? - zdziwił się Brandon.

Po skończonej uczcie dzieci udały się na dwór w celu zabawy w berka, Tiffany i Steven zostali zagonieni do pokoju nastolatka, a Mary zaprowadziła Boba do kuchni.
- Co to w ogóle za jakaś dziwna dziewucha, a? - spytał mężczyzna, patrząc jak jego żona zamyka drzwi - Ani minsa nie ji, ani wódki nie pije. Skund łuna jest? Musi z jakiej wiochy totalnej. Tak się zachowywać... - pokręcił głową z irytacją.
- Cicho, bo jeszcze nas usłyszą.
- Miastowa - mówił pół tonu ciszej - pluję na takie. Weźmie go do miasta, zakocha się w tyj nowoczesności i tyleśmy syna w domu widzieli.
- I tutej jest nasza wspólna rola. Siadaj, to ci wytłumaczę.
- Nie byndziesz mi roz...
- Siadaj mówię! - powiedziała głośniej, a Bob usadził tyłek na stołku - No. W każdym bądź razie, to nie Steven napisoł komentarz pod jej konkursem - spojrzała na stojący na stoliku obok męża stary stacjonarny komputer.
- A kto?
- To byłom jo - odpowiedziała, krzyżując ręce.
- I po co żeś taką babę rozpuszczoną tu sprowadziła?
- Zastanów się. Ma siedemdziesiunt milyjonów subskrynentów. Ty wisz, jak ona musi zarabioć? Na weekend przyjichała tu z łośmioma walizkami! Pomyśl, jak ona to wszystko wprowadzi w posag, jacy my byndziemy bogaci... Za te piniendze będziemy mogli postawić drugą łoborę!
Oczy Boba zaświeciły się jak diamenty. Faktycznie, nawet o tym nie pomyślał. Moore już sobie wyobraził, jak buduje drugą oborę, a potem wprowadza do niej krowy. Miałby ich dwa razy więcej, a co za tym idzie - produkowałby dwa razy więcej mleka. Ale poradziłby sobie z tym, kupiłby porządniejszą dojarkę do krów lub...
- Halo! Ziemia do Boba!
Mężczyzna wstrząsnął głową i wrócił do rzeczywistości.
- Na jutro łorganizuję wielkie zaręczyny i zapraszam całą rodzinę. Dopilnuj, aby łuna stund nie uciekła.
Bob spojrzał dumnie na wiszącą na ścianie siekierę i oświadczył:
- Dopilnuję.

- Szlag! - krzyknęła Summer, uderzając pięścią w biurko. Stojący za jej fotelem Baljeet był zaskoczony jej wybuchem złości - Tu też nie ma tego pisma.
- Pamiętasz może, co to były za dokumenty, gdzie to pismo widziałaś?
- Właśnie nie, cholera...
- Czyli musimy przejrzeć wszystkie dokumenty w Białym Domu.
- No coś ty. Tego tu są miliony, to się zejdzie nam kilka tygodni! Co jeśli w tym czasie jeszcze ktoś umrze? Musimy znaleźć mordercę w inny, szybszy sposób...
Kobieta obróciła się na swoim fotelu i zerknęła na pomarańczowe od zachodzącego słońca niebo. Dopiero po kilku chwilach bezcelowego wpatrywania się w chmury, wyciągnęła rękę za siebie i pochwyciła książeczkę, otwierając ją na pierwszej stronie i uważnie przyglądając się napisowi. Do kogo ona mogła należeć?
Niespodziewanie róg kartki zaczął się uginać, jakby wiatr chciał przewertować całą książkę. Zdziwiona tym faktem Summer przewróciła kartkę i zmarszczyła brwi.
Po chwili pisnęła głośno i wyrzuciła książeczkę przed siebie, a Baljeet odskoczył do tyłu.
Na kartce zaczęły pojawiać się litery.

Marcus oparł stopy o pręt pod nim.
- Niestety, nie mam pojęcia. I chciałbym, abyś pomógł mi rozgryźć tę zagadkę.
- Dlaczego miałbym ci pomagać? - Brandon skrzyżował ręce.
- Szukanie odpowiedzi leży w naszym wspólnym interesie. Jeśli odkryjemy, skąd Wasyl ma moce, dowiemy się naprawdę wiele o tym, kim naprawdę jesteśmy.
- Dość tego - krzyknęła Jasmine - Brandon, teraz!
MacMandy wystawiła przed siebie rękę, a z jej dłoni wystrzeliły w kierunku Marcusa fioletowe elektryczne promienie. Mężczyzna natychmiast obronił się czerwonymi. Po chwili Brandon również wystawił swoją dłoń, generując zielone pioruny. Przed nimi przeciwnik także się obronił. Tyler, widząc tę sytuację, zebrał z ziemi kilka kamyków i patyków, rzucając wszystkim pojedynczo w Marcusa. Ten strzelił laserem z oczu na kwiat rosnący przed butami Flynn'a, podpalając go. Wystraszony Tyler wyrzucił swoje przedmioty na ziemię i wycofał się, podnosząc ręce wysoko do góry.
MacMandy pchnął rękami do przodu, a wszystkie pioruny trafiły w Brandona i Jasmine, powalając ich.
- Oddaj nam Wasyla! - krzyknął Tyler, podczas gdy jego towarzysze podnosili się z ziemi.
- Chciałbym - Marcus uśmiechnął się uroczo, zdjął stopy z pręta i zaczął nimi machać - Jeśli twój brat mnie wysłucha nim zacznie mnie atakować, to może choć raz wszystko pójdzie szybciej. Chcę mu wytłumaczyć, że nie bez przyczyny upozorowałem porwanie i rozesłałem zmontowane przeze mnie wideo.
- Po co to więc było? - spytał Brandon, strzepując ziemię ze spodni.
- Chciałem zobaczyć, jak radzisz sobie z szukaniem odpowiedzi na trudne pytania. Powiedz, kto okazał się być odporny na usuwanie pamięci przez żółty dym?
- No ja, Tiffany i Tyler. Cała reszta zapomniała.
- Dobrze. Dodam tylko, że ja i Jasmine również jesteśmy odporni.
- Skąd ty niby to wiesz? - spytała, kiwając głową na boki i kładąc dłonie na biodrach.
- Bo szukałem odpowiedzi przez ostatnie 25 lat. Dlaczego tylko my mamy bioniczne moce?! Ja, ty, Jasmine, twój ojciec i Ferb? Tyler też mógł mieć, ale praca nad jego chipem zakończyła się niepowodzeniem, praca nad chipem Tiffany została anulowana, a nad chipem Amy nigdy nie była nawet planowana. Moranica też miała swoje moce, ale to zupełnie inny przypadek.
- Niby dlaczego?
- Bioniczny chip to urządzenie, które pięć minut po zaimplementowaniu spaliłoby normalnemu człowiekowi głowę. My nie jesteśmy normalni.
- Co masz na myśli, że jesteśmy nienormalni? - dopytywał Brandon, wyraźnie zaciekawiony tą dyskusją.
- Różnimy się nieco od zwykłych ludzi. I to takimi szczegółami, że nikt by nigdy nie zauważył. Nie jestem do końca pewien, jak z Moranicą, ale ona musi pochodzić z innej planety i jest zapewne przedstawicielką innej rasy ludzkiej. Ale całą naszą resztę, czyli mnie, ciebie, Tyler'a, Fineasza, Ferba, Tiffany, Amy i Jasmine łączy jeden wspólny przodek. To Pharrell. A Pharrell, szanowni państwo, pochodził z innej galaktyki.

Część 4

Do małego pokoju, gdzie stało łóżko, biurko z szufladą, stołek i stara drewniana szafa, weszli Tiffany i Steven. Chłopak zamknął drzwi i półgłosem zaczął rozmowę:
- Musisz stund jak najszybciej uciekać.
- Jestem tego samego zdania - powiedziała, siadając na łóżko. Było bardzo niewygodne, wręcz czuła wbijające się w jej pośladki sprężyny. Tiffany przesiadła się na drewniany stołek - Ale dlaczego ty tak uważasz? Przecież wczoraj jak rozmawialiśmy przez telefon, to byłeś bardzo podekscytowany na myśl o spotkaniu ze mną!
- Mama kazało mi tak mówić. Stała nade mną z sikierą... - Tiffany przełknęła ślinę, a Steven usiadł na łóżku - Moje rodzice będą chcieli, byś wyszła za mnie za mąż.
Nastolatka wytrzeszczyła szeroko oczy i oparła się plecami o biurko.
- Dlaczego?
- Mam łosiemnaście lat i rodzice uważają, że to najwyższa pora znaleźć mi kobitę. Już jedna kandydatka była, ale ucikła. Dlatego tata łogrodził posesję płotem z drutem kolczastym.
- To jakaś paranoja - pokręciła głową z oburzeniem.
- A że widzą, żeś bogata, to tym bardziej nie łodpuszczą. Wiczorem, gdy zajdzie słuńce, to pomogę ci uciec.
Niespodziewanie rozległ się głośny dźwięk, jakby odgłos strzału z broni palnej.
- Boże! - wzdrygnęła się wystraszona Tiffany - Co to było?!
- To pewnie tata strzela do ptaków z wiatrówki - Steven odparł spokojnie.
- Kurwa - usłyszeli dochodzący z dworu głos Boba - Jak ja nienawidzę Jehowych!

Drżącym ruchem ręki Summer podniosła książeczkę i otworzyła na tej stronie, gdzie zaczął pojawiać się tekst. To wyglądało tak, jakby ktoś pisał po tej kartce niewidzialnym długopisem. Skonsternowani małżonkowie przypatrywali się powstającym literom.
Pani Prezydent!
Z zaciekawieniem przyglądam się pani prezydenturze i
Do gabinetu wpadła jedna z urzędniczek, która wykrzyczała:
- Moja współpracownica, pani Współpracownińska, nie żyje!
Małżeństwo oderwało wzrok od książeczki i spojrzało się na kobietę.
- Jak to?! - zawołał Baljeet.
- Wyszłam do toalety, wróciłam... A ona leżała na podłodze, w kałuży krwi!
Baljeet i Summer wymienili się zszokowanymi spojrzeniami. Prezydentka rzuciła książkę na biurko i razem z mężem zerwała się do biegu w kierunku pokoju zamordowanej urzędniczki.
Pokonali maksymalnie dwadzieścia metrów, kiedy wpadli do gabinetu. Ciało kobiety leżało w kałuży krwi. Rzeczy z jej biurka porozrzucane były po całym pokoju, a fotel leżał tuż obok jej głowy.
Summer uklęknęła obok kobiety i zakryła ranę na jej brzuchu, z której wypływała krew. Tymczasem Baljeet sprawdził oddech pracowniczki, ale niestety - była nieżywa.
- Spójrzcie! - pracowniczka zawołała piskliwym głosem i wskazała ręką ścianę, w której były drzwi, przez które przed chwilą wbiegli.
Para prezydencka odwróciła swój wzrok w kierunku owej ściany. Znajdował się na niej krwawy napis.

- Pochodził z innej galaktyki? - Brandon złapał się za głowę - Ale... jak?
- Tego dokładnie nie wiadomo - Marcus rozłożył ręce w geście niewiedzy - Wiem tyle, że udało mu się przemieścić z innej galaktyki na naszą planetę. Tutaj spotkał Brendę, która wtedy miała jeszcze na imię Lindsay, z którą wziął ślub. Ona była ekscentryczną wynalazczynią pracującą nad technologią wszczepiania ludziom bionicznych zdolności. I to właśnie Pharrell dał jej możliwość spełnienia swoich planów: ich pierwsze dzieci, Fineasz i Ferb, odziedziczyły po tacie cechy organizmu, które pozwalają na wszczepienie bionicznych mocy - Marcus wyciągnął przed siebie rękę, zrywając banana z drzewa i przyciągając go siłą - Ale Pharrell tego nie chciał - mężczyzna zaczął obierać banana - Mimo jego protestów, Lindsay wszczepiła im bionikę. Ale wypadek przy pracy sprawił, że obaj dostali wadliwe chipy - Marcus zaczął jeść banana - Pharrell odszedł od Lindsay, która była w kolejnej ciąży. Fineasz i Ferb trafili do siostry Lindsay, Lindy, która wtedy robiła karierę jako Lindana. A Lindsay urodziła potem mnie i Dasmine. Miała tylko jeden bioniczny chip, który zdążyła mi wszczepić zanim policja ją odszukała i aresztowała. Po dwunastu latach Lindsay uciekła z więzienia i przyjęła nową tożsamość, Brendy Riverhawk - Marcus zaczął patrzeć na Jasmine - Ty trafiłaś do rodziny MacWendy. Pewnego dnia zobaczyła cię w gazecie, zaczaiła się na ciebie i cię zabiła. Potem ożywiła cię, wszczepiając ci nowy bioniczny chip, równocześnie wymazując ci wszystkie dotychczasowe wspomnienia i zmieniając twoje imię i nazwisko na Jasmine MacMandy. Stworzyła też program, którym zniszczyła ci wolną wolę i zmusiła do słuchania jej rozkazów. Z twoją pomocą chciała odnaleźć Fineasza i Ferba, by wyjąć ich uszkodzone chipy i wszczepić w pełni sprawne lub zabić, jeśli by nie chcieli nowych chipów. Chciała waszą trójkę wykorzystać do swoich celów. Brenda chciała władzy nad światem, ale ostatecznie trafiła do więzienia razem z tobą, gdzie zmarła. Natomiast ja trafiłem do rodziny, która mnie poniżała i zrobiła ze mnie ofiarę losu. Swoje zdolności odkrywałem cały czas i stawałem się silniejszy. Pewnego dnia zabiłem swojego ojca i uciekłem. Marzyłem o zemście na każdym, kto się nade mną znęcał w szkole i w innych miejscach. Moja zemsta się nie udała, więc ukryłem się przed światem, aby wytrenować swoje bioniczne umiejętności, by pewnego dnia wrócić jeszcze potężniejszym i nareszcie dokonać zemsty - wystawił dłoń przed siebie i zacisnął pięść.
- Czyli - przerwał historię Brandon - mścisz się za to, że byłeś poniżany w szkole?
- No nie do końca. Przez te wszystkie lata doszedłem do wniosku, że zemsta to za mało. Postanowiłem, że przejmę władzę nad światem i wykorzystam Jasmine do realizacji swoich celów. Kiedy odkryłem, że Jasmine jest w najpilniej strzeżonym więzieniu na świecie, uwolniłem ją stamtąd i to ja przejąłem kontrolę nad nią. Tę kontrolę zdezaktywował Zoltan, niszcząc komputer w mojej bazie w Nepalu. I tę samą kontrolę mogę umieścić w Wasylu. Wtedy powie mi też, kim on jest i skąd ma moce. To pozwoli mi skompletować całą historię, która wciąż ma wiele luk. W końcu nie wiemy nawet, jak Pharrell przybył tu z innej galaktyki.
- Skąd masz pewność, że on jest z innej galaktyki?
- Wiesz, ludzkość już opanowała technologię podróżowania między planetami, a nawet galaktykami.
- Kiedy?
- Trzy tysiące lat temu.

Mary wyszła z domu, żeby rzucić kości do miski psa. Zwierzęcia akurat nie było tam, a to za sprawą Tucker'a, który wyprowadził go na spacer. Kobieta spotkała po drodze odpoczywającą na plastikowym leżaku Tiffany. Twarz nastolatki pokryta była błotem.
- Co ty wyprawiusz?
- Odpoczywam sobie. Nałożyłam sobie maseczkę z błota dla pielęgnacji twarzy.
Zmieszana Moore przyjrzała się uważnie twarzy nastolatki.
- Macie tu jakiś telefon? Chciałabym zadzwonić do przyjaciółki.
- Jedyny telefun u sołtysa je - powiedziała.
- Mogłabym pójść zadzwonić? - spytała z lekką nutką nadziei. Już sobie wyobraziła, jak wydostaje się z tej działki i ucieka.
- Ale sołtys... wyjechał - skłamała, a Tiffany posmutniała. Sołtys był w domu, a Mary odwiedziła go niedawno, żeby obdzwonić całą rodzinę i zaprosić na zaręczyny - A skąd ty wzięła to błoto? - zmieniła temat.
- Stamtąd - Fletcher pokazała ręką kierunek.
Mary rzuciła okiem na wskazane miejsce. Ukrywając śmiech, poważnie oświadczyła:
- To nie błoto. Tam kunie srają.

Myślcie szybciej, a umrze mniej osób.
Baljeet przejechał palcem nad jedną z liter, jakby chciał sprawdzić, czy napis nie jest zrobiony z sosu pomidorowego lub jakiejś innej czerwonej substancji. Niestety, to była świeżutka krew.
- Trzeba zrobić morfologię krwi i sprawdzić, czy należy ona do niej - powiedział.
- Niech pani przekaże ochronie, by sprowadzili tu pana Morfologińskiego z MedStaru na Irving Street.
Pracowniczka opuściła gabinet i zamknęła drzwi.
- Co tu się kurwa dzieje... - skomentowała cicho Summer, patrząc to na zwłoki, to na napis. Odezwała się głośniej - Idę zawołać kogoś z ochrony.
Prezydentka wyskoczyła na korytarz i zawołała przechodzącego po drugiej stronie korytarza mężczyznę.
- Panie Ochroński, proszę za mną.
Dwójka bohaterów wkroczyła do gabinetu. Przypatrujący się zwłokom Baljeet odkręcił na chwilę głowę i powitał ochroniarza jej lekkim skinięciem.
- Trzeba dokonać sekcji zwłok. Niech pan zadzwoni po służby. I należy przyspieszyć sekcję dwóch poprzednich. Chcę mieć wyniki najpóźniej jutro.
- Dobrze.
- I należy zbadać...
Summer chciała pokazać ochroniarzowi napis na ścianie, ale gdy tylko spojrzała w jego kierunku, oniemiała.
Tego napisu już tam nie było.

- Jak to? - zdumiał się Brandon.
- To dość zabawne - uśmiechnął się Marcus, wyrzucając skórkę od banana za siebie - Kojarzycie te wszystkie teorie, że piramidy były budowane przez latające spodki?
- No.
- Okazuje się, że te latające spodki nie należały do kosmitów, a do samych Egipcjan. Typy miały dużo bardziej zaawansowaną technologię niż my. Ludzkość dzisiaj najdalej umie polecieć na Marsa, a Egipcjanie potrafili podróżować po całej galaktyce, a nawet za nią. Pozakładali kolonie na kilku tysiącach planet, potworzyli własne państwa. A jak to z ludźmi bywa, wkrótce zaczęli się wzajemnie tłuc, handlować... Te państwa gdzieś tam są - jedną ręką zatoczył łuk po całym niebie - ale po upadku Egiptu nikomu na Ziemi nigdy nie udało się z nimi skontaktować, albo chociażby ich namierzyć.
- A co się stało po upadku Egiptu, mądralo? - odezwała się Jasmine.
- Egipt nie chciał sprzedać swojej technologii Rzymowi. Rzymianie nie potrafili jej używać, a Egipcjanie nie chcieli ich tego nauczyć. To wszystko po prostu z czasem przepadło i zostało zapomniane. W porównaniu z tym, co w kosmosie, Ziemia jest mało atrakcyjna w bogactwa naturalne. Kiedy tam dowiedzieli się, że na Ziemi Rzym atakuje Egipt, po prostu to olali. I tak cała galaktyka zapomniała o naszej planecie. Może raz na kilkaset lat jakiś poszukiwacz przygód się tu zakręci. Na przykład taki Pharrell. On tu sobie pewnego dnia po prostu przyleciał. A potem został.
- Ale skoro ci ludzie z innych planet i galaktyk to de facto ludzie z Ziemi - pytał Brandon. Powoli miał wrażenie, że nie był na walce z wrogiem, a na jakichś pogaduszkach - dlaczego więc to my mamy inne organizmy?
- Cóż, życie na każdej planecie jest inne, dlatego organizm z pokolenia na pokolenie lepiej przystosowuje się do panujących warunków. Nie wiem, jakie warunki były tam, skąd Pharrell pochodził, ale pozwoliły one wytworzyć w ludziach takie cechy, które pozwalają na zamontowanie bioniki. Jak mówiłem, normalnemu człowiekowi spaliłoby to głowę. Nam nie.
- Porwałeś Wasyla - wtrącił się zirytowany Tyler - a dlaczego nie porwałeś Moranici, która też kiedyś była bioniczna? Nie interesuje cię, skąd ona miała moce?!
- Znam odpowiedź na to pytanie - wyszczerzył zęby - Brenda wszczepiła je Moranice, bo chciała stłuc Zoltana na kwaśnie jabłko. Obiecała jej niezła sumkę, ale gdy Zoltan zaproponował Moranice więcej, ta przeszła na jego stronę. Teraz nie ma mocy, bo została reanimowana ich kosztem. Ciekawi mnie jej historia, skąd jest i tak dalej. Ale nie porwę jej. Przeraża mnie ta kobieta - przeszły go ciarki, a trójka uwięzionych wymieniła się spojrzeniami i pokiwała głową w geście zgody ze słowami Marcusa - No ale muszę was tu zostawić, tygryski - mężczyzna pstryknął, a pomiędzy prętami pojawiło się pole siłowe przypominające półprzezroczystą błonę - To powinno was powstrzymać. Działanie pola blokuje wasze bioniczne chipy. Powodzenia! Ja mam ważniejsze rzeczy do roboty. Arrivederci!
Marcus zniknął, pozostawiając trzech bohaterów samych sobie.

Fletcher musiała udać się za potrzebą, więc przerwała rozpakowywanie walizek i wyszła z domu.
- Przepraszam, gdzie macie łazienkę? - Tiffany zwróciła się do Mary, która właśnie rzucała kurom ziarno.
- Za chałupą wychodek stoi.
- Co stoi?
- Wychodek. O wychodku nigdy nie słyszała, a?
Tiffany, z myślą, że już nic jej w najbliższym czasie nie zaskoczy, udała się do wspomnianego miejsca. Tam czekała na nią podniszczona drewniana budka z odchodzącymi deskami. Nastolatka ze łzami w oczach otworzyła drzwi, by ujrzeć siedzenie z okrągła dziurą i poczuć obrzydliwy odór odchodów.
- Jak ja bym chciała być teraz z Ivy - myślała.
Tak niesamowicie pragnęła, aby to wszystko okazało się być snem. Tęskniła za przyjaciółką bardzo mocno, a sytuacji nie poprawiał fakt, że nie była w stanie się z Ivy skontaktować. Wczoraj obiecała zadzwonić do niej wieczorem. Tiffany wyobraziła sobie, jak bardzo Tjinder musi odchodzić teraz od zmysłów.

Ivy leżała na łóżku i jedną ręką podnosiła olbrzymi ciężar, drugą przeglądała social media, a w ustach miała słomkę, przez którą piła białko.
- Ale zajebiście - myślała - pierwszy weekend od lat, którego nie spędzam na dźwiganiu zakupów Tiff.

Fletcher wykluczyła możliwość wejścia do wychodka, więc ukryła się za nim tak, by widzieć mogły ją tylko osoby stojące na polu za ogrodzeniem. Na szczęście, nikogo tam nie było. Nastolatka załatwiła się więc do leżącej na ziemi dużej białej miski z olbrzymią nadzieją, że żadne z dzieci państwa Moore'ów tu nagle nie przybiegnie. Kiedy skończyła, upewniła się ponownie, że nikt jej nie obserwuje, wstrzymała oddech i połową ciała znalazła się w wychodku, aby wylać to wszystko do dziury. Nastolatka odłożyła miskę na miejsce i wróciła do pokoju dalej rozpakowywać swoje walizki.

Ciało zostało zabrane przez odpowiednie służby. Kilkunastu pracowników zaczęło już się paranoicznie bać, że mogą stać się kolejnymi ofiarami morderstwa. Nim Summer wróciła do Gabinetu Owalnego, kilka osób zaczepiło ją z błaganiem o możliwość powrotu do domu. Jednak Tjinder nie pozwoliła nikomu opuścić Białego Domu. Obiecała za to, że zorganizuje kogoś, kto zaopatrzy wszystkich w śpiwory i regularne dostawy żywności.
- Szlag! - krzyknęła, uderzając pięścią w biurko i bezsilnie opadając na swój fotel. Zakryła twarz dłońmi, by chwilę pomyśleć nad wszystkim - Znowu kogoś zamordowano, a my nie mamy żadnych wskazówek, jak dojść do tego, kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Musimy szybko się dowiedzieć.
- Może powiemy im, że już znaleźliśmy mordercę? I aresztujemy kogoś dla przykładu?
Summer spojrzała na męża groźnym spojrzeniem, a po chwili wybuchnęła śmiechem.
- Co ty, komunista jesteś? Jak dowiedzą się, że ich okłamaliśmy, to obetną nam głowy.
- Wiem, wiem. Ale zastępczy plan musimy mieć.
- Musimy znaleźć mordercę.
Prezydentka pobłądziła przez chwilę wzrokiem po swoim biurku.
- Książka! Totalnie o niej zapomniałam! - chwyciła ją, a Baljeet szybko pobiegł za fotel i nachylił się, ustawiając swoją głowę nad ramieniem Summer.
Kobieta otworzyła stronę, na której pojawiał się tekst. Była całkowicie pusta.
- Gdzie jest ten tekst?!
Summer ekspresowo przewertowała książkę dwa razy, ale oprócz dedykacji na pierwszej stronie nie było w niej nic.
- Nie wiem kto, nie wiem w co pogrywa, ale to się gorzko zakończy! - uderzyła książeczką o biurko. Z gniewu wyraźnie poczerwieniała na twarzy. Oparła się o fotel i wbiła wzrok w ścianę.
Baljeet spokojnym krokiem doszedł do kanapy. Nim na niej usiadł, powiedział:
- Jeżeli tekst pojawiał się w momencie, gdy ktoś został zamordowany - Summer skierowała na niego spojrzenie - to chyba oznacza, że musimy poczekać do kolejnego morderstwa.
- Chcesz czekać nie wiadomo ile, by zobaczyć, co pojawi się w tej książce? Nie możemy tu tylko siedzieć i gapić się w puste kartki.
Do głowy Baljeet'a uderzyła zaskakująca myśl. Mężczyzna usiadł na kanapie, by spokojnie ułożyć ją w głowie, nim powie coś dalej.
- O której zabito panią Współpracownińską?
Summer rzuciła wzrokiem na zegar.
- No z godzinę temu. Czyli coś koło 18:35.
- Pan Ochroniarski?
Summer zerknęła na jedną z kartek na biurku.
- 6:33 dzisiaj rano.
- Pan Woźniak?
Prezydentka rzuciła wzrokiem na inną kartkę.
- 18:33 wczoraj.
- A Moranica spadła ze schodów wczoraj o 6:33! - podniósł się podekscytowany, jakby właśnie odnalazł zaginiony skarb - Wszystkie te morderstwa mają miejsce co 12 godzin. Czyli kolejna osoba umrze jutro o 6:33.

- Kolacja!
Cała rodzina Moore'ów wyskoczyła jak z procy do kuchni. Dopiero po około minucie przyszła Tiffany, która kończyła wypakowywanie siódmej walizki.
- A co to jest? - uśmiechnęła się. Danie miało niesamowicie przyjemny zapach.
- Postanowiłom zrobić specjalnie dla ciebie danie bezminsne...
- Kolacja bez minsa to nie kolacja - wtrącił nieszczęśliwy Bob.
- ... czyli opikane kartufle w mundurkach w susie grzybowym.
Żołądek Tiffany wręcz przekręcił się. Nastolatka zaczęła zajadać. Była taka głodna, że swoim tempem omal nie dorównywała członkom rodziny Moore. Nastolatka, oprócz ziemniaków i sosu grzybowego wyczuła jeszcze jeden dziwny nieznany jej smak.
- Coś tu jeszcze jest? - spytała z lekką podejrzliwością.
- Nie, nic nie dodawałom.
Wszyscy smacznie jedli. Tiffany zwolniła tempa, próbując zidentyfikować nowy smak.
- Narobić tego na tyle łosób to masa roboty.
- Jak wcale tak dużo nie jem - uśmiechnęła się Tiffany, patrząc na dwa razy większe talerze Moore'ów.
- Wiem, ty to jisz jak ptaszynka. No ale dawno tego nie robiłom. Sus to musiałom robić w takij wielkiej białej misce, co leży za chałupą.
Z ust Tiffany wypadł włożony tam chwilę temu kawałek ziemniaka.

Podczas gdy w Teksasie zachodziło słońce, na wyspie Bum Bum Riki Tiki Bam Bam była już noc. Brandon i Jasmine już od dwóch godzin zastanawiali się, jak mogliby uciec z pułapki. Próbowali rzucania różnymi rzeczami w przestrzeń między prętami, ale wynik był tego taki, że wszystkie przedmioty odbijały się od pola siłowego. Tymczasem Tyler siedział i patykiem rysował kształty na ziemi. Myślał, o tym, co będzie dalej między nim a Wasylem. Skoro chłopak był bioniczny, to ich relacja już na pewno nie będzie taka sama. Przez głowę Tyler'a przechodziły różne myśli, chociażby takie jak prawdziwy rząd amerykański porywający Kirosznyczenkę do testów.
- E, smutasie - Brandon wyrwał brata z głębokich rozważań - Chodź, to nam pomożesz.
- Co? - młodszy Flynn spytał, unosząc się do pozycji stojącej.
- Widzisz tamtą lianę? - wskazał palcem do góry.
Tyler uniósł głowę. Choć była noc, to jednak księżyc świecił na tyle mocno, że był w stanie dojrzeć lianę. Była bardzo długa - jej jeden koniec szedł wysoko do koron drzew, a drugi rozciągał się na kilkunastu gałęziach tak jak światełka na choince.
- Plan jest taki - tłumaczył Brandon - że staniesz na moich barkach i zrzucisz tu ten koniec liany.
- Nie dam rady przecież. Ja nie umiem nawet po drabinie wejść, a co dopiero tobie na barki.
- A chcesz zobaczyć Wasyla? Musisz zrobić to, bo udźwignąć kogokolwiek z nas w ogóle nie dasz rady.
Brandon przykucnął, aby Tyler mógł usiąść na jego ramionach. Starszy Flynn wstał i wszedł na plecy ustawionej na czworakach Jasmine. Tyler sięgnął ręką wysoko do góry, próbując złapać za lianę, ale dzielił ich prawie metr.
- Musisz wstać, inaczej nie dosięgniesz.
Przerażony Tyler kurczowo przytrzymał się rękoma głowy brata. Drżącymi ruchami cofnął najpierw jedną nogę i ustawił stopę na ramieniu, a potem to samo zrobił z drugą. Jego ciało dygotało tak bardzo, że trzymana głowa Brandona również latała we wszystkie strony. Tyler powolnymi ruchami rozprostował nogi. Puścił głowę i zaczął unosić się do góry. Nagle stracił równowagę i poleciał do tyłu. W ostatnim momencie złapał lianę, a po kilku sekundach spadł na ziemię.
- Brawo, ciamajdo - zaśmiał się brat.
Brandon złapał się liany i w przeciągu kilkunastu sekund znalazł się na drzewie, nad poziomem ostatniego pręta. Wyciągnął w kierunku pułapki ręce. Po chwili metal zaczął wyginać się we wszystkie strony, aż w końcu niektóre pręty popękały i pole siłowe wyłączyło się, generując dźwięk przypominający zwarcie.
- Szybko, znajdźmy ich!
Flynn ześliznął się po lianie na ziemię i nadał drużynie kroku. Po dwóch minutach znaleźli się w krzakach, z których widok był na małą urokliwą plażę. Znajdował się tam drewniany domek, w połowie nad wodą, a po drugiej stronie plaży podłużny kamień, do którego przywiązany był Wasyl. Otoczony był pionowo wbitymi w piach metalowymi prętami.
- Musimy cich... - zaczął Brandon.
- Wasyl! - krzyknął uradowany Tyler i ruszył przed siebie. Chciał przytulić swojego chłopaka, ale gdy tylko znalazł się między prętami, na sekundę ujawniło się pole siłowe. Odepchnęło ono Tyler'a na odległość prawie pięciu metrów.
Brandon rozejrzał się uważnie, czy w pobliżu nie ma Marcusa. Ruszył więc w kierunku Wasyla, a Jasmine biegła tuż za nim, rozglądając się. Nastolatek wygiął pręty swoimi mocami i powalił je, dezaktywując pole siłowe. Tyler wstał i dobiegł do Wasyla. Chciał go przytulić, ale został od razu odepchnięty od Brandona. Chłopak wytworzył w dłoni plazmogranat i ustawił go kilka centymetrów przed twarzą Ukraińca.
- Mów, skąd masz bioniczne moce.

Tiffany przeglądała stare zdjęcia na telefonie. Na wszystkich była ona sama w przeróżnych kreacjach. Nastolatka oglądała je i zachwycała się.
Do pokoju cicho wszedł Steven.
- Mama i całe rodzeństwo już śpi - szeptał - A tata pilnuje chałupy, abyś nie ucikła. Innej szansy nie byndzie. Pora stund łuciekać.

Część 5

Summer i Baljeet siedzieli na kanapie i pospiesznie analizowali dostarczone przed chwilą dokumenty. Stojąca nad nimi pracowniczka służb specjalnych streściła to, co tam się znajdowało:
- Z przyspieszonej sekcji zwłok pana Woźniaka wynika, że został uduszony. Nie ma na sobie śladów żadnych narzędzi, najprawdopodobniej morderca udusił go własnymi dłońmi.
- Znaleźliście odciski palców? - spytała Summer, odrywając wzrok od kartki i koncentrując go na rozmówczyni.
- Nic nie znaleźliśmy. Ten ktoś musiał go udusić w rękawiczkach lub przez inny materiał.
- A jak z panią Współpracownińską? - spytała. Pominęła pana Ochroniarskiego, bo doskonale wiedziała, że został on rzucony i jego głowa uderzyła o ścianę.
- Z wstępnych analiz wynika, że została ugodzona ostrym narzędziem.
Małżonkowie wymienili się zaskoczonymi spojrzeniami.
- Każdy pracownik Białego Domu jest na wejściu sprawdzany przez bramkę - powiedział Baljeet - Nie ma możliwości, by ktoś tu coś przemycił. Jedyne ostre narzędzia są w kuchni.
- Więc musimy iść do kuchni! - zawołała Summer, podnosząc się z kanapy - Baljeet, - prezydentka spojrzała na plakietkę kobiety, gdzie napisane było Winter Inside - Winter, nie ma na co czekać!

Wewnętrznie zaniepokojony Wasyl starał się zachowywać na twarzy spokój i odwagę, gdy Brandon wymierzał plazmogranatem w jego kierunku. Tyler próbował powstrzymać swojego brata od zrobienia Ukraińcowi jakiejkolwiek krzywdy, ale Jasmine przytrzymywała jego ręce.
- Mów! - powtórzył.
- Mamy teraz o wiele większy kłopot niż to, kim ja jestem.
- Ciekawe jaki.
- Po przejęciu G-Tech'u przez Zacka firma stała się jeszcze łatwiejszym celem dla Marcusa.
- Nieprawda. Bariera ochronna dalej działa, a jej wyłącznik został przeniesiony w inne miejsce i zabezpieczony drugą barierą ochronną. Tylko Zack jest w stanie wejść do pokoju z wyłącznikiem.
- Dla Marcusa to nie jest problem, żeby skontaktować się z Zack'iem i zmanipulować go do wyłączenia bariery.
- Myślisz, że Zack jest na tyle głupi, by to zrobić? - spytał. Kiedy powtórzył to zdanie w swojej głowie zdał sobie sprawę, że odpowiedź na nie była twierdząca. Nastolatek zgasił plazmogranat i opuścił rękę. Jasmine uwolniła szarpiącego się Tyler'a, który od razu rzucił się Wasylowi w objęcia - Okej, musimy jak najszybciej znaleźć Zacka i nie dopuścić do tego, by się zbliżył do przycisku.
- Musimy się bardzo pospieszyć. Marcus jest jeszcze silniejszy niż wcześniej.
- Dlaczego? - spytał Brandon.
- Chodźcie, pokażę wam.
Flynn przepalił swoimi laserowymi oczami liny, którymi uwiązany był chłopak. Wasyl na moment ucieszył się wolnością, ale Brandon złapał go od tyłu za ręce i mocno przytrzymał nadgarstki.
- Jeden fałszywy ruch i po tobie - ostrzegł - A teraz prowadź.
Wasyl ruszył spokojnie przed siebie. Jego nogi były w końcu wolne po ponad 30 godzinach ściskania ich do kamienia. To było tak przyjemne uczucie, że zdążył zapomnieć, że jego ręce są mocno trzymane przez Brandona.
Czwórka bohaterów wkroczyła do domku. Wszyscy z ogromnym niedowierzaniem wciągnęli haust zimnego powietrza, gdy dostrzegli nieumeblowany pokój, na którego podłodze znajdował się namalowany czarną farbą pentagram.

W pokoju Steven'a, gdzie było zgaszone światło, chłopak i Tiffany stali przed oknem i obserwowali wędrującego po posesji Boba. Mężczyzna trzymał w dłoni strzelbę, a do pasa miał przyczepioną siekierę. W momencie, gdy Moore odwracał się twarzą w kierunku domu, dwójka obserwatorów szybko przykucała.
- Nie nudzi mu się to? - spytała w końcu Tiffany, gdy po raz kolejny ukryli się pod parapetem.
- Chodzi o piniendze. Ni ma szans, by się znudził - odpowiedział Steven.
- Przecież my nigdy stąd nie uciekniemy. Nie uda się przejść koło niego niezauważenie.
- Wezwałem posiłki, zara powinny być.
- Jakie znowu posiłki? - zdziwiła się.
- Mój przyjaciel, Sawyer, wisi mi łod dłuższego czasu przysługę. Niedługo ma swuim traktorem wjichać w łogrodzenie, ło tam - wskazał głową kierunek. Działka państwa Moore'ów była bardzo podłużna i miała prawie 500 metrów długości. 100 metrów, licząc od drogi, przeznaczone było na dom i budynki gospodarcze, a reszta na pole. I właśnie od strony pola wjechać miał traktor - Tata tam pobignie, a my wykurzystamy szansę. Ja pobignę do stodoły po drabinę, ty wyjdziesz na dach łobory i stamtund wyskoczysz przez płot. Przy drodze krajuwej byndzie czekała na ciebie taksówka.
- Jak ty się z tym typem skontaktowałeś na tym zaścianku?
- Hodujemy gołębie pocztowe.
- A co to poczta? - pomyślała Tiffany.
Oboje wstali, żeby wyjrzeć przez okno. Bob właśnie zmierzał w kierunku stodoły.
- Po co mu ta siekiera i strzelba? - zastanawiała się Fletcher - On chyba chce nas żywych, a nie martwych.
- Żywych tak. Cołych nie.
Tiffany popatrzyła z przerażeniem na Steven'a, a on tylko wzruszył ramionami.
- No co? Rodzice chcą tylko twoich piniendzy. Nic nie stoje na przeszkodzie, by łodrąbać ci nogę.
W pewnej chwili usłyszeli, jak głośny pojazd wjeżdża w ogrodzenie, mocno wyginając jego fragment. Bob wydał kilka przekleństw pod nosem i popędził na pole.
- Szybko, łucikamy! - Steven złapał towarzyszkę za dłoń i rzucili się do biegu.

Para prezydencka i Winter wkroczyli do kuchni, gdzie kucharze spali na podłodze w śpiworach. Summer krzyknęła głośno "Hej", a pracownicy obudzili się.
- Co tu się dzieje? - spytał jeden z nich, mrużąc oczy, gdy Tjinder włączyła światło.
- Wszyscy wychodzą ze śpiworów i ręce do góry! - krzyknęła Winter, a kucharze, poruszeni rozkazem, wykonali go.
Summer podeszła do drewnianego stojaka na noże. Na sześć miejsc na ostre przedmioty, tylko jedno było wolne, największe z nich.
- Nie ma jednego noża. Od zawsze tu było pięć noży?
- Nie - odpowiedział jeden z kucharzy - Sześć.
- Przeszukać ich wszystkich - Summer rozkazała mężowi i Winter.
Baljeet rozmarzył się. Nigdy nie widział, żeby jego żona była aż taka władcza. Myślał, że jej prezydentura może być polityką pokojowej dyplomacji, ale teraz widział, że Summer miała predyspozycje do prowadzenia silnej polityki opartej na postaci lidera. W tym momencie jego żona wydała mu się kilka razy bardziej atrakcyjniejsza. Mężczyzna miał ochotę ponownie ją poznać od strony łóżkowej i...
Kiedy wyczuł jej chłodne spojrzenie, wrócił do rzeczywistości i zaczął przeszukiwać kucharza po jego lewej. Nic nie znalazł, więc zaczął grzebać w jego śpiworze.
- Ale tu mokro... - obrzydził się i wyciągnął ręce. Podbiegł do zlewu, by je tam umyć.
- Co ty tutaj masz? - Winter mówiła sama do siebie, przeglądając leżący obok śpiwora biały fartuch. Kiedy zajrzała do kieszeni, wyczuła ostry przedmiot.
Usatysfakcjonowana wyciągnęła długi nóż. Jego ostrze było długie i poplamione krwią.
- Skąd to masz? - spytała, a kucharz momentalnie pobladł.
- Ja... nie mam pojęcia - bąknął.
- Panie Kucharski - zszokowana Summer podeszła do kucharza - Nóż był w pana fartuchu. To nóż, którym zabito panią Współpracownińską!
- Ale ja tam nie wkładałem żadnego noża, przysięgam! Wrobiono mnie!
- A był z pana taki porządny gość - Tjinder uroniła łzę.
- Niech pani prezydent się ulituje, to nie ja! - klęknął i rozpłakał się.
- Coś mi tu śmierdzi - odezwał się Baljeet - I nie mówię o tym dziwnym zapachu zgnilizny. Pan Kucharski pracuje tutaj od 20 lat, a pan Woźniak, pan Ochroniarski i pani Współpracownińska pojawili się tu przed poprzednim prezydentem. Dlaczego miałby ich zabić i zepchnąć Moranicę ze schodów?
- Jak więc nóż znalazł się w jego fartuchu? - spytała Summer, na co jej mąż nie umiał odnaleźć sensownego wytłumaczenia.
- A jeśli... ktoś mu faktycznie ten nóż podrzucił? Poszukajmy odcisków palców.
- Możemy ich poszukać - odezwała się Winter - ale to trochę bez sensu. Tego noża pewnie używają wszyscy, którzy tu pracują.
Summer zastanowiła się chwilę. Faktycznie, pan Kucharski nie miał żadnych powodów do zabicia tylu osób, ale nóż w jego fartuchu naprawdę świadczył przeciwko niemu. Kobieta rzuciła wzrokiem na każdego kucharza po kolei i oświadczyła:
- Kuchnia zostanie odizolowana od całego Białego Domu. Nikt stąd nie wyjdzie ani nie wejdzie. Póki co, moje podejrzenie jest takie, że morderca jest w tym pokoju.
Summer, Baljeet i Winter udali się w kierunku wyjścia. Zanim prezydentka popchnęła drzwi, usłyszała z tyłu głos jednego z ochroniarzy:
- A co, gdy zachce nam się do łazienki?
Kobieta odwróciła się, pomyślała sekundę i odparła:
- Winter was będzie pilnować i w razie potrzeby odprowadzać.
- Co? - zdziwiła się - Ja? Mam ważniejsze rzeczy do roboty.
- Zapewniam panią - uśmiechnęła się i położyła rękę na sercu - że nie ma nic ważniejszego niż polecenie prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Czwórka bohaterów w osłupieniu przyglądała się namalowanym na podłodze liniom. W kilku miejscach stały zgaszone, wypalone w połowie świece.
- Słyszałem wczoraj dziwne rozmowy - mówił Wasyl - Marcus i jego rozmówca mówili nie tylko po angielsku, ale czasami też w jakichś dziwnych językach. Ale nigdy bym nie pomyślał, że rozmawiał z samym czartem.
- Powinniśmy stąd wyjść - powiedziała Jasmine - Tu się robi upiornie.
Wszyscy wyszli z domku i zatrzymali się na ganku.
- O czym dokładnie rozmawiali? - spytał Brandon.
- Ciężko powiedzieć. Ale jestem pewien, że mają jakąś umowę.
- Cholera - przeklął Brandon - Nie spodziewałem się interwencji sił nadprzyrodzonych - nagle chłopak kilka razy pociągnął głośno nosem - Czy to zapach moczu?
Tyler zaczerwienił się i skrzyżował nogi.
- Musimy wrócić do G-Tech'u - oznajmił Brandon - i dopilnować, by Zack nie wcisnął żadnego przycisku.
Niespodziewanie telefon Brandona zadzwonił.
- Wziąłeś ze sobą telefon? - spytał Wasyl z niedowierzaniem.
- Masz tutaj zasięg? - zdziwiła się Jasmine.
Nastolatek, ignorując te pytania, odebrał:
- Halo?
- Cześć Brandon - to był Zack - Wiesz może, do czego służy taki dziwny włącznik przy wejściu do pokoju? Nie umiem ci powiedzieć, jak on wygląda, bo w pokoju jest ciemno.
Flynn zasłonił mikrofon w telefonie.
- Lepiej się pospieszmy.

Tiffany rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku pola, gdzie Bob kłócił się z siedzącym w traktorze Sawyer'em, który wjechał przed chwilą w płot, nieco wyginając go. Po chwili Fletcher i Steven, noszący na czole latarkę, wpadli do stodoły.
- Szybko! Szukaj drabiny! - zawołał zdyszany nastolatek.
Oboje zaczęli rozglądać się w jej poszukiwaniu. Steven przeszukiwał wszystkie zakątki, a Tiffany tylko chodziła po budynku, bojąc dotykać się starych i zakurzonych sprzętów.
- Tu jest! - zawołała Tiffany. Steven natychmiast rzucił się na drabinę i wybiegł z nią na dwór. Fletcher ruszyła za nim.
Awantura pomiędzy Bob'em i Sawyer'em wyglądała na jeszcze ostrzejszą niż przed minutą. Tiffany odwróciła od nich wzrok i pobiegła w kierunku obory, gdzie Steven już rozstawiał drabinę.
- Wskakuj! - zawołał, a nastolatka już po kilku sekundach znalazła się na dachu. Za nią wbiegł Steven - Tera skuczysz tu - chłopak poświecił latarką na kawałek ziemi za ogrodzeniem. Znajdowało się tam błoto.
- O nie! - zaprotestowała - Ja tam nie skoczę. Będę miała brudne buty!
- A chcysz łucic?
Niespodziewanie usłyszeli dźwięk odpalającego traktora. Sawyer odjeżdżał, a Bob zbierał się do powrotu do pilnowania domu. Steven od razu zgasił swoją latarkę.
- Padnij!
Oboje szybko położyli się na tej stronie dachu, od której Bob by ich nie zobaczył.
- To była twuja jidyna szansa!
- Ale te butki kosztowały mnie kilka tysięcy. One są w moim top 100 ulubionych par, jakie mam.
- Mogłaś je ino zdjąć i rzucić dalyj.
- No mogłam - przyznała się do błędu. Nastolatka ponownie przyjrzała się miejscu, z którego miała skoczyć - Nie wydaje ci się, że wymyśliliśmy ten plan za szybko? Chyba nie dam rady zrobić tak dużego skoku - faktycznie, obora była na tyle odsunięta od płotu, że Tiffany musiałaby wykonać skok przynajmniej z rozbiegu - Co jeśli bym skoczyła i bym się pokaleczyła o zasieki lub, co gorsza, zniszczyła swoje ubrania?
Chłopak przeanalizował wszystko w głowie i odparł:
- Faktycznie, nie przemyślelyśmy tego.
Tiffany chwilę się zastanowiła, po czym rzuciła nowy pomysł:
- Gdzie jest klucz do furtki?
- W kieszeni taty.
- Chyba mam pomysł, jak możemy uciec.
- Nie radzę. Przypominom, że tata ma przy sobie sikierę i wiatrówkę.
- W takim razie musimy wrócić do domu i jutro znaleźć inny sposób na ucieczkę.
Steven wychylił się, aby zobaczyć, gdzie jest Bob. Mężczyzna był już mniej więcej w połowie drogi od płotu do domu.
- I jak? - szepnęła Tiffany.
- Byndziemy musieli poczykać na łodpowidnią okazję.

Prezydentka i jej mąż weszli do kantorka woźnego. Oboje odnaleźli zapis z monitoringu z godziny, w której zamordowana została pani Współpracownińska. Odtworzyli nagrania z kuchni i nie dowierzali własnym oczom.
Na kilka minut przed 18:33 pan Kucharski rozejrzał się uważnie, a gdy upewnił się, że wszyscy inni zajęci są swoją pracą, wyciągnął nóż ze stojaka i schował do kieszeni fartucha. Mężczyzna opuścił kuchnię. Para chciała znaleźć inne nagrania, by zbadać, co pan Kucharski zrobił dalej, ale obrazy były już zamazane. Dopiero mogli zobaczyć, jak o 18:37 kucharz wraca do pracy.
- Więc to jednak on... - skomentowała zszokowana Summer, a Baljeet wciąż marszczył brwi. Jego zdaniem coś w dalszym ciągu tu nie grało - Idę zadzwonić do Winter, żeby go aresztowała!
Tjinder opuściła pokój, a jej mąż zajął jej miejsce na krześle. Mężczyzna chciał jak najszybciej odnaleźć zapisy z chwil, gdy zabito pana Woźniaka i pana Ochroniarskiego oraz zepchnięto Moranicę ze schodów. Po chwili odnalazł je i finalnie utwierdził się w przekonaniu, że coś jest nie w porządku.
W chwilach, gdy dokonano poprzednich zbrodni, pan Kucharski za każdym razem był w kuchni.

Zack kręcił się po ciemnym mieszkaniu i rapował pod nosem:
- Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły...
Windą przyjechali do apartamentu Brandon, trzymany przez niego Wasyl, Jasmine i Tyler. Starszy Flynn włączył światło.
- O, ktoś w końcu zapalił słońce! - ucieszył się dyrektor.
- Panie Davenport - mówił Brandon powoli i wyraźnie - mam dla pana bardzo ważne zadanie.
- Tak?
- Może pan wkrótce dostać telefon, maila, cokolwiek... Ktoś będzie chciał, żeby pan wcisnął przycisk wyłączający barierę ochronną w tym budynku. Jeżeli usłyszy pan o jakimkolwiek przycisku, nie wolno panu go wciskać i kontynuować rozmowy! Pod żadnym pozorem!
- Okej, okej... to raczej nie takie trudne. A którego przycisku?
Brandon zastanowił się chwilę i odparł:
- Najlepiej każdego. Niech pan trzyma się z dala od wszystkich guzików, przycisków... Wszystkiego!
- Luzik.
Brandon odetchnął z ulgą. Może to da mu trochę więcej czasu na wyciągnięcie od Wasyla informacji o jego przeszłości. Ale najpierw musiał się przespać.

Steven ponownie wychylił się, by zobaczyć, co robi Bob. Mężczyzna już od dłuższego czasu ściskał nogi, ale dopiero teraz potrzeba wzięła nad nim górę i Moore pobiegł w kierunku wychodka za domem.
- Szybko, tera!
Steven wstał i zeskoczył na ziemię, a za nim Tiffany. Oboje zaczęli powolutku skradać się w kierunku domu.
Po chwili usłyszeli ciche warczenie. Odwrócili się szybko, by dostrzec złoszczącego się na widok Tiffany psa. Nastolatka chciała mu gestem rąk pokazać, aby był cicho, ale zamiast tego zwierzę zaczęło donośnie szczekać. Steven i Tiffany biegiem ruszyli w kierunku drzwi wejściowych. Z wychodka rozległ się głośny okrzyk, a w niebo wystrzeliło kilka pocisków ze strzelby. Bob wybiegł z wychodka tak szybko, że nawet nie schował penisa do majtek. Już po dziesięciu sekundach znalazł się przed domem, gdzie nikogo nie było.
- Czemu szczekosz? Próbowały uciec, a?
Bob rozejrzał się. Na szczęście Tiffany i Steven'a, za płotem przechodził kot.
- Ty to łumisz wystraszyć...

Baljeet zdążył powstrzymać swoją żonę przed wydaniem polecenia aresztowania pana Kucharskiego. Zamiast tego, postanowili go przesłuchać niczym detektywi.
Znajdowali się w jednym z gabinetów, którego pracownika na ten czas wyprosili. Kucharski siedział na fotelu, na jego twarz skierowane było światło lampy biurkowej. Dookoła kucharza chodziło małżeństwo.
- Gdzie byłeś dzisiaj o 18:33? - pytała Summer.
- Ja... ja... - jąkał się - nie mam pojęcia!
- Jak to nie masz pojęcia?! - irytował się Baljeet - Mamy nagrania i wiemy, że zniknąłeś z kuchni na kilka minut razem z tym nożem! - krzyknął, wskazując na leżące na biurku narzędzie zbrodni.
- Baljeet, nie nakręcaj się - uspokoiła go Summer.
- Nie pamiętam, co się wtedy działo. Mam kilkuminutową pustkę w głowie.
Summer zatrzymała się i wbiła swój wzrok w męża. On również stanął w miejscu.
- Wydaje mi się, że nie ma sensu go dłużej o to pytać. Spytajmy o to, kto dokonał reszty zabójstw. A potem go aresztujemy.
Pan Kucharski spanikował.
- Nie, ja nie chcę iść do więzenia!
- Więc mów prawdę! - wrzasnął Baljeet, a Summer rozkazała mu gestem ręki i chłodnym spojrzeniem uspokoić się.
- Nie chciałem tego mówić, bo uznalibyście mnie za wariata - spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę - Ale na kilka minut przed tym zabójstwem zacząłem słyszeć dziwne głosy.

W apartamencie w G-Tech'u światło dawały jedynie świece, które Zack kupił w otworzonym niedawno przez Ocean sklepie ze świecami. Mężczyzna rozstawił je po wszystkich pokojach w mieszkaniu.
Kiedy przed snem udał się do lodówki, by coś podjeść, zadzwonił jego telefon. Zack wyciągnął go z kieszeni i chciał już wcisnąć na ekranie zielone pole ze słuchawką, ale gdy przypomniał sobie o zakazie Brandona, zawołał "Odbierz!". Rozpoczął rozmowę z nieznanym numerem.
- Zack Davenport, słucham? - odpowiedział. Podekscytował się niezmiernie, bo po raz pierwszy poprawnie wypowiedział tę formułę.
- Witam - to był Marcus. Mówił luzackim tonem - Został pan nominowany do finału naszego radiowego konkursu, w którym można wygrać milion dolarów!
- Ale super - ucieszył się, zapominając, że przejął po tacie kilkusetmiliardowy majątek.
- Aby wygrać, potrzebuje pan farby i pięciu świec.
- Proszę chwilę poczekać!
Zack odstawił telefon na blat i pobiegł do jednego z pokoi, skąd wyciągnął puszkę z farbą.
- Akurat zostało trochę czerwonej farby po tym, jak przemalowywałem ścianę z niebieskiej na żółtą.
- Proszę namalować duży okrąg na podłodze.
Davenport posłusznie zamoczył pędzel w puszce i przeciągnął go po podłodze, tworząc koło o średnicy ponad dwóch metrów. Potem Marcus kazał dyrektorowi G-Tech'u namalować w środku tego okręgu gwiazdę, dokładnie instruując, jak i gdzie ma przeciągnąć pędzel.
- Gotowe! Co teraz?
- Teraz proszę położyć po jednej świecy w tych miejscach, gdzie gwiazda styka się z okręgiem.
Zack policzył na palcach, ile świec mu jest potrzebnych. Wziął cztery najbliższe świece i postawił je we wskazanych miejscach, a gdy zorientował się, że źle wykalkulował, pobiegł po jeszcze jedną.
- Już!
- Doskonale! A teraz stań w środku gwiazdy.
Zack ustawił się w wyznaczonym miejscu.
- I co dalej?
Wszystkie świece, oprócz tych pięciu, zgasły. Namalowane na podłodze kształty zaczęły emitować światło, a w pokoju w przeciągu kilku sekund zapanował nieprzyjazny i tajemniczy chłód. Marcus odezwał się poważnie:
- Poczuj, jak piekielne siły przejmują kontrolę nad twoim umysłem.

Część 6

Summer i Baljeet wymienili się zmieszanymi spojrzeniami. Jakie znowu dziwne głosy? Przez chwilę faktycznie wzięli pana Kucharskiego za wariata, ale postanowili dopytać się o szczegóły.
- Głosy?
- Tak. Jakby w mojej głowie siedział jakiś mężczyzna. Zaśmiał się złowieszczo, powiedział moje imię... a potem straciłem świadomość. Ale bez upadania na podłogę, po prostu mój mózg się wyłączył na kilka minut. A gdy się włączył, stałem w kuchni i miałem ten nóż w fartuchu. Wyjąłem go na chwilę, ale gdy zobaczyłem, że jest umazany krwią, przestraszony go schowałem.
Summer oparła się pośladkami o biurko. Pan Kucharski stwierdził właśnie, że na te kilka minut, w trakcie których dokonano morderstwa, po prostu stracił świadomość. Na twarzy Baljeet'a, który do tej pory starał się udowodnić niewinność kucharza, pojawiło się zwątpienie w to przekonanie.
- Wydaje mi się, że to przesłuchanie dłużej nie ma sensu - stwierdziła Summer - Powiem Winter, by cię aresztowała. W więzieniu profesjonaliści wydobędą z ciebie informację, kto z tobą współpracował.

Noc minęła bohaterom w miarę spokojnie. Tiffany i Steven po nieudanej próbie ucieczki położyli się spać. Baljeet i Summer drzemali, podczas gdy Winter monitorowała sytuację w Białym Domu. Natomiast w domu Flynn'ów Brandon spał przez osiem godzin, a Jasmine pilnowała Wasyla.
Zbliżała się 5:30, gdy kogut zapiał i zbudził Tiffany. Nastolatka od razu po otworzeniu oczu zerknęła na telefon i sprawdziła godzinę. Gdy tylko zobaczyła, że jest tak wcześnie, odłożyła smartfona i przyłożyła głowę do poduszki. Jej sen nie potrwał długo, gdyż po chwili do pokoju wpadł Bob.
- Pobudka! - zawołał.
- Co? Tak wcześnie? Chcę się wyspać...
- Kogut zapioł, trza wstawoć...
- Pół godziny jeszcze - prosiła.
- Ni ma mowy. Pomóc trza.
- W czym? - ociężale uniosła się do pozycji siedzącej.
- Zobaczysz. Łubirz się i cho na dół.

Tymczasem w Waszyngtonie, który leżał w innej strefie czasowej niż Teksas, dochodziła 6:33, czyli godzina, podczas której ktoś znowu miał umrzeć. Tjinderowie spędzali poranek w Gabinecie Owalnym i w napięciu oczekiwali na to, co pojawi się w tajemniczej książeczce. Co chwilę zerkali na wiszący na ścianie zegar, jakby chcieli zobaczyć, ile czasu zostało do 6:33. Siedzieli tak już od pół godziny. Zmęczona Summer omal nie przysnęła.
Kilkanaście sekund przed wyznaczoną godziną na kartce zaczęły pojawiać się słowa. Wiadomość zaczynała się tak samo jak ta poprzednia.
Pani Prezydent!
Z zaciekawieniem przyglądam się pani prezydenturze i muszę przyznać, że sprawuje się pani lepiej niż podejrzewałem.
Nagle ktoś zaczął uderzać w drzwi, co na chwilę odwróciło uwagę Tjinderów.
- Pani Prezydent, nie żyje pani Sprzątarska!
Para chciała już rzucić się do biegu, ale przypominając sobie, co wydarzyło się ostatnim razem, zostali na miejscu.
Jest pani pierwszą kobietą na tym stanowisku w historii Stanów Zjednoczonych. I dlatego musi pani udowodnić, że kobiety także są godne tego stanowiska. Prawdziwa prezydentka to osoba, która zrobi wszystko dla swojego ludu. To osoba, która wykazuje się determinacją i siłą, ale także niesamowitą inteligencją. Dlatego gdy mnie pani odnajdzie, morderstwa w Białym Domu ustaną.
Litery przestały się pojawiać, a wstrząśnięta Summer oparła plecy o fotel.
- Jak mam odnaleźć mordercę?
Baljeet pomyślał przez chwilę. Po kilku sekundach namysłu pochwycił długopis z biurka i podał go swojej żonie.
- Zapytaj. Widziałem to na jednym filmie.

Kiedy Brandon obudził się, zamienił się z Jasmine. Kobieta poszła spać, a Flynn postanowił wykorzystać czas na pozyskanie od Ukraińca informacji.
Chłopcy przebywali w pokoju Brandona. Kirosznyczenko siedział na fotelu, a Flynn stał tuż przed nim.
- Tymczasowo powstrzymaliśmy Zack'a, więc mamy teraz chwilę czasu na to, abyś powiedział nam, kim jesteś i skąd masz bioniczne moce.
- A gdy powiem ci, kim jestem, to co wtedy?
- Wtedy sprawdzę, czy to aby na pewno prawda. A potem albo cię uwolnię, albo zabiję. Zależy, co mi powiesz.
- Co jeśli powiem ci, że nie wiem?
Brandon spodziewał się, że Wasyl nie będzie chciał mu nic powiedzieć. Z jakiegoś powodu czuł, że najlepiej by było pozbyć się chłopaka, ale nie chciał ryzykować.
- Jak możesz nie wiedzieć?
- Normalnie. Jasmine po ożywieniu nie pamiętała swojej przeszłości. Może i ze mną stało się to samo. Też nic nie pamiętam.
Flynn miał mieszane uczucia. Z jednej strony, taka wersja wydarzeń faktycznie mogła mieć miejsce, na co Jasmine była żywym dowodem. Ale z drugiej - to brzmiało jak doskonała wymówka.
- Chciałbym spędzić kilka chwil sam na sam z Tyler'em - orzekł niespodziewanie.
- Sam na sam? Nie ma mowy. Muszę cię pilnować i cały czas ci towarzyszyć.
- Czyli trójkąt?
- Nie, nie, nie - zaprotestował.

Kim jesteś? Jak mam cię odnaleźć?
Summer spojrzała na swojego męża, jakby chciała zapytać: "Czy tyle wystarczy?". Na odpowiedź nie trzeba było czekać zbyt długo, bowiem litery zaczęły pojawiać się na stronie po prawej.
Niestety, nie mogę ci tego powiedzieć. To ty musisz odnaleźć odpowiedź na te pytania.
Prezydentka przewróciła kartkę, by zadać kolejne pytanie.
Gdzie mam szukać?
- Pani prezydent! - krzyczała kobieta za drzwiami gabinetu, coraz donośniej uderzając w drzwi.
Nowe słowa nie pojawiały się, zatem Summer uznała, że na to pytanie odpowiedzi również nie może poznać. Przewróciła więc kartkę i napisała nowe pytanie.
Dlaczego ktoś umiera co każde 12 godzin?
Baljeet przez chwilę pomyślał, że na to pytanie także nie uzyskają odpowiedzi. Mylił się.
Nikt nie musi umierać co każde 12 godzin. To może dziać się coraz szybciej.
Nagle para usłyszała dziwne dźwięki dochodzące do nich z zegara wiszącego na ścianie. Skierowali tam wzrok i dostrzegli, jak wskazówki ruszają się coraz szybciej.
- Dosyć tego! - zawołała prezydentka, uderzając pięścią w biurko - Baljeet, musimy natychmiast ewakuować cały Biały Dom!

Wstawanie o świcie zdecydowanie nie było czymś, do czego Tiffany była przystosowana. Jej powieki kleiły się ze sobą, gdy nastolatka przywiązywała balony do ogrodzenia. Pompowane były one przez Tucker'a i Jackson'a, którzy robili to albo przez bekanie w nie lub puszczanie bąków. Zaspana Tiffany nawet na to nie zwracała uwagi - marzyła tylko o leżeniu pod kołdrą. Wbrew jej przewidywaniom, łóżko było całkiem wygodne.
- Po jaką cholerę my to rozwieszamy? - marudziła.
- To ty jeszcze nie wisz? - śmiał się Jackson - Wychodzisz za munż za naszego brata!
Gwałtownie Tiffany rozbudziła się. Zszokowana wbiła pazury w trzymany balon, na co ten pękł.
- Nie no. Dzisioj dopiro zaręczyny - dodał Tucker - Spokujnie, bez pośpiechu.
Tiffany momentalnie zdała sobie sprawę, w jak beznadziejnej sytuacji jest. Moore'owie planowali wydać ją za mąż za swojego syna, a ona nie miała nawet 18 lat. Na dodatek to wszystko działo się bez jej zgody. Postanowiła więc pójść pokłócić się z Bobem i Mary.

W czasie, gdy Summer zarządziła ewakuację, Baljeet obliczył, że wskazówki zegara zaczęły kręcić się 6 razy szybciej. Para opuściła szybko gabinet i skierowała się w kierunku wyjścia z budynku. Dotarli tam po trzech minutach. Na miejscu czekała na nich niewielka grupa pracowników.
- Dlaczego nikt nie wychodzi?! - spytała Summer pretensjonalnie.
Nie czekając na odpowiedź, kobieta złapała za klamkę, która nie chciała się ruszyć, jakby została tam na stale przymocowana.
- Drzwi są zamknięte - powiedziała jedna z pracownic, na co prezydentka tylko pokręciła oczami.
- Oknem! - krzyknęła i podbiegła do niego. Tu również klamka nie chciała drgnąć - Co jest?!
Baljeet szybko złapał za krzesło i uderzył nim w szybę. Szkło nawet nie zadrżało, a ta noga krzesła, która pierwsza zetknęła się z oknem, połamała się.
- Co tu się do cholery dzieje?! - spanikowana Summer odwróciła się na pięcie, by zerknąć na wszystkich, którzy również przybiegli ewakuować się. Ku jej zdziwieniu, przed drzwiami było tylko kilkanaście osób, a ze schodów zbiegały jeszcze dwie - I gdzie są wszyscy pracownicy?!

Oburzona Tiffany zrobiła awanturę Bobowi i Mary, ale nie zdołała im wytłumaczyć, że nie chce wychodzić za mąż. Kłótnia zakończyła się, gdy mężczyzna sięgnął po strzelbę. Fletcher zamarła i wycofała się. Pobiegła do swojego pokoju, aby poszukać ładnych ubrań na przyjęcie zaręczynowe.
Płakała. Robiła to jak najciszej, bo nie chciała, aby Steven to usłyszał. Bała się, że gdyby chłopak dowiedział się, że nastolatka nie radzi sobie z tą sytuacją, sprawiłoby mu to ogromną przykrość.
Tiffany płakała nie tylko dlatego, że była zmuszana do wyjścia za mąż. Jeszcze większym ciosem dla niej było to, że nie miała w żadnej ze swoich walizek odpowiedniego w jej mniemaniu stroju na przyjęcie zaręczynowe.
Postanowiła, że ubierze się w beżową rozkloszowaną sukienkę ze srebrnymi lśniącymi ozdobieniami i buty na obcasie w tym samym kolorze, a do uszu przypnie złote kolczyki w kształcie kółek. Nie miała nic lepszego, więc zabrała ze sobą sukienkę, która w ocenie nastolatki potrzebowała wyprania. Nastawiając się na brak odpowiedniej technologii, zapytała Mary:
- Upierze mi pani tę sukienkę? Jest tu jakaś rzeka?
- Rzeka? Nie jesteśmy jakieś zacofane. Mamy dwa tysiunce czterdziesty pirwszy ruk, a nie dwa tysiunce dwudziesty. W stodule stoi prolko-suszorko, dawoj mnie tę kieckę.

Zbliżała się godzina 7, czyli pora, o której Zack wstawał. Brandon nie mógł już dłużej wypytywać Wasyla o jego przeszłość - musiał być w G-Tech'u, by tam pilnować Davenporta przed zwolnieniem blokady. Kirosznyczenko nalegał, aby wybrać się razem z Tyler'em.
Trójka bohaterów siedziała w świetlicy, gdzie zawsze o tej porze Zack zjeżdżał windą przywitać się z uczniami. Nawet w weekendy, gdy wszyscy wstawali o późniejszej porze, dyrektor potrafił przyjść i mówić do pustej sali. Ponieważ była niedziela, Brandon, Tyler i Wasyl byli jedynymi osobami w świetlicy. Do momentu, gdy przyjechał do nich Zack i zaczął wygłaszać przemówienie z kartki.
- Dzień dobry, uczniowie! - zawołał entuzjastycznie.
- Panie Davenport - przerwał mu Brandon - Nie ma tu nikogo oprócz nas. Nie musi nas pan witać.
- Och, to dobrze - uśmiechnął się. Kiedy chował kartkę do kieszeni, trójka bohaterów mogła zauważyć, że na całej stronie A4 napisane są tylko słowa "Dzień dobry, uczniowie!", i to z błędem ortograficznym.
Zack skrzyżował ręce i zaczął dziwnie ruszać stopą. Co chwilę odrywał ją od ziemi i szybko odkładał, w różnych odstępach czasu. Wasyl zaczął przyglądać się tym dziwnym ruchom.
- Panie Davenport, musimy pana mieć na oku, żeby nie wcisnął pan tego przycisku. Co robił pan w nocy?
- Spałem.
- A co zamierza pan robić dzisiaj?
- Mam całą masę papierkowej roboty. Siadam dzisiaj do mojego biurka i wszystko podpisuję. Zejdzie mi się z kilkanaście godzin. Lećcie do domu.
Davenport wszedł do windy i zjechał na dół.
- No to chyba ja i Wasyl - uśmiechnął się Tyler i wtulił się w swojego chłopaka - możemy spędzić ze sobą ten piękny dzień.
- Niekoniecznie - Ukrainiec pogłaskał Flynn'a po głowie - Zack chce, żebyśmy pojechali do jego apartamentu.
- Co? - zdziwił się Tyler - Nie powiedział przecież tego.
- Powiedział. Widzieliście ruchy jego stopy? To był alfabet Morse'a - bracia wymienili zaintrygowane spojrzenia - Zack chce, żebyśmy jak najszybciej pobiegli do jego apartamentu.
- Ale skąd on zna alfabet Morse'a? - zdziwił się Brandon - Przecież on nawet nie zna alfabetu łacińskiego.
- W ogóle nie wie, co to alfabet - dodał Tyler, a jego brat tylko potwierdził to ruchem głowy.
- Też nie mam pojęcia. Ale musimy tam się znaleźć jak najszybciej.

Jedna z kobiet wystąpiła przed szereg i strachliwie oznajmiła:
- No bo wszyscy zaczęli panikować w nocy, że będą kolejni w kolejce po śmierć. Więc większość pouciekała z Białego Domu. Przekupili pana Ochrońskiego, żeby ten ich wypuścił.
- Cholera! - zdenerwowała się Summer - Gdzie jest pan Ochroński?
- Za te pieniądze, którymi go przekupiono, poleciał z żoną na Maderę.
Prezydentka miała ochotę wybuchnąć ze złości. Ciężko jej szło powstrzymywać się przed wyrządzeniem komukolwiek krzywdy. Pracowniczka, widząc jej emocje, bała się powiedzieć cokolwiek więcej.
- Ilu tu nas jest? - spytała, gdy była już nieco bardziej opanowana.
- W sumie szesnastu - odpowiedział Baljeet, który już wcześniej wszystkich policzył. Wśród zgromadzonych była oczywiście para prezydencka, ale także Winter i pani Sekretarska.
- Siedemnastu - poprawiła inny pracownik - Pan Zatrzaskowski zatrzasnął się w kiblu.
Baljeet złapał Summer za rękę i poszedł razem z nią do rogu pomieszczenia. Szeptem zaczął krótką wymianę zdań:
- Wiesz, co to oznacza?
- Co?
- Jeśli co dwie godziny będzie umierała jedna osoba z nas, to ostatnia umrze jutro o 16:33.
Tjinder zamarła. Po chwili wróciła do grupy i oświadczyła:
- Musimy wszyscy trzymać się razem. Od tego momentu wszyscy będziemy siedzieć w jednym pokoju. Może to nam pozwoli złapać mordercę.

Tiffany siedziała w swoim pokoju i ponuro wpatrywała się w okno. Nigdy nie myślała, że zostanie jej odebrana wolność. Ale nigdy też nie doceniała, jak ważna to była rzecz w jej życiu. Robiła to dopiero teraz, gdy zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej brakuje możliwości samodzielnego podejmowania decyzji o sobie samej. Fletcher doszła do wniosku, że nigdy nie myślała, jak ważne są pewne wartości w życiu.
Takie jak przyjaźń. Ona i Ivy były od zawsze razem. Wspierały się w trudnych chwilach, pomagały sobie, mogły na siebie liczyć. Gdy Tjinder nie było w pobliżu i nie było żadnej możliwości kontaktu z nią, Tiffany czuła, że jakaś cząstka jej została uśpiona. Obecność Ivy dawała jej poczucie pewności siebie, a jej brak sprawiał, że była kompletnie inną osobą.
Ktoś zapukał. Fletcher szybko otarła łzę z policzka, po czym odwróciła się w kierunku drzwi. Do środka wszedł Steven. Chłopak zamknął drzwi i wyszeptał:
- Mam geniulny plan łucieczki. Dzisioj łucikniesz stund na bank.

Drzwi windy otworzyły się przed trójką nastolatków. Zobaczyli niesamowicie nowoczesny i bogaty apartament, ale nie to przykuło ich uwagę - ich atencję przyciągnął namalowany na podłodze pentagram. Emanował on jasnym czerwonym światłem, które nie przypominało zwyczajnego światła z żarówki - to wyglądało bardziej jak unosząca się pół metra nad podłogą zorza polarna.
- O nie! - spanikował Wasyl - Pentagram znajdował się także na wyspie Bum Bum Riki Tiki Bam Bam. Marcus chyba znalazł sposób, żeby przejąć kontrolę nad Zack'iem.
- To nie Marcus go kontroluje. To musi być Szatan, z którym musi być w zmowie.
- Zgadliście - rozległ się straszny głos. Spowodował on ciarki u wszystkich bohaterów, a u Tyler'a nawet zmoczenie się. Pokój powoli wypełnił chłód i ciemność. Brandon z Wasylem rozglądali się w poszukiwaniu źródła dźwięku, ale wydawał się on dochodzić z każdego miejsca - To ja kontroluję Zack'a.

Summer postanowiła, że pokojem, w którym wszyscy się zgromadzą, będzie sala konferencyjna. Każdy przyniósł ze sobą śpiwór, a Baljeet obiecał dostarczać jedzenie i picie w bezpiecznych godzinach. Tylko para prezydencka i Winter mogli opuszczać pokój, żeby wykonywać swoje obowiązki i rozwiązywać tę zabójczą zagadkę. Kiedy z niego wychodzili, cały czas podglądali go na tablecie przez kamerę monitoringu.
Do godziny 8:33 pozostały dwie minuty. Zegar na ścianie, jak każdy inny w Białym Domu, zbliżał się do godziny 6:33. Kiedy Baljeet chciał sprawdzić na swoim telefonie czas, odkrył, że jego telefon wskazywał 8:31, czyli ten prawidłowy. Jak się po chwili okazało, telefony wszystkich osób w Białym Domu oraz komputer wskazywały prawdziwą godzinę.
To odkrycie omal nie wytrąciło ich z równowagi. Zbliżała się przecież godzina, w której ktoś miał umrzeć. Summer, jedyna posiadaczka broni w pokoju, razem z mężem stanęli na scenie. Prezydentka obserwowała pracowników, którzy porozsiadali się na krzesłach w dość dużych odległościach od siebie, a Baljeet pilnował tyłu Summer.
Niespodziewanie usłyszeli ciężkie kroki dochodzące z korytarza. Ktoś powoli zmierzał ku sali konferencyjnej. Summer uniosła broń i wycelowała nią prosto w drzwi. Przełknęła nerwowo ślinę. Do samego końca miała nadzieję, że nie będzie musiała wciskać za spust. Każdy kolejny krok przyspieszał bicie jej serca, a gdy klamka lekko przechyliła się, prezydentka omal nie straciła przytomności.

Część 7

Drzwi otworzyły się, a do środka weszła Moranica.
- Siema, skurwysyny.
Spanikowany Baljeet podskoczył i piskliwie krzyknął do swojej żony:
- Szybko, zastrzel ją!
Summer odłożyła broń i podeszła do rudowłosej.
- Kiedy i jak pani tu weszła?!
- No normalnie. Drzwiami głównymi. Gdzieś w nocy wlazłam i poszłam spać do swojego pokoju.
- Ale te drzwi przecież były zamknięte na wszelkie możliwe blokady!
- A ty myślisz, że to dla mnie przeszkoda? - zadała retoryczne pytanie.
- Zaraz, zaraz... - podszedł do nich Baljeet - najpierw spadła pani ze schodów. Nie było żadnego dowodu na to, że to ktoś panią zepchnął. Potem nie było pani przez cały ten czas, jak ludzie w Białym Domu byli mordowani. To pani musi być morderczynią!
Siedzący pracownicy głośno sapnęli. Moranica skrzyżowała ręce i oparła się o ścianę.
- W Białym Domu to ja nikogo nie zamordowałam!
- W każdym razie lepiej będzie panią przesłuchać i wsadzić za kraty.
- Słuchaj, chłystku - szturchnęła go dłonią - Bo zaraz moja poprzednia wypowiedź będzie już nieaktualna.
- Jakie ma pani dowody na swoją niewinność?
Niespodziewanie wszystkie rolety w pokoju opadły. Summer szybko nacisnęła włączniki światła, ale te nie zadziałały. W pokoju nastała całkowita ciemność. Nagle wszyscy usłyszeli dochodzące z końca pokoju jęki, krzyki i przewracane krzesła. Kiedy ciało upadło na podłogę, światła zapaliły się, a rolety podniosły się. Wszyscy stali lub siedzieli w tych samych miejscach, w których byli kilka sekund temu, oprócz pana Zatrzaskowskiego, którego ciało znajdowało się na podłodze między powalonymi krzesłami.
- To chyba wystarczy - skomentowała Moranica. Kobieta prychnęła i wyszła do kuchni, a Summer i Baljeet pobiegli sprawdzić, czy pracownik na pewno nie żyje.

Brandon i Wasyl w dalszym ciągu poszukiwali źródła dźwięku, ale bezskutecznie.
- Dlaczego to robisz?! - krzyknął Brandon, chcąc nawiązać kontakt z Lucyferem.
- Powiedzmy, że mam swoje interesy - ponownie rozległ się głos. Wystraszony Tyler usiadł na podłodze i skulił się - Brandonie, potrzebuję cię.
- Mnie?! Ciekawe, do czego.
- Przeszukałem cały umysł Zack'a. To nie była jakaś wielka robota, do prawdy. Wiem, że tylko on potrafi wejść do pokoju z wyłącznikiem blokady. Ale tylko ty wiesz, gdzie znajduje się instrukcja, jak wyłączyć kolejne zabezpieczenia w środku pokoju.
- Nigdy ci nie powiem, gdzie ona jest!
- Mówić mi nie musisz. Znam inne metody, dzięki którym się tego dowiem.
Nagle trójka bohaterów usłyszała, jak ktoś przeładowuje broń. Nie zdążyli nawet odwrócić głowy w kierunku schodów, skąd pochodził dźwięk, gdy stojący na nich Zack oddał w stronę nastolatków trzy strzały z blastera.

Bob, Mary, Tiffany i Steven siedzieli w kuchni i omawiali plan przyjęcia zaręczynowego.
- Rozpuczniemy łud zaręczyn - mówiła gospodyni - To pirścionek, który podarujesz Tiffany.
Kobieta położyła na stole przepiękny złoty pierścionek z diamentem. Zachwycił on Fletcher, która wpatrywała się w niego z ogromnym pożądaniem.
- Jaki piękny - skomentowała, uśmiechając się.
- Wim. Po babci.
- Ofiarowała go wam w testamencie? - spytała z zaciekawieniem.
- Nie. Babcia żyje, miszka kilumetr stund. Bob poszedł dzisioj rano i jej palec łodrumbał, jak spała.
Pierścionek momentalnie stracił w oczach Tiffany. Nastolatka zwróciła się do Boba i Mary.
- A może zaręczyny zrobimy gdzieś w środku?
- Nie, nie, w chałupie się wszystkie goście nie pomiszczą.
- Mam na myśli w środku przyjęcia. Zaczyna się ono o 16 i trwa do północy. Może zaręczyny zrobimy koło 20?
- Dlaczego? Kto nurmalny tak wyprawio?!
- To dubry pomysł - wtrącił Steven - Zowsze jok jeździlyśmy na zaręczyny, to łone były na poczuntku i nudne. Niech guście najpirw truchę pogadajuł, potańczuł, popijuł.
Bob uśmiechnął się. Bardzo spodobał mu się pomysł, że będzie mógł otworzyć flaszkę wcześniej.
- To może przegłosujmy - rzuciła Fletcher - Kto jest za zaręczynami w środku przyjęcia?
Tiffany, Steven i Fletcher podnieśli ręce do góry. Mary tylko pokręciła głową z irytacją na to, że jej mąż był za tym rozwiązaniem.

Nie wiedząc, co dokładnie zrobić z ciałami, Summer i Baljeet postanowili umieścić je wszystkie w jednym pokoju, w którym wcześniej pracowała pani Współpracownińska. Najpierw włożyli tam ciało pana Zatrzaskowskiego, a potem ciało pani Sprzątarskiej, która zmarła 2 godziny temu.
Summer miała przez chwilę pomysł, by zadzwonić do służb specjalnych o pomoc, ale gdyby zauważono żołnierzy próbujących wejść do Białego Domu, media nakręciłyby niepotrzebną sensację. Poza tym, jeśli z niewyjaśnionych powodów nie potrafili wyjść z budynku, to wejście do niego według prezydentki również było niemożliwe. Jedynym więc sposobem na zakończenie problemów było rozwiązanie zagadki.
Summer i Baljeet wyszli do kantorka woźnego, by tam obejrzeć nagrania z monitoringu z innych kamer w budynku. Niestety, na żadnym z nich nic nie było nic z godziny popełnienia morderstwa.
Następnie poszli do Gabinetu Owalnego, gdzie Summer siedziała przy biurku i wypełniała najważniejsze obowiązki prezydenckie - te, których nie mogła przełożyć na później. Tymczasem Baljeet siedział na kanapie i myślał nad rozwiązaniem zagadki. Przeglądał książeczkę, przez którą jeszcze rano nawiązali kontakt z mordercą - ale była ona już pusta, oprócz strony z adresatką. Mężczyzna co chwilę też zerkał na pędzące wskazówki zegara.
- Cholera... - powiedziała Summer cicho pod nosem, zerkając na jakiś dokument.
- Co? - spytał Baljeet.
- Muszę odpisać na pismo Mikke-Korwina. Nie trawię go.
- Mikke-Korwin? Który to?
- No ten gubernator z Utah. Ten socjalista, co zawsze krzyczy, że trzeba poszatkować wszystkich prawicowców.
- Ach, ten...

Kiedy kolejne morderstwo miało mieć miejsce, Summer i Baljeet wracali do grupy. Za każdym razem cała grupa wpadała na jakiś pomysł, jak można by złapać mordercę, ale żaden z nich nie zadziałał.
Przed 10:33 Winter porozstawiała po pokoju świeczki, ale w momencie morderstwa one jednocześnie zgasły.
Przed 12:33 wszyscy włączyli latarki w telefonach, ale w momencie morderstwa telefony wyłączyły się.
Przed 14:33 Summer przyłożyła noktowizor do oczu, ale w momencie morderstwa padł jego akumulator.
Przed 16:33 Baljeet zerwał rolety, ale w momencie morderstwa światła zapaliły się na tyle mocno, że wszyscy musieli aż zamknąć oczy z bólu. Tjinder przymocował potem zasłony z powrotem.
Przed 18:33 Summer przywiązała każdego do nieruchomego elementu w pokoju, ustawiając wszystkich w dużych odległościach od siebie, ale nawet to nie dało szansy zapobiec morderstwa. Jedno było już na sto procent pewne - mordercą nie był nikt z nich. W Białym Domu był ktoś jeszcze. A oprócz mordercy, w budynku pozostało 12 osób - w tym para prezydencka, Moranica i Winter.

W Dallas zbliżała się godzina 18, a więc przyjęcie zaręczynowe trwało już prawie dwie godziny. Rozpoczęło się ono od zgromadzenia się wszystkich przy stole i odmówienia modlitwy. Goście byli nieco zdziwieni przesunięciem zaręczyn na późniejszą godzinę, ale ich dezorientacja minęła natychmiast gdy rodzina zasiadła do stołu do obiadu i Bob otworzył pierwszą flaszkę. Od tej pory wszyscy spędzali czas naprzemiennie przy stole i w stodole, gdzie grała orkiestra. Goście bawili się niesamowicie. Pochłaniali przy tym niezliczone ilości jedzenia i alkoholu.
Tiffany, która sama zgłosiła się do bycia kelnerką na tej uroczystości, przebywała właśnie w kuchni ze Steven'em. Oboje wrzucali puste flaszki do worka leżącego na podłodze i stawiali pełne na przymocowanym przez Boba do kółek stoliku.
- Nie spodziewałam się, że tyle można pić... - skomentowała.
- Żebyś widziała, co tu się dzije, jak ni ma Wilkiego Postu... - odpowiedział. Wielki Post rozpoczął się w zeszłym tygodniu.
Fletcher zerknęła na swój zegarek i powiedziała:
- Dobra, orkiestra zaraz zaprosi wszystkich. To ten moment.
Moore zabrał z blatu dwie zgrzewki wody i wszedł pod stolik. Nikt go nie mógł zobaczyć, bowiem stolik nakryty był sięgającym do podłogi obrusem. Tiffany ruszyła więc w kierunku biesiadników, a Steven zaczął przemieszczać się razem z prowadzonym przez nastolatkę stolikiem. Blogerka zeszła po postawionej na schodkach na ganek desce, a potem dotarła do stołu. Stała akurat przy jego rogu, na którym siedział Bob zajadający kurczaka. Tiffany zaczęła wykładać wódkę na stół, pod który Steven szybko przeszedł. Tam też ukrywał go zwisający do ziemi obrus.
- A tyra zapraszamy wszystkie panie i panów do tańco! - usłyszeli.
Bob odłożył kurczaka na talerz i wstał, aby udać się do stodoły.
- Pora pohuloć! - zawołał. Tiffany nacisnęła na jego ramiona i zmusiła do tego, by wrócił na swoje krzesło.
- Nie, nie. Ja uważam, że jest pan bardzo fajnym człowiekiem. Skoro ma być pan moim teściem, to wypada, żebyśmy się bliżej poznali.
Mężczyzna wpatrywał się w nastolatkę ze zdziwieniem. Nie znał jej od tej strony. Tiffany usiadła na krzesło, a gdy tylko złapała za butelkę wódki, na twarzy Boba pojawił się szeroki uśmiech. Dziewczyna polała alkoholu do kieliszków.
- Za pomyślną rozmowę! - zawołała i razem wypili.
Bob był zszokowany, że nastolatka wlała w siebie ten alkohol, nie robiąc nawet skwaszonej miny. Tym bardziej osłupiał, gdy Tiffany szybko uzupełniła kieliszki.
- No to na drugą nóżkę!

Trwało to prawie dziesięć godzin nim Tyler odzyskał świadomość. Kiedy chłopak wstał, zauważył, że Brandon i Wasyl czekali na niego.
- Długo tu leżeliśmy? - zapytał młody Flynn.
- Jakieś dziesięć godzin - odpowiedział Brandon - Wstałem minutę przed tobą, a Wasyl ze dwie przede mną.
Nastolatek zbliżył się do swojego brata i położył mu rękę na ramieniu.
- Tyler, nie możesz tu być. Widzisz, co się dzieje. To zbyt niebezpieczne, wracaj do domu!
- Co? Nie mogę w takiej chwili was opuścić! Muszę wam pomóc!
- Słuchaj, bracie. Nie wiem, jak by ci tu szczerze to powiedzieć - Brandon spojrzał w inną stronę, namyślając się chwilę. Po chwili zerknął bratu prosto w oczy - Nie masz bionicznych mocy. Przykro mi, ale ty nie jesteś stworzony do takich rzeczy.
- Jakoś w święta zastawiłem pułapkę na Marcusa, która zadziałała. Ja ją zastawiłem! - podkreślił.
- Ale nigdy nie walczyłeś z samym Szatanem! To jest coś nowego i nie wiem, jak bardzo to jest niebezpieczne. Chcę, żebyś wrócił do domu dla własnego dobra.
- Poradzę sobie, zobaczysz!
Brandon zdenerwował się jego uporem. Nie kontrolował już swoich emocji, przez co uniósł się gniewnie:
- Kiedy to do ciebie w końcu dotrze, że jesteś nikim?!
Atmosfera między braćmi stała się na tyle napięta, że Wasyl zrobił kilka kroków do tyłu. Kiedy Brandon ujrzał w oczach Tyler'a olbrzymi smutek, chciał już przeprosić, lecz młody Flynn bezsłownie rzucił się do ucieczki. Kirosznyczenko chciał pobiec za nim, ale Brandon w porę dogonił go i złapał za rękę.
- Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie niż pocieszanie się - powiedział. Wasyl z żalem rzucił wzrokiem na swojego chłopaka, który właśnie zniknął za drzwiami windy. Chciał swym spojrzeniem przekazać mu, żeby się nie martwił, ale ten nawet na niego nie spojrzał - Musimy jak najszybciej znaleźć się w archiwum G-Tech'u, żeby zniszczyć tę instrukcję.

Tak ekstremalne tempo doprowadziło do tego, że Bob i Tiffany machali głową na wszystkie strony, mieli problemy nawet z pozostaniem na miejscu. Moore wystawił przed siebie palec i pomachał nim na znak przestrogi.
- I pamintoj! - zawołał głośno - Nigdy, ale to przenigdy nie liż łuruchomiunego silnika w trakturze!
- Zapamiętam - złapała za butelkę wódki - To może po kolejeczce?
- A proszę, droga paninko.
Fletcher złapała za flaszkę i, rozlewając dużą część jej zawartości, uzupełniła kieliszki. Jej zawsze leżał za metalową miseczką tak, że Bob nie był w stanie jej zobaczyć. Nie był w stanie też zobaczyć, jak Steven wyciąga rękę spod stołu, żeby zabrać ten kieliszek, wylać z niego wódkę, wlać wodę i odstawić na miejsce. Tak też robił od samego początku, a Tiffany tylko udawała taką pijaną.
Bob i jego kompanka wlali w siebie kolejną porcję napojów. Moore chciał już sięgnąć po ogórka, ale stracił przytomność - jego plecy opadły na oparcie krzesła, głowa odchyliła się do tyłu i mężczyzna zasnął.
- Udało się! - Tiffany zawołała entuzjastycznie.
Steven, wciąż ukryty pod stołem, sięgnął do kieszeni w spodniach taty i wyjął stamtąd klucz do furtki.
- A jo mam klucz! - ucieszył się. Chciał właśnie wyjść spod obrusa, gdy usłyszał podchodzących do Tiffany dwóch mężczyzn. Wyższy z nich był już wyraźnie pijany, a drugi wyglądał jakby dopiero zaczął pić.
- Dziń dubry, paninko - przywitał się wyższy z nich, a Tiffany wstała - Jistem pod wrożeniem paninki talyntu do picio. Boba przypić to wyczyn!
- Yyy... dziękuję - mówiła, dalej zachowując się jak pijana - Jestem De LafFashion.
- Jo jestem Owen, a to mój szwogier Floyd.
- Miło mi - odparł niższy, Floyd.
- Floyd to mistrz picio! Kidyś na weselu wybębnił cołą byczkę spirytusu!
- Hmmm... gratulacje? - wymusiła uśmiech, zastanawiając się, do czego dąży ta rozmowa.
- Co paninka powie na zawody w piciu?
Tiffany momentalnie uniosła brwi, a Steven głośno sapnął. Ten dźwięk tak zaciekawił Owen'a i Floyda, że obaj zajrzeli pod obrus.
- Steven? - zdziwił się wyższy z nich.
Moore chciał już coś powiedzieć, ale Tiffany, uprzednio upewniwszy się, że nikogo w pobliżu nie ma, pochwyciła ze stołu puste wiaderko po butelkach wódki i uderzyła nim najpierw Floyd'a, a potem Owen'a. Mężczyźni upadli na ziemię, a Steven sapnął jeszcze głośniej niż poprzednio.
- Nic im nie byndzie? - spytał chłopak, wychodząc spod stołu.
- Nie powinno. Wepchnij ich pod stół. Będzie, że zezgonowali.
Rozentuzjazmowany Steven pokazał nastolatce klucz wyjęty z kieszeni taty.
- Łucikasz?
- Za chwilę. Wypiłam przed chwilą 15 litrów wody, muszę zaliczyć wizytę za waszym domem.

Para prezydencka znowu przebywała w Gabinecie Owalnym. Summer zajmowała się kolejnymi sprawami, a Baljeet dalej intensywnie myślał nad zagadką. Łączenie ze sobą jej kolejnych elementów nie przynosiło mu żadnych sensownych wniosków.
Nagle uwagę mężczyzny przykuła jego żona, która ciągnęła nosem, a po jej policzku spływała łza.
- Summer, co się stało? - zapytał czule.
- Przepraszam, kochanie, ale czytałam konstytucję - pokazała mu trzymaną kartkę papieru - Chciałabym kiedyś zrobić Stany, które będą właśnie takie. Jak będzie trzeba, to wszystko oddam, żeby właśnie takie były. Czytam konstytucję zawsze w trudnych chwilach.
- Och, kochanie... jesteś świetną prezydentką! Zobaczysz, jak będziesz składała urząd, Stany będą praworządnym krajem.
Po konstytucji Summer przystąpiła do czytania deklaracji niepodległości z 1776 roku. Ona również pomagała kobiecie przejść przez najcięższe momenty.
- Baljeet - z wyraźnym zaniepokojeniem zawołała męża. Ten, z duszą na ramieniu, podbiegł do swojej żony.
- Co się stało?
- Patrz! - dłonią wskazała jeden z podpisów pod deklaracją - Dokładnie taki sam jest w tej książeczce.
- Ale to niemożliwe... Mordercą nie może być nieżyjący od ponad dwustu lat Thomas Jefferson!

- Będziesz pod wrażeniem, jak to zobaczysz - powiedział Brandon.
Nastolatek przyłożył swój telefon do panelu przy drzwiach. Lampka panelu zaświeciła się na zielono, a drzwi rozsunęły się. Brandon i Wasyl weszli do środka.
- O ja pierdolę...
Pokój był wysoki na prawie dziesięć pięter. Przed chłopcami rozciągał się niesamowicie długi korytarz o szerokości maksymalnie czterech metrów. Jego boczne ściany stanowiły wysokie niemal do sufitu metalowe biblioteczki. Końca korytarza nawet nie było widać. Na półkach leżały różne dokumenty, foldery, czasem też luźne kartki papieru. Źródłem światła w pomieszczeniu były zwisające z sufitu jarzeniówki oraz przymocowane do półek żarówki. Podążający za Brandonem Wasyl z zaintrygowaniem rozglądał się po pomieszczeniu, które stanowiło archiwum G-Tech'u.
- Jak pracownicy się w tym wszystkim odnajdują? - spytał.
- To wszystko jest tutaj dokładnie oznaczone - mówił Brandon, skręcając nagle w lewo. Archiwum składało się z równoległych do siebie korytarzy, między którymi przejścia znajdowały się co pięćdziesiąt metrów - Wiesz, G-Tech to największa firma na świecie stwarzająca z kilkadziesiąt milionów miejsc pracy. Wszystkie dokumenty, jakie przez ponad 40 lat jej działalności się pojawiły, są właśnie tutaj.
Wasyl z zaintrygowaniem zaglądał w korytarze. Te z jego lewej kończyły się po pięćdziesięciu metrach - na ścianie, zza której weszli - ale te po prawej wydawały się prowadzić w nieskończoność.
- Szkolenie z prowadzenia archiwum G-Tech'u trwa prawie 2 lata - zaśmiał się Brandon - Jedna z pracowniczek, która na szkoleniach przysypiała, gdy weszła tu po raz pierwszy, to nigdy nie wyszła.
- Jak oni sięgają po rzeczy tak wysoko?
- W podłodze wbudowane są specjalne podnośniki.
Szli tak jeszcze kilka minut, aż w końcu Flynn skręcił w prawo.
- To tutaj.
Brandon, a za nim Wasyl, zatrzymali się kilkanaście metrów od skrzyżowania. Flynn stanął przed biblioteczką po prawej. Nagle fragment podłogi pod nim uniósł się na wysokość kilkunastu metrów. Wrócił na miejsce dopiero po pół minuty razem z Brandonem, trzymającym w dłoni teczkę.
- Mam to!
- Doskonale... - usłyszeli.
Brandon i Wasyl odwrócili się w kierunku skrzyżowania, by dostrzec zmierzającego ku nim Zack'a.
- Hej, hej, panie Lucyferze! - mówił Brandon, powoli idąc w stronę dyrektora - Nie polecam zaczynać. To byłaby bardzo nierówna walka. Jesteś jeden, a nas jest dwóch.
- No nie do końca... - Zack uśmiechnął się złowieszczo.
Brandon odwrócił się i zobaczył Wasyla, który wystawiał w stronę Flynn'a plazmogranat.
- Daj mu tę instrukcję - nakazał Ukrainiec.

Sprawdziwszy, czy nikt ich nie śledzi, Tiffany i Steven dobiegli do furtki. Chłopak wsadził klucz w zamek, przekręcił go i otworzył przejście. Fletcher wyszła za ogrodzenie i z radości wykonała kilka podskoków na drodze. Steven uśmiechnął się szeroko.
- Nawet nie wiem, jak ci dziękować...
- Ni musisz. Ratowałem ci życie. Tak trzyba robić.
Tiffany przytuliła mocno Steven'a na znak pożegnania.
- Tyra musisz bic do głównej drogi, to jakieś dziesięć minut byndzie, tom czyka taksówka. A potem co rubisz?
- Potem jadę do Dallas i pociągiem do domu.
- Wow, Dallas... - rozmarzył się chłopak - Nigdy tom nie byłem. Nowet nie wim, jak łono wyglunda.
- Nigdy nie byłeś w Dallas?! - zdziwiła się Tiffany - Ale to półtora milionowe miasto pół godziny stąd! Jak mogłeś tam nie być?!
- Rodzice nigdy mnie tom nie zawiezły i nie pozwoliły jichoć samemu. Bo przycież sklyp, szkułę, przyjociół mom tutoj...
- To okrutne. Dallas jest świetnym miastem!
Nastała niezręczna chwila ciszy. Steven wykorzystał ją na to, by obrócić się i zobaczyć, czy nikt nie idzie.
- Wiem! - zawołała Tiffany - Pojedź ze mną do Dallas!
- Co?
- Słuchaj, oni już i tak pewnie zapomnieli o zaręczynach. Oni się upiją do nieprzytomności, a ja w tym czasie pokażę ci jak wygląda życie w wielkim mieście. A potem ja wsiądę w pociąg, a ty wrócisz tutaj do domu. Oni będą spali do późnego rana, nikt nie zauważy, że cię nie było w nocy!
- To duść ryzykowne...
Fletcher złapała Steven'a za dłoń.
- No chodź, będzie fajnie! - posłała mu uśmiech.
Moore namyślił się chwilę, po czym odwzajemnił uśmiech i odparł:
- Dubra, wchudzę w to! Jadziem do Dallas!
Oboje zerwali się do biegu w kierunku głównej drogi.
Mary wyszła z domu, trzymając tacę z ciastkami. Jej wzrokowi nie umknęli uciekający nastolatkowie. Wzdrygnęła się, wypuszczając tackę z rąk.
- Łucikają! - krzyczała - Łucikają!
Tiffany i Steven obejrzeli się w kierunku gospodyni, po czym gwałtownie przyspieszyli. Tymczasem Mary wbiegła do stodoły i bez wahania wyrwała weselnemu śpiewakowi mikrofon i krzyknęła o uciekających nastolatkach. Orkiestra przestała grać.
- Steven i Tiffany łucikają! Musimy ich złapoć! Waszo szóstka - wskazała na grupkę osób tańczących nieco dalej od reszty - wy zastawiata drogę, a ryszta jidzie za nimi. Ktu ich złopie, dostanie dziesięć tysiuncy dolarów!
Wszyscy wymienili się spojrzeniami. Nie byli do końca zainteresowani złożoną ofertą.
- Ktu ich złopie - poprawiła propozycję - dostanie skrzynkę wódki!
Goście natychmiast wybiegli ze stodoły i ruszyli w kierunku zaparkowanych przed posesją traktorów. Mary przepchała się przez tłum i dotarła do stołu, przy którym spał jej mąż.
- Bob, Tiffany łucikła!
Mężczyzna dalej spał.
- Bob, piniendze nam łucikają!
Moore natychmiast przebudził się.
- Jak tu?!
- Tiffany łucikła! Trza ich gunić!
Bob, rzucając kilka przekleństw pod nosem, wstał i pobiegł slalomem w kierunku stajni. Jednak był na tyle pijany, że w połowie drogi przewrócił się.
- Cholyra, muszę jok zwykle wziunć sprawy w swuje rynce.
Kobieta wpadła do stajni i zarzuciła siodło na konia i dosiadła go. Zwierzę wybiegło z budynku. Mary nie chciała schodzić z konia i otwierać bramy, dlatego zmusiła go do wskoczenia na dach obory i przeskoczenia płotu. Po chwili znaleźli się na drodze. Kobieta nakierowała konia na pobocze i po chwili uderzyła go batem, na co ten zaczął zasuwać cwałem, wyprzedzając wszystkie traktory. Mary nachyliła się do przodu i powiedziała do samej siebie:
- Nie łoddam tych piniendzy...

Część 8

Brandon rzucił kilka spojrzeń w kierunku Wasyla, a potem Zack'a, a następnie z nagłym przypływem złości wyznał:
- Tak czułem, że trzeba było się ciebie pozbyć!
- Trzeba było - uśmiechnął się Ukrainiec - No, a teraz daj Zack'owi tę instrukcję.
Z jednej strony do nastolatka zbliżał się Zack z blasterem w ręce, a z drugiej stał Wasyl i pilnował Flynn'a. Brandon nie miał żadnej możliwości ucieczki, dlatego podszedł do dyrektora i wręczył mu teczkę.
- Doskonale - uśmiechnął się, odbierając ją - Wasyl, zajmij się nim.
Zack odszedł, a Kirosznyczenko zbliżył się do Brandona. Chciał go już złapać za ręce, gdy nagle Flynn machnął nogą z półobrotu i kopnął przeciwnika w głowę. Davenport szybko uciekł i ukrył się między innymi korytarzami, podczas gdy Wasyl poleciał na jedną z biblioteczek. Szybko odzyskał równowagę i, koncentrując się na Brandonie, wystrzelił z oczu laserami. Chłopak wystawił przed siebie rękę, w którą pochłonął całe promieniowanie.
Kiedy dwóch bionicznych nastolatków toczyło między sobą bój, Zack szybkim krokiem zmierzał ku wyjściu. Postanowił w drodze zapoznać się z instrukcją, dlatego otworzył teczkę. Ku jego zdziwieniu, w środku było coś innego.
- Przepis na pizzę hawajską?! - wściekle podarł teczkę - Nienawidzę hawajskiej! - i rzucił nią o podłogę - Już ja zrobię z tym dzieciakiem porządek!
Zack pochwycił przymocowany do jego pasa blaster i zawrócił.

- Jeszcze kilkadzisiunt metrów! - krzyczał Steven.
Razem z Tiffany biegli ile sił w nogach, uciekając przed goniącą ich Mary. Koń wydawał się cwałować coraz szybciej, przekreślając ich szanse na dotarcie do taksówki. Stała ona w wyjeździe na główną drogę i czekała na swoich pasażerów. Dzieliło ich już jakieś czterdzieści metrów. Tę końcówkę ucieczki nastolatkowie sprintowali ile mieli sił w nogach.
Steven jako pierwszy dotarł do taksówki. Zostawił otwarte drzwi i przesunął się na drugą stronę siedzenia, robiąc miejsce dla Tiffany. Nastolatka zmuszona była zrzucić na samym początku swoje buty na obcasach i biec boso. To spowodowało jej lekkie opóźnienie. Koń był około stu metrów za nią, kiedy i ona znalazła się w taksówce.
- Do Dallas! Szybko! - krzyknęła do kierowcy, zamykając przy tym drzwi.
- Bez zapiętych pasów nie ruszę.
Tiffany natychmiast wykonała polecenie, a samochód ruszył. Koń był około dwadzieścia metrów za nimi, gdy taksówka wyjechała na główną drogę. Dwie jezdnie tej drogi były od siebie oddzielone barierą ochronną, a ta część, którą się poruszali, prowadziła od Dallas do różnych wsi. Musieli przejechać około trzy kilometry nim mogli zawrócić.
Nastolatkowie obejrzeli się przez tylną szybę i dostrzegli zasuwającą na koniu Mary.
- Niech pan przyspieszy! - poprosiła Tiffany.
- Nie mogę. Tutaj jest ograniczenie do sześćdziesięciu - odparł spokojnie.
- Jakim cudem ten koń tak szybko zasuwa? - zastanawiała się Fletcher.
- To je folblut - uświadomił ją Moore - Najszybsze kunie świata. Nie mówiłem ci tygo wczyśniej, ale moja mama je mistrzynią Teksasu w jiździectwie.
- No naprawdę?! - zirytowała się Tiffany - Cały świat przeciwko nam.
Folblut coraz bardziej zbliżał się do taksówki, co zaniepokoiło siedzących w niej uciekinierów. Na twarzy Mary pojawił się szeroki uśmiech.
- Co ona robi? - zdziwiła się Tiffany, widząc jak kobieta powoli podnosi nogi i ustawia stopy na siodle.
- Chyba byndzie chcioła skuczyć na tę taksówkę.
- Nie wiedziałam, że ona tak potrafi!
- Ja też - pobledł.
Kobieta powoli wstała. Koń był około dwa metry za taksówką. Tiffany i Steven szeroko rozdziawili usta, gdy kobieta zrobiła rozbieg po szyi i głowie folbluta i wzbiła się w powietrze. Fletcher w ostatniej chwili wpadła na pewien pomysł. Odwróciła się do kierunku jazdy, pochyliła się i rękoma nacisnęła na prawą nogę taksówkarza, przyciskając jego stopę do pedału gazu. Samochód gwałtownie przyspieszył, a Mary zaryła o asfalt.
- Udało się! - ucieszyła się nastolatka i przybiła piątkę Steven'owi.
Taksówka gwałtownie zahamowała i zjechała na pobocze.
- W takich warunkach nie mogę państwa obsłużyć! Proszę natychmiast opuścić pojazd! - krzyczał wściekle.
Nastolatkowie zobaczyli przez tylną szybę, jak Mary wstaje z asfaltu i zaczyna biec w stronę taksówki. Miała do pokonania ponad dwustumetrowy dystans.
Steven skinął głową w kierunku Tiffany, po czym wyszli z samochodu. Moore podbiegł do drzwi kierowcy, otworzył je, odpiął pasy taksówkarza i wyciągnął mężczyznę z samochodu. Ten próbował się mu wyrwać, ale masywniejszy Steven z pomocą Fletcher zepchnął go na pole. Z prędkością światła wskoczył na miejsce pasażera obok siedzenia kierowcy, gdzie z kolei zasiadła Tiffany.
- Łumisz kierować?
- Umiem, umiem... - skłamała. W rzeczywistości egzamin oblała już dwa razy.

Summer szybko znalazła stare dokumenty, które spisał Thomas Jefferson. I faktycznie, jego pismo było identyczne z tym w książeczce.
- To nie jest możliwe... - Summer kręciła głową - Jak on miałby to niby robić, skoro nie żyje? Ktoś nas na bank robi w konia!
Niespodziewanie telefon prezydentki zadzwonił. Kobieta zerknęła na wyświetlacz, po czym odebrała połączenie od Moranici:
- Mam dwie wiadomości. Jedna dobra, jedna zła. Od której zacząć?
- Od tej dobrej... - Summer pokręciła głową, sygnalizując mężowi irytację infantylnością swej rozmówczyni.
- Pani Sekretarska nie żyje.
Para wymieniła się zaniepokojonymi spojrzeniami, po czym zerknęli na zegar. Przez niesamowite odkrycie przegapili kolejne morderstwo.
- A ta zła? - spytała. Skoro śmierć była dla Moranici dobrą wiadomością, to jaka była ta zła informacja? To pytanie mocno przeraziło Summer.
- Mortadela się skończyła - odpowiedziała, a prezydentka odetchnęła z ulgą.
- Moja mortadela?! - zdenerwował się Baljeet, a jego żona rzuciła mu pytające spojrzenie.

Brandon zanurkował ku Wasylowi, popychając go na biblioteczkę. Pospadało z niej kilka teczek. Ukrainiec przyłożył całą masę swojego ciała, aby odepchnąć przeciwnika na drugą stronę korytarza. Wystawił ku niemu rękę, by postrzelić go piorunami elektrycznymi, ale walkę przerwał im Zack. Mężczyzna przyszedł z blasterem nakierowanym na Brandona.
- Gadaj, gdzie jest prawdziwa instrukcja!
- Nie dostałeś jej? - nastolatek wyszczerzył się szyderczo. Jego uśmiech zniknął, gdy dyrektor wystrzelił z blastera i spalił kilka teczek z półki, która znajdowała się na wysokości kolana Brandona.
- Chcę ją widzieć natychmiast - wystawił płasko drugą dłoń - Tutaj.
- Okej, Lucyferku. Załatwię ci to.
- No mam nadzieję. Natychmiast, ruszaj się!

Mary była parę metrów za samochodem, kiedy ten ruszył. Zdążyła jednak skoczyć i wylądować na bagażniku.
- Ale zawzięta - skomentowała Tiffany.
Nastolatka zaczęła naprzemiennie przyspieszać i hamować samochód, a także skręcać nim w lewo i prawo, chcąc zrzucić kobietę z samochodu.
- Uważaj! - krzyknął Steven, a Tiffany mocno skręciła kierownicę w prawo. W ostatniej chwili uniknęła zderzenia z barierą ochronną. Spodziewali się, że wiele zapłacą za kradzież taksówki. Nie chcieli dodatkowo pokrywać kosztów naprawy.
Tiffany zaczęła jechać normalnie, a Steven intensywnie począł myśleć nad tym, jak zrzucić matkę z samochodu, nie robiąc jej przy tym krzywdy. Mary właśnie czołgała się po dachu pojazdu.
Taksówkę zaczął nagle z lewej strony wyprzedzać ciemnozielony Mustang bez dachu. Miejsce kierowcy znajdowało się po prawej stronie samochodu, a siedział na nim młody chłopak, który widząc całą akcję, zaczął się śmiać. Niespodziewanie Mary zeskoczyła z taksówki i wskoczyła do tego auta. Wypięła przerażonego kierowcę z pasów, po czym wyrzuciła go na ulicę.
- Takie akcje u was są na porządku dziennym?! - spytała zadziwiona Tiffany obserwująca, jak Mary zajmuje miejsce kierowcy.
Kobieta mocno skręciła kierownicą w prawo, a bok jej samochodu uderzył w taksówkę. Pojazd zjechał na pobocze.
- No teraz to się wkurwiłam! - krzyknęła Fletcher, gwałtownie przyspieszając i wracając na pas ruchu.
Teraz to ona uderzyła w bok wrogiego auta. Lewe koła Mustanga zjechały na pas zieleni. Samochód od barierek dzieliło kilka centymetrów.
- Mam pomysł. Kieruj - powiedziała Steven'owi, a ten przechylił się na bok i złapał dłońmi kierownicę.
Tymczasem Tiffany otworzyła okno, przez które zobaczyła wracającego na drogę Mustanga. Samochód podjeżdżał bliżej, a gdy był już w odległości prawie pół metra, Fletcher dwoma dłońmi złapała za klamkę od drzwi kierowcy Mustanga. Mocno ją pociągnęła, na co te otworzyły się. Mary przechyliła się, by spróbować je zamknąć, ale Tiffany gwałtownie wcisnęła pedał gazu. Taksówka wyprzedziła Mustanga, a Fletcher wyrwała drzwi z zawiasów. Od razu po tym je puściła i zrzuciła na ulicę.
- Nieźle - przyznał Steven, a Tiffany położyła ręce na kierownicy - Co tyraz?
- Umiesz kierować samochód?
- Raz kierowołem...
- To teraz pokieruj drugi - przerwała mu - Zepchnij nas na skrajny prawy pas.
Tiffany wypięła się z pasów i przez okno wspięła się na dach samochodu.
- ... i skuńczyło się to na rozbiciu ło drzywo - dokończył, odpinając się i przemieszczając się na fotel obok.
Mustang dogonił taksówkę, a gdy był dostatecznie blisko, Tiffany wskoczyła na jego tylne siedzenie.
- Cholyro, jo wom dom, łucikiniery! - zezłościła się Mary. Uwolniła się z pasów, po czym wstała, by odwrócić się i zacząć szarpać się z Tiffany.
Tymczasem Steven przyspieszył, zjechał dwa pasy w lewo tuż przed maską Mustanga i zwolnił. Znów był na tym samym poziomie, co jego matka, ale z lewej strony. Zgodnie z poleceniem Fletcher, skręcił koła, a samochody zetknęły się bokami. To lekkie uderzenie zaburzyło równowagę walczących kobiet. Mary musiała przytrzymać się swojego fotela, by nie wypaść z auta, a Tiffany poleciała na siedzenie. Moore ponownie przystąpiła do ataku, który Tiffany odparła kopnięciem nogi. Nastolatka wstała i z tej pozycji dalej walczyła z Mary. Tymczasem taksówka spychała Mustanga na skrajny prawy pas.
- Ciężarówka! - krzyknęła przestraszona Tiffany.
Moore odwróciła się, by zareagować na przeszkodę. Jak się okazało, żadnej ciężarówki przed nimi nie było. Fletcher wykorzystała moment nieuwagi przeciwniczki i uderzyła nią całym ciężarem swojego ciała. Mary wyleciała z samochodu, zderzyła się z trawiastym podłożem, po którym przeturlała się kilka razy, zatrzymując się pod niewysokim drzewkiem.
- Udało się! - nastolatka wydała okrzyk radości.
Kilkaset metrów później zatrzymali się. Tiffany zabrała kluczyki od Mustanga i wybiegła, aby zająć miejsce w taksówce. Przy okazji obejrzała się za Mary. Droga była bardzo dobrze oświetlona, dzięki czemu zobaczyła, że Moore nawet ich nie goni. Nastolatka zajęła miejsce, a Steven ruszył.
- Rudzina pywnie zastowiła drogę, winc ni ma co się niuł wracoć. Byndziemy musieli jichoć na łokoło.

Przytrzymywany przez Wasyla Brandon prowadził trójkę bohaterów. Cztery minuty zajęło im dojście do innego korytarza.
- To będzie tutaj - oświadczył nastolatek - Puśćcie mnie, a wam to przyniosę.
- Nie ma mowy - odmówił Zack - Wasyl, pilnuj go cały czas.
Kirosznyczenko i Flynn stanęli przed biblioteczką. Po chwili podłoga pod nimi uniosła się na wysokość ponad piętnastu metrów.
- Która to teczka? - zapytał Ukrainiec.
- Ta czerwona.
Wasyl, który do tej pory mocno trzymał oboma dłońmi ręce Brandona, puścił jedną z nich i sięgnął po teczkę. Kiedy wyciągnął ją z półki, Brandon przepuścił przez swoje ręce prąd. Poraził on drugą rękę Wasyla, którą chłopak automatycznie cofnął. Flynn kopnął przeciwnika w brzuch, a ten wychylił się za krawędź. Brandon zdążył jeszcze przed spadnięciem Wasyla odebrać teczkę. Nie miał gdzie jej schować, więc umieścił ją między zębami.
Zack natychmiast zareagował i zaczął strzelać z blastera w górę. Platforma znajdowała się na linii strzału, uniemożliwiając zestrzelenie Flynn'a, za to mężczyźnie udało się trafić w silnik lewitującej podłogi. Brandon gwałtownie skoczył na półki, a platforma straciła swoje zdolności i spadła. Głośny huk roztrzaskującej się podłogi zdezorientował na chwilę Zack'a i Wasyla. Flynn wykorzystał ten moment. Ruchem ręki zrzucił wszystko z półki, której się trzymał, a następnie stopami odbił się i wskoczył na nią. Kulił się pomiędzy dwoma półkami, które odległe były od siebie o około czterdzieści centymetrów. Chłopak skumulował całą swoją siłę w lewej ręce i uderzył łokciem w ścianę regału. Rozpadła się ona na powierzchni odległej o prawie metr od miejsca uderzenia. Brandon szybko przepełzł na regał z sąsiedniego korytarza i już chciał się zacząć po nim wspinać, gdy nagle ktoś złapał go za kostkę.
- Mam cię!
Flynn odwrócił się i zobaczył Wasyla, który z ogromną ekscytacją na twarzy ściskał go jedną ręką. Drugą natomiast przytrzymywał się, żeby nie spaść. Klatka piersiowa unosiła się, co oznaczało, że chłopak musiał trzymać stopy na którejś z półek niżej.
Brandon postrzelił w rękę przeciwnika laserem z oczu. Wasyl natychmiast puścił nogę, a drugą ręką przytrzymał miejsce poparzenia. Flynn wynurzył się spomiędzy półek i rozpoczął energiczną wspinaczkę. Żwawo wdrapywał się coraz wyżej. Gdy był tuż przy samym szczycie, usłyszał dźwięk otwieranego z blastera ognia. Chłopak zobaczył, że w korytarz wbiegł Zack, który nieco na oślep oddawał strzały w kierunku Flynn'a. Jeden z nich omal nie usmażył ręki chłopaka, a zamiast tego, podpalił kilka teczek. Płonące kartki wybuchnęły niczym konfetti, zasłaniając Brandonowi widok na Davenporta. Chłopak wspiął się przez ostatnie półki i znalazł się na szczycie. Połączone ze sobą dwa regały tworzyły tam długą powierzchnię o szerokości niemal metra. Brandon nawet nie zdążył się rozejrzeć za jakąkolwiek drogą ucieczki, gdy na szczycie znalazł się także Wasyl.

Summer i Baljeet wynosili ciało pani Sekretarskiej do pokoju, w którym trzymali wszystkie zwłoki. Pierwszy Dżentelmen nacisnął łokciem na klamkę i popchnął drzwi. Wzdrygnęli się na widok pustego pokoju.
- Gdzie się podziały wszystkie ciała?! - krzyknęła Summer.
- To moja sprawka - odezwała się idąca korytarzem Moranica, zatrzymując się przy parze prezydenckiej.
- Jak to?
- Mówiłam, że mortadela się skończyła. Jakbyście uzupełnili zapasy, to by te ciała tam dalej leżały.
Małżeństwo wymieniło się zszokowanymi, ale i obrzydzonymi wyrazami twarzy.
- Zjadła pani te zwłoki?! - zawołał Baljeet z niedowierzaniem.
- Pff... - prychnęła rudowłosa - No coś ty.
Summer i Baljeet odetchnęli z ulgą.
- Dopiero pieką się.

Paliwo na wykończeniu zmusiło Tiffany i Steven'a do zatrzymania się na stacji benzynowej. Nastolatek zatankował i poszedł zapłacić pieniędzmi, które dała mu jego towarzyszka. Dziewczyna siedziała w aucie i czekała, aż Moore wróci.
Nastolatek przyszedł z dwoma hot-dogami. Jednego z nich podał swojej kompance.
- Pewnie jisteś głudna - skomentował, wcinając bułkę z parówką.
- I to jak...
- Tooo... - zaczął niepewnie - Jokie zasady panujom w mieście?
- Żadnych tam nie ma - zaśmiała się Tiffany - Nie kradnij aby.
Steven odpowiedział jej, przegryzając hot-doga. Wyszedł z tego niezrozumiały bełkot, który Tiffany odebrała jako "W porządku".
- I nie jedz z pełną buzią.
Chłopak przełknął jedzenie.
- Rozumim...
- I postaraj się mówić normalnie. Ludzie będą się na ciebie dziwnie patrzeć. Powtórz za mną: ro-zu-miem.
- Rozumiem.
- Świetnie! Teraz powtórz...
- Nie musisz mnie uczyć. W szkole uczyli nas języka ogólnego.
Tiffany uniosła brwi wysoko i rozdziawiła usta.
- To dlaczego mówiłeś tym... czymś?
- To nasza regionalna mowa. Jesteśmy bardzo tradycyjni tu w Teksasie.
Drogą, z której Tiffany i Steven zjechali na stację, poruszały się wolno dwa pojazdy. Nastolatka przez całą rozmowę z zaintrygowaniem obserwowała zbliżające się przez mrok nocy światła. Dopiero kiedy znajdowały się one kilkanaście metrów od wjazdu, Fletcher spostrzegła, że te pojazdy to w rzeczywistości traktory. Dwie potężne maszyny włączyły kierunkowskaz, szykując się do zjazdu na stację.
- Cholyra! Rudzina jidzie! Och, sory, przyzwyczajenie.
Chłopak odpalił silnik i ruszył tak gwałtownie, że oboje aż wcisnęło w siedzenia. Nastolatek objechał szybko stację i skierował się do wyjazdu. Kiedy patrzył, czy nie nadjeżdża nic z lewej, dostrzegł kilka kolejnych traktorów.
- Cholera! - przyspieszył, wyjeżdżając na ulicę. Steven zaczął co chwilę skręcać kierownicę w jedną i w drugą stronę - Dogonili nas!
- No to co? - Tiffany wzruszyła ramionami - Taksówka jest dużo szybsza niż te graty.
- Nie o to chodzi. Jeżeli w jednym z nich siedzi wujek Ryker, to mamy przechlapane.
- Dlaczego?
Obok nich doszło do eksplozji. Wystraszona Tiffany krzyknęła, a Steven gwałtownie skręcił kierownicą.
- Co to było?!
- Wujek Ryker. On ma ze sobą granatnik, który został mu po tym, jak walczył na wojnie europejskiej.
Kolejny wybuch miał miejsce po prawej przed nimi. Błysk przebijający ciemność nocy na chwilę oślepił nastolatków.
- Kurwa mać, on nas zabije! - bała się Tiffany.
- Nie zabije. Dopóki nie przepiszesz majątku na naszą rodzinę.
Tiffany otworzyła skrytkę przed nią w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby im pomóc. Ku jej zdziwieniu, w środku znajdował się jednoręczny pistolet.
- Patrz, co ten taksówkarz tutaj trzymał.
Dziewczyna chwyciła za broń i przeskoczyła z nią na tylne siedzenia. Kolejna eksplozja z granatnika już nie wystraszyła ich tak jak ta poprzednia.
- Jak to odbezpie... - niespodziewanie broń wystrzeliła. Tiffany z przerażenia wypuściła pistolet, a pocisk przefrunął przed oczyma Steven'a i przebił boczną szybę.
- Ja pierdolę! - wzdrygnął się Steven.
- Sorki, sorki, nie strzelałam nigdy...
Nastolatka chwyciła za broń leżącą na wycieraczce. Lufą stuknęła w tylną szybę, a ta rozpadła się w tym miejscu. Wycelowała w oponę najbliższego traktora. Oddała w jej kierunku kilka strzałów, które zostały zagłuszone przez kolejny granat. Po chwili nastolatka usłyszała głośny dźwięk spuszczanego powietrza, a traktor pozostał w tyle za poprzednimi.
- Przebiłam mu oponę!
Nastolatka wróciła na swoje miejsce. Traktor Ryker'a wkrótce zatrzymał się. Z kolei jego towarzysze dalej gonili dwójkę nastolatków. Brak żadnej broni pozwolił Tiffany i Steven'owi spokojnie uciec.

Wasyl rozpoczął wściekle od prawego sierpowego. Jego ręka spotkała się z ręką Brandona, który po zablokowaniu wkroczył stopą w brzuch wroga. Kirosznyczenko odsunął się do tyłu, bezwolnie łapiąc się za bolące miejsce. Po chwili na atak odpowiedział kopnięciem z wyskoku. Silne uderzenie butem w podbródek, odchyliło głowę Brandona i powaliło go na podłogę. Wypadła mu również teczka, która wylądowała kilka metrów za jego głową. Wasyl natychmiast rzucił się na instrukcję, ale Flynn w porę złapał go za nogę. Chłopak upadł brzuchem na metal, zarył także swój nos. Brandon zerwał się, by zablokować przeciwnika kolanem i uniemożliwić mu podniesienie się.
Wasyl wystawił rękę przed siebie, a jego telekineza poruszyła teczkę. Przesunęła się do krawędzi, gdzie zatrzymał ją Brandon także dzięki swoim zdolnościom. Teczka drgała, przechylając się na ów krawędzi.
Niespodziewanie Kirosznyczenko zgiął swoją nogę na tyle energicznie, że podeszwą buta zadał cios w bok głowy Brandona. Chłopak stracił na chwilę równowagę, a jego moce przestały działać. Przedmiot spadł na dół, gdzie już po trzech sekundach złapał go Zack.
- Mam! - zawołał z taką radością, jakby wygrał właśnie na loterii. Mężczyzna natychmiast ewakuował się w kierunku wyjścia.
Brandon zamierzał przeteleportować się do Zack'a i powstrzymać go, ale Wasyl w porę rzucił się na niego. Flynn rąbnął plecami o podłogę, a już po chwili tuż nad swoimi oczami ujrzał twarz Ukraińca. Chłopcy zaczęli się szarpać.

Nadchodziła kolejna godzina, podczas której ktoś miał umrzeć. Liczba żywych zmniejszyłaby się tym razem do dziesięciu. Baljeet nerwowo chodził po sali konferencyjnej, odwiedzając każdy jej róg. Z kolei Summer usiadła obok Moranici i próbowała nawiązać z nią normalną rozmowę.
- Bardzo mi przykro z powodu utraty dziecka - wyraziła swoje współczucie.
- E tam - machnęła ręką - Przynajmniej miałam śniadanie na miejscu.
Obrzydzona Summer odsunęła się nieco od rudowłosej.
- Może widziała pani coś niepokojącego w Białym Domu? Chodzi pani ciągle po korytarzach...
- No widziałam.
- I nie mówiła pani?! - lekko podirytowała się - Co to było?
- W łazience kafelki odpadają.
Sfrustrowana prezydentka pokręciła głową.
- A coś innego? Może głosy? Albo może ktoś szedł korytarzem?
- W łazience zobaczyłam jakąś kobietę.
Summer podniosła brwi.
- Była piękna... Ale potem ogarnęłam, że to lustro.
- Haha, pani jak zwykle musi żartować.
- Mówię to śmiertelnie poważnie! Jak pierwszy raz zobaczyłam, że ktoś jest w łazience, to mi serce prawie wyskoczyło!
Tymczasem Baljeet zabrał jedno krzesło i ustawił je tuż pod zegarem.
- Co robisz? - spytała Summer, podchodząc do męża.
- Stwierdziłem, że muszę zobaczyć, czy jest tu wbudowany jakiś specjalny mechanizm, przez który kręci się szybciej.
Kiedy Tjinder zdjął zegar ze ściany, wszyscy dostrzegli coś, czego wcześniej tam nie było.
Na ścianie znajdował się plan Białego Domu.

Tiffany i Steven skręcili później w polną drogę, którą mieli dotrzeć do innej drogi głównej, a nią mieli z kolei dojechać do Dallas. Ziemista nierówna droga bardzo spowolniła samochód.
- Ostrożnie! - krzyknęła Fletcher, gdy pasażerowie nagle podskoczyli i uderzyli głowami w sufit.
- Próbuję, ale widzisz, jaka tu jest droga!
Kolejne podskoki coraz bardziej działały na nerwach Tiffany.
- Fryzura mi się przez to niszczy! - narzekała.
Samochód stanął.
- Co jest?
- Nie mam pojęcia... - zdziwił się Steven, puszczając kierownicę. Próbował jeszcze kilka razy odpalić auto.
- Mówiłam, byś jechał ostrożnie - mówiąc to, czesała się szczotką, którą nie wiadomo skąd wzięła.
- Wysiądźmy zobaczyć, co się stało.
Oboje opuścili taksówkę i zaczęli przyglądać się jej. Nie zdążyli nawet się schylić, gdy usłyszeli z oddali krzyki:
- Tam pujechały!
- Spierdalamy! - rozkazał Steven.

Walka była wyrównana. Co chwilę jeden z chłopców zyskiwał przewagę nad drugim. Ich walka miała między innymi charakter wzajemnego tłuczenia się i turlania się z lewej na prawą.
- Jak powiesz to Tyler'owi, że współpracujesz z Marcusem? - Brandon domagał się odpowiedzi.
- Będzie musiał to jakoś przetrawić.
Brandon zdołał uderzyć Wasyla w bok, a następnie przewrócił go na powierzchnię obok, przez co teraz to on miał przewagę w zadawaniu ciosów.
- Dlaczego współpracujesz z Marcusem?!
- Bo tak wybrałem.
- A co to był za wybór?! Między czym a czym?!
- Albo bym z nim współpracował, albo by mi odebrał moce.
- Kim on jest, aby odbierać ci moce?!
Przewaga znowu trafiła w ręce Ukraińca.
- Moim ojcem.

Część 9

Tiffany i Steven chcieli już uciekać drogą, ale czarnowłosa zaproponowała, aby ukryć się na polu wysokiej kukurydzy i poczekać, aż wieśniacy sobie pójdą. Przykucnęli i nasłuchiwali. Przez dźwięk cykających świerszczy przebijał się odgłos nadbiegających ludzi. Kilkuosobowa grupka właśnie znajdowała się w pobliżu taksówki.
- Muszą gdziś tu być - rzekł jeden z nich.
- Ryker... - wyszeptał Steven.
- Nie mogły łucic dalyko - mówił inny mężczyzna - Jistem pewin, że się schowały gdziś w kukurydzy.
- Zotym sprowdźmy...
Uciekinierzy usłyszeli jak ktoś przeładowuje broń.
- Granatnik! Wiejemy! - zarządził Steven, i pociągnął towarzyszkę za dłoń.
Razem ruszyli mniej więcej w tym kierunku, w którym przemierzaliby się samochodem. Tiffany zabrała swoją rękę i oboje zaczęli w popłochu odgarniać plony sprzed oczu.
Potężny wybuchł zwalił dwójkę bohaterów na ziemię.
- Tam suł! - krzyknął Ryker.
Trzech mężczyzn zaczęło szybko się przemieszczać przez pole.
- Wstaw... - Tiffany podnosiła się już, gdy nagle Steven nacisnął ręką na jej plecy.
- Nie! Spójrz.
Chłopak wskazał ręką na przytwierdzoną do ziemi drewnianą rączkę. Steven wstał i pociągnął ją z całej siły. Klapa w ziemi otworzyła się, a kurz podrażnił oczy leżącej Tiffany. Nastolatka zakaszlała kilka razy.
- To jakiś bunkier?!
- Nie mam pojęcia. Ale to nasza jedyna szansa. Wskakuj do środka!
Fletcher przeczołgała się i zeszła do środka po drabinie, a tuż po niej wskoczył Steven i klapa zamknęła się.
Światło słoneczne pozwoliło Tiffany skonkludować, że schodzą do jakiejś spiżarni. Ale teraz było już całkowicie ciemno. Fletcher, żeby poczuć się bezpieczniej, złapała dłoń Steven'a.
- Co to za miejsce? - chłopak powiedział do samego siebie.
- Mam lepsze pytanie - odezwał się stłumiony żeński głos, a Tiffany i Steven stanęli w miejscu jak wryci - Kim wy jesteście?!

Wszyscy w pokoju przyglądali się ścianie z ogromnym zaciekawieniem oprócz Baljeet'a, który grzebał w zegarze.
- A to dziwne. Kiedy przesunę wskazówki na inne miejsce, to po chwili wracają na swoje.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego ten plan się znajdował na ścianie. W szczególności Summer główkowała - była pewna, że ten plan stanowił kolejny element zagadki. Ale co to mogło być?
- Zaraz wskazówki znów się pokryją i znowu ktoś z nas umrze.
- Wskazówki się pokryją... - powtórzyła Summer, jakby chciała odkryć nowy sens tych słów - To może być wskazówka!
- No jak się pokryją, to wyglądają na jedną.
- Nie nie, wskazówka do zagadki. Daj mi ten zegar - nie czekając na odpowiedź, zabrała zegar i zawiesiła go na miejscu - Być może te wskazówki chcą coś wskazać na tym planie. Szybko, dajcie coś do pisania!
Moranica wyciągnęła z tylnej kieszeni różowy flamaster i rzuciła go prezydentce.
- Masz. Podpisuję nim autografy.
Summer zaznaczyła nim miejsce, w którym wskazówki spotkają się za kilkanaście sekund.
- Potrzebuję teraz gwoździa i młotka, muszę to tutaj wbić.
- Gwóźdź też mam w kieszeni - znów odezwała się Moranica - A wbicie pozostaw już mi.
Tjinder ustąpiła miejsca, a rudowłosa przysunęła krzesło, stając na nim. Przystawiła gwóźdź do różowego punktu. Po chwili zamachnęła głową i czołem uderzyła w metal. Gwóźdź przebił się przez cały zegar.
- Moranica! - krzyknęła zaniepokojona para prezydencka, gotów złapać rudowłosą, gdyby spadała.
- Luz. Nic mi nie jest - zeszła - Tym czołem to ja rozbijałam kraty więzienne.
Światło zgasło i znów nie było nic widać. Strach i przerażenie wypełnił pokój, a gdy światło znów zabłysło, wszyscy poczuli ulgę, że to nie oni tym razem zginęli.
- Kto z nas umarł? - spytał szybko Baljeet.
Winter gotów była coś powiedzieć, ale Summer weszła jej w słowo:
- Moranica...
Faktycznie, kobiety nie było już na sali konferencyjnej.

Wasyl uśmiechał się szyderczo, a Brandon leżał skonfudowany i blokował ciosy.
- Twoim ojcem?! Zatem to dlatego masz bioniczne moce. I wszystko jasne!
Ukrainiec chciał przywalić łokciem w twarz Brandona, ale ten odchylił ją. Rękami pchnął wroga i powalił go na bok, by po chwili leżeć na nim. Teraz to Flynn wymierzał ciosy.
Kiedy miał zamiar znowu walnąć w policzek wroga, coś odwróciło jego uwagę. Wydawało mu się, że jakaś wielka chmura czegoś zmierza ku nim. I faktycznie, gdy odwrócił się w lewo dostrzegł nacierającą na nich potężną chmarę ognia.
- Co to jest?!
Wasyl zdołał się uwolnić i energicznie podniósł się.
- To jest plan Zack'a na zniszczenie cię. Nasze bioniczne moce zostały w tym pokoju zdezaktywowane, więc musisz sam uciec.
Po chwili Brandon dostrzegł docierającego ze strony chmury drona, który nieco zwolnił obok Kirosznyczenki.
- Bo ja jak uciec mam. Do pobachennya!
Chłopak złapał się urządzenia i odfrunął na nim. Brandon w ostatniej chwili rzucił się za nim i złapał się jego stopy.
- Hej, puść mnie!
Wasyl machał nogą, a Flynn wspiął się po przeciwniku, unikając zderzenia ze zbliżającymi się biblioteczkami. Ukrainiec zaczął przechylać dronem na boki, co zaburzyło równowagę przeciwnika. Ten osunął się nieco w dół. Ciało Brandona od pasa w dół wisiało pod poziomem, na którym były stopy Wasyla.
Dron zniżył się. Łydki Brandona były narażone na zderzenie z metalowymi półkami, ale chłopak w ostatniej chwili znów się wspiął, a jego podeszwy tylko prześlizgnęły się po górnej powierzchni biblioteczek.
- Jaki ty jesteś irytujący... - zirytował się Ukrainiec.
Brandon wspiął się jeszcze wyżej. Swoje ręce zaplótł wokół szyi Wasyla, a nogi wokół nóg.
- Złaź ze mnie!
Flynn złapał rękami drona w tym miejscu, gdzie trzymał się go Ukrainiec. Dłonie chłopców stykały się ze sobą.
Nastolatkowie obejrzeli się do tyłu. Chmura ognia doganiała ich.
- Oboje nie dolecimy na tym! - panikował Wasyl - Musisz się puścić!
Brandon zepchnął dłonie Ukraińca z drona, przez co nastolatek spadł. Jednak w ostatnim momencie pochwycił za stopę Flynn'a. Brandon zmienił tor kursu tak, że Wasyl już nie był narażony na zderzanie się z biblioteczami.
- Jak chcesz żyć, to mi nie przeszkadzaj.
Brązowowłosy nacisnął guzik, a dron przyspieszył.

Światło starej ściennej lampy wypełniło spiżarnię. Przed Tiffany i Steven'em stała kobieta, a obok niej mężczyzna. Oboje mieli założone maseczki zakrywające ich usta i nosy, a w rękach trzymali drewniane kije o zaostrzonych końcach. Zdawało się, że oboje nie myli się od dawna - ich smród powodował u gości nudności. Nosili stare zniszczone łachmany, a mężczyzna był zarośnięty niczym szympans.
- Kim wy jesteście i co tutaj robicie?! - kobieta ponownie zapytała.
- Ja jestem Steven, a to jest De LafFashion - odpowiedział chłopak, próbując zachować spokój.
Tiffany chciała go poprawić, ale w ostatniej chwili postanowiła nie komplikować napiętej sytuacji. Nastolatka właśnie uświadomiła sobie, że nie powiedziała nawet Steven'owi, jakie jest jej prawdziwe imię.
- Jak się tutaj znaleźliście? - tym razem przemówił mężczyzna.
- Znaleźliśmy klapę w ziemi. Musieliśmy tu zejść, jesteśmy gonieni. Proszę, musimy tutaj zostać.
- Kto was niby goni?
- Moja rodzina. Bardzo długa historia. Pobędziemy tu dopóki nie uciekną. Kilka minut i spadamy.
Mężczyzna i kobieta wymienili się zdziwionymi spojrzeniami, po czym kobieta zadała kolejne pytanie:
- Jak przetrwaliście apokalipsę?
- Jaką apokalipsę? - Tiffany podrapała się po głowie.
- Pandemię. 21 lat temu nowy wirus opanował cały świat i spowodował całą masę zgonów. Gdy tylko dowiedziałam się, że zabijający co dwudziestego zakażonego wirus wydostał się z Chin, wiedziałam, że wybije wszystkich ludzi na świecie. Z mężem wykupiliśmy chyba wszystkie zapasy z supermarketu i ukryliśmy się tutaj, żeby przetrwać apokalipsę.
- Ale szczepionka na koronawirusa powstała już dawno temu - wytłumaczyła Tiffany - Pandemia skończyła się razem z nią.
Małżeństwo na chwilę osłupiało.
- Czyli wirusa już nie ma?
- Nie.
Oboje stali tak jeszcze przez krótką chwilę w bezruchu. Nagle wybuchli euforią, zrywając maski i wypuszczając kije z dłoni, i rzucili się Tiffany i Steven'owi w objęcia. Nastolatka omal nie zwymiotowała z obrzydzenia, a Steven, przyzwyczajony do brzydkich zapachów, poklepał tulącego go mężczyznę po plecach.
- Ale super, nareszcie można lizać ludzi! - ucieszyła się kobieta, po czym przejechała językiem po twarzy Tiffany.
- Fuj! - obrzydziła się i odepchnęła kobietę od siebie.
Małżeństwo wspięło się po drabinie i wyskoczyło na zewnątrz, a klapa za nimi zamknęła się. Pobiegli w stronę swojego gospodarstwa, wydając przy tym okrzyki pełne radości. Po kilkunastu sekundach Tiffany i Steven usłyszeli, jak tuż nad spiżarnią przebiegają inni ludzie. Od razu wyciągnęli wniosek, że to Ryker i jego towarzysze rzucili się w pościg za małżeństwem.
- To nasza szansa! - zawołała Fletcher.

Para prezydencka w popłochu wybiegli z sali. Przeszukali wszystkie najbliższe gabinety i łazienki. Potem rozdzielili się - Baljeet pobiegł na górę, a Summer przeszukała dalszą część piętra. W żadnym z pokoi nie było nikogo, co tylko wzmogło niepokój prezydentki.
Kobieta wparowała do kuchni, gdzie zobaczyła grzebiącą w lodówce Moranicę. Odetchnęła z ulgą.
- Co ty taka zmęczona? - zapytała, wyciągając z lodówki łososia długości jej ręki.
- Szuka... liśmy pani... - zasapana przerywała co kilka sylab - po całym... Białym Domu!
- Wyszłam sobie coś zjeść, bo byłam głodna - odpowiedziała ze stoickim spokojem.
- Bez uprzedzenia?! - wsadziła palec pod żebro i oparła się o blat - Myśleliśmy już, że pani zginęła!
- Pff... - prychnęła - Ja? Ja bym się nigdy nie dała, wypraszam sobie!
- To w takim razie kto tym razem zginął?
Do kuchni wpadła Winter, omal nie zwalając się na stojącą blisko drzwi Summer. Kobieta ogarnęła się i, lekko dysząc, powiedziała:
- Chciałam pani to powiedzieć, ale szybko pani uciekła. To pan Dyrektorski zginął.

Brandon skupiał się na prowadzeniu drona, a Wasyl gapił się na goniącą ich chmarę ognia, jedynie co jakiś czas zerkając przed siebie. Nastolatek obserwował, jak wszystkie teczki, papiery i pliki stają w płomieniach. Z perspektywy chłopaka wyglądało to tak, jakby chmura nacierała na nich niczym lawina tym korytarzem, którym lecieli, przy okazji rozdzielając się i wpadając do bocznych sektorów.
- Szybciej! - krzyczał Wasyl. Ukrainiec nie potrafił stwierdzić, czy chmura ognia porusza się coraz szybciej, czy to może dron zasuwa coraz to wolniej.
Wstrętny zapach spalenizny dosięgnął chłopaków i drażnił ich nozdrza. Wypełniający powietrze w pokoju dwutlenek węgla nie pozwalał im spokojnie oddychać. Coraz szybciej robili wdechy i wydechy, chcąc złapać jak najwięcej tlenu. Gdy do drzwi zostało im około pół kilometra, poczuli się słabiej.
Flynn przechylił drona nieco w dół, co poskutkowało tym, że zaczęli się zniżać. Jednak to, co mieli przed oczyma, powoli traciło jakikolwiek sens i wyraz. Chłopcy musieli się skupić, żeby dostrzec cokolwiek pośród rozmazanych plam.
Wasyl wydał z siebie krzyk sygnalizujący ból, a Brandon poczuł, że coś gdzieś uderzyło. Kilka chwil zajęło mu połączenie faktów. To stopy Kirosznyczenki przywaliły o podłogę. Flynn zmienił kurs, skierowali się nieco w górę, a potem poziomo. Udało mu się zrobić tak, że buty Wasyla wisiały nad podłogą maksymalnie na długość łokcia.
Chłopcy czuli na plecach palący gorąc. Ogień był coraz bliżej. Pot zalewał ich koszule, powodując u nich duży dyskomfort.
Brandon wytężył wzrok na ostatnim fragmencie trasy. Zostało im już naprawdę niewiele drogi. Teraz najważniejsze było to, żeby puścić się drona w odpowiedniej chwili i uciec stąd jak najszybciej. Zmrużył oczy, żeby widzieć jeszcze lepiej...
Teraz.
Flynn otworzył dłonie. Dron poleciał prosto na ścianę i rozbił się, podczas gdy Brandon wpadł na drzwi. Ręką nacisnął na klamkę, przez co on i Wasyl przetoczyli się na korytarz. Nastolatek szybko wstał i zamknął drzwi w momencie, gdy chmara ognia na nie wpadła. Momentalnie ich temperatura wzrosła, ale nie było szans, aby stopniały lub otworzyły się.
Brandon, któremu słabo było od wdychania dwutlenku węgla oparł się o ścianę i przejeżdżając po niej, opadł na podłogę i zamknął oczy.

Tiffany i Steven wykorzystali szansę, jaką dał im los. Biegnąc przez pola, dotarli do drogi krajowej, gdzie złapali stopa.
Bez żadnych przeszkód w prawie godzinę dotarli do Dallas. Tętniące nocnym życiem miasto było dla Steven'a zupełną nowością. Chłopak z zafascynowaniem przyglądał się ogromnym drapaczom chmur i neonowym szyldom. Podziwiał rozbawione tłumy ludzi, które szły chodnikiem trzeźwe lub nie. Obserwował ruch uliczny na skrzyżowaniach i przefruwające wysoko nad nim latające pojazdy.
Tiffany przyglądała się chłopakowi zarówno z satysfakcją, że mogła chłopakowi pokazać wielki świat, ale także z żalem, że Steven prawdopodobnie przegapił tyle świetnych chwil w życiu. Życie w metropolii, czyli coś, co dla Fletcher wydawało się codziennością, okazało się być dla jej towarzysza czymś zupełnie nieznanym i nowym.
Wysiedli przy nowoczesnym centrum handlowym. Budynek liczył może z dziesięć pięter i zbudowany był na planie obręczy. Jego ściany pokrywały albo świecące reklamy i szyldy albo szklane okna.
- Witam w centrum handlowym! - powitała go Tiffany.
Wkroczyli obrotowymi drzwiami do środka. Steven'owi zabrało dech w piersiach, gdy zobaczył przepełnione ludźmi wnętrze. Stąd widział wejścia do całej masy sklepów odzieżowych, sportowych, czy butików. Pod sufitem rozciągała się na całym obwodzie galerii zjeżdżalnia, którą zapewne jeździły dzieci. Niedaleko przed nimi znajdowała się wysepka, w której starszy mężczyzna sprzedawał świeże drożdżówki.
- Zjedzmy coś nim zabiorę cię do barbera i na zakupy.
Chłopak podekscytował się na myśl, że pozna znaczenie nowego słowa - barber.

Wbity w ścianę gwóźdź oznaczył pewien punkt na planie Białego Domu. Summer i Baljeet udali się zatem na odpowiadające mu miejsce.
- To tutaj - powiedziała prezydentka, zatrzymując się i przyrównując ten punkt do zdjęcia planu na jej telefonie.
- Jesteś pewna? - spytał jej mąż.
- Na bank.
- Wiesz, że jeśli okaże się, że nie trafiliśmy, ktoś znowu straci życie.
- Wiem - sapnęła ciężko - Nie mam bladego pojęcia, dlaczego akurat to miejsce. Tu nic nie ma.
- Musimy więc poczekać.
- Racja. Godzinę musimy poczekać.

Tiffany kierowała się do wyjścia z galerii. Razem z nią szedł krótko przystrzyżony chłopak w rozpiętej biało-czarnej flanelowej koszuli w kratę ze stylowo podwiniętymi rękawami, pod którą znajdował się czarny T-shirt. Nosił on na dodatek ciemne dżinsy i białe sportowe buty.
- Dziwnie się jakoś w tym czuję - skomentował Steven, oglądając swój ubiór.
- Wyglądasz świetnie - skomplementowała go Tiffany, wychodząc z galerii.
- Skąd wzięłaś na to pieniądze?
- Tam, gdzie kupowaliśmy ubrania, mam podpisane umowy. Ja dostaję rzeczy za darmo, a w zamian za to promuję ich markę.
- A fryzjer?
- Znalazłam 50 dolców na ziemi.
Oboje zaśmiali się, krocząc jedną z głównych ulic miasta.
- Mam do ciebie takie pytanie - zaczął Steven - Przez ten cały natłok wydarzeń nawet nie zdążyłem ci zadać ważnego pytania.
- Jakiego?
- Jak masz naprawdę na imię?
Świadomość, że Tiffany nie przedstawiła się nawet z jej prawdziwego imienia, sprawiła, że nastolatka znowu poczuła się dziwnie.
- Jestem Tiffany - wymusiła uśmiech.
- Dlaczego ukrywasz to imię?
- Boję się podwójnego życia - wyznawała szczerze - Boję się, że nie poradzę sobie z pogodzeniem sławy ze zwyczajnym życiem. To niestety trudny dylemat, który spotyka każdego, kto jest znany.
Zapadła cisza, którą po krótkiej chwili przerwała Tiffany. Tym razem przemówiła nieco śmielej:
- Nie spodziewałam się, że ci to wyznam. Wie o tym tylko moja najlepsza przyjaciółka. I mój brat cioteczny, który jest mega mądry i się wszystkiego domyśla.
Steven złapał koleżankę za dłoń.
- Spoko, Tiffany, Ze mną twój sekret jest bezpieczny.
Uśmiechnął się szczerze, a dziewczyna odwzajemniła ten uśmiech.
- To tutaj - wskazała ruchem głowy na klub nocny po lewej - Chodź, zabawimy się. Zobaczysz, co to naprawdę znaczy miejskie życie.

Gdy Brandon ocknął się, natychmiast rozejrzał się za Wasylem. Nigdzie go jednak nie było. Ukrainiec musiał zwiać zanim Flynn się obudził.
W każdym razie, teraz był dużo poważniejszy problem niż Wasyl. Władający ciałem Zack'a Lucyfer mógł już dawno wkroczyć do zabezpieczonego pokoju i podążać za instrukcjami, by dojść do wyłącznika blokady. Nastolatek natychmiast przeteleportował się na odpowiedni korytarz.
Drzwi od tego pokoju był szeroko otwarte, jednak Brandon nie mógł tam wejść - przejście blokowała specjalna blokada. Tylko Zack mógł przekraczać te drzwi. Flynn przywarł płasko do niewidzialnej ściany i obserwował jak ów mężczyzna przepisywał do komputera kody zawarte w instrukcji.
- Pozostało mi chyba tylko jedno wyjście... - powiedział w głowie, po czym zniknął.
Pojawił się po paru sekundach. W jednej ręce trzymał różaniec, a w drugiej - starą książkę. Otworzył ją, a pięść z zaciśniętym różańcem wystawił w stronę Zack'a. Chłopak zaczął czytać frazy po łacińsku.
Ta metoda zdawała się działać. Z ust Zack'a wyskakiwały dziwne wyrazy w różnych językach, a jego kończyny od czasu do czasu drygały.
Wszystkiemu zza rogu przyglądał się Wasyl, gotów w każdej chwili wkroczyć do akcji.

Ogłuszająca muzyka, oślepiające światła, tańczący ludzie i głośne rozmowy - Tiffany zdawała się doskonale orientować w tym chaosie, podczas gdy nieco zagubiony Steven podążał za nią.
Potańczyli, wypili kilka drinków przy barze, znowu potańczyli, podyskutowali z nieznajomą grupką przyjaciół, znowu popili, wyszli z inną grupą ludzi zapalić, wrócili, znowu potańczyli, znowu popili, jeszcze raz potańczyli, a potem zachciało im się do łazienki. No a potem znowu poszli potańczyć.
Chwilę tańczył z Tiffany, kiedy nagle przyszedł inny atrakcyjny chłopak, który wepchnął się pomiędzy bawiącą się dwójkę przyjaciół i odwrócił się do Tiffany, stając plecami do Steven'a. Nastolatek chciał znów widzieć koleżankę, gdy nagle ktoś złapał go za rękę i pociągnął.
Moore znalazł się w kręgu, w którym tańczyły cztery dziewczyny. Wymalowane, skąpo ubrane w przylegające dżinsy i krótkie topy, śmiało odsłaniające ich brzuchy. Dziewczyny zaczynały się chichotać między sobą i posyłać mu flirtujące spojrzenia. Steven nie chciał być niemiły, więc chwilę z nimi potańczył i odwzajemnił kilka uśmiechów.
Postanowił wrócić tam, skąd go zabrano. Ale Tiffany ani tego chłopaka już tam nie było. Przerażony nastolatek rozejrzał się. Muzyka dudniła mu po uszach, znajdował się w otoczeniu nieznajomych mu ludzi, w nieznanym mu mieście. Panika wezbrała w nim. Desperacko przepchał się między kilkoma parami i kręgami, dokładnie oglądając każdą napotykaną twarz.
Pomiędzy dwoma parami stała ona. Tak, to była Tiffany. Wydawała się stać tam i czekać na Steven'a. Posłała mu zapraszający uśmiech. Chłopak podbiegł do koleżanki i stanął tuż przed jej obliczem.
Steven złapał dziewczynę za rękę, na co ta zareagowała kolejnym uśmiechem. Przez chwilę już myślał, że zaginął w wielkim mieście i już nigdy nie odnajdzie domu. Ale ściskając dłoń Tiffany ten strach minął. Nastolatka sprawiała, że chłopak czuł się bezpiecznie i spokojnie pośród tego całego harmidru.
Fletcher doskonale widziała po wyrazie twarzy Steven'a, że on ma już dość tej imprezy. To nie było otoczenie dla niego. Zdecydowała się, że wyjdą stąd i znajdą ciekawsze miejsce.
Ale najpierw mieli inne plany. Te same, chociaż nawet ich ze sobą nie uzgodnili.
Ich twarze zbliżyły się do siebie. Oboje pozwolili, by nagły poryw rządził tą chwilą. Dla Steven'a miał to być pierwszy pocałunek. Chłopak czuł podekscytowanie i ciarki na całym ciele, gdy usta obojga dzielił już tylko krótki dystans.
Jeden głośny huk wystarczył, by muzyka ustąpiła miejsca wrzaskom. Klub zatrząsł się, a z sufitu opadł tynk.
Tiffany i Steven spojrzeli w stronę, od której weszli. Przed kilkoma chwilami w ścianę budynku wjechał traktor.

Ostatnią godzinę Summer spędziła na niecierpliwym zerkaniu w zegarek i odliczaniu czasu. Przez te 60 minut czas zdawał się dłużyć w nieskończoność. W miarę zbliżania się do wyczekiwanej godziny, napięcie rosło. Małżeństwo obawiało się, że może do niczego nie dojść, a przez ostatnią godzinę siedzieli na korytarzu jak głupi.
Nadeszła ta wyczekiwana godzina. Na korytarzu było cicho. Jedynym dźwiękiem, jaki można było tu zarejestrować, było bicie serc pary prezydenckiej. Początkowo biły w różnym rytmie, ale szybko zharmonizowały się.
Nagły stuk jeszcze mocniej ożywił Baljeet'a i Summer. Oboje spojrzeli w kierunku ściany, z której dźwięk wydobył się.
Fragment ściany zaczął nagle opadać w dół, tworząc wejście do zaciemnionego nieznanego miejsca.

Część 10

Inne informacje